– A jakie jest twoje zdanie? – zapytał Saul.
– Choć ten kraj nigdy nie zaznał spokoju, należy do nas, my tu dotąd mieszkaliśmy. A teraz co? Ja wierzę w możliwość naszego pokojowego współżycia, ale wpływowe arabskie siły nie podzielają tej opinii i nie chcą przystać na waszą obecność w Palestynie, nie życzą sobie państwa żydowskiego na naszej ziemi. Cóż możemy na to poradzić?
– Przekonać, kogo trzeba, że możemy żyć w zgodzie i pokoju.
– A możemy? – zapytał starzec.
– Taki jest nasz zamiar, chcemy tylko mieć własną ojczyznę.
– Odbierając nam naszą?
– Przecież Palestyna od wieków nie jest wolnym państwem, nie była nim również przed wzmożonym napływem żydowskich osadników. Nasze rodziny, twoja i moja, mieszkają tu od niepamiętnych czasów i właśnie od niepamiętnych czasów dręczą nas Rzymianie, Arabowie, mamelucy, Turcy, a teraz Brytyjczycy… Najwyższa pora, byśmy stali się panami własnego losu. Możemy żyć razem w pokoju.
– Nasi przywódcy religijni są innego zdania – zauważył starzec.
– Wasz główny przywódca jest nazistą, dobrze o tym wiecie. Amin Husajni był dobrym znajomym Hitlera, to on zaraził was nienawiścią do nas. Ale nadszedł czas powiedzieć „nie” szaleńcom.
– To nie takie proste, Saulu – zabrał głos Abdul. – Myślisz, że nie próbowaliśmy? Wielu z nas od wielu tygodni jeździ po całym kraju, przekonuje, rozmawia. Lecz jesteśmy podzieleni i ci z nas, którzy myślą, że możemy żyć z Żydami w pokoju, boją się, że zostaną uznani za zdrajców. Musimy oddawać Żydom naszą ziemię? – pytają nas. Niby dlaczego? Wtargnęli do naszego kraju, zajmują nasze ziemie, przywłaszczają sobie wszystko… mówią.
– Przecież wiesz, że ziemia, którą posiadamy, albo była nasza, albo ją kupiliśmy – przekonywał Saul. – Nic nikomu nie ukradliśmy, nie chcemy przywłaszczać sobie niczego bezprawnie. Potrzebujemy tylko skrawka ziemi, by stworzyć na nim własne państwo, ojczyznę. Najwyższa pora, byście i wy mieli swój kraj, byście nie byli już niczyimi poddanymi i nie zależeli od nikogo.Najwyższy czas, abyśmy pokierowali losem naszych narodów i zrobili coś wspólnie.
– To niemożliwe – orzekł starzec.
– To nie będzie możliwe, jeśli nie postaramy się, by było inaczej – tłumaczył Saul.
David przysłuchiwał się dyskusji w milczeniu. Nie rozumiał wszystkiego, bo mówiono bardzo szybko, pojmował jednak, że Saul i pozostali mężczyźni są przyjaciółmi, znają się dobrze oraz darzą szacunkiem i gdyby to tylko od nich zależało, udałoby się uniknąć wojny.
– Dlaczego nie stworzymy więc państwa palestyńskiego, w którym znalazłoby się miejsce i dla was, Żydów? – zaproponował mężczyzna w średnim wieku ubrany, podobnie jak Abdul, na zachodnią modłę.
– Nie, Hartem – odparł Saul. – Musimy mieć własne, żydowskie państwo. Zrozum: póki ty sprawowałbyś władzę w niepodległej Palestynie, czułbym się pewnie, ale kto mi zagwarantuje bezpieczeństwo pod rządami innej osoby? My, Żydzi, potrzebujemy własnej ojczyzny i może nią być tylko ta ziemia, z którą związani jesteśmy od tysiącleci. Tu mieszka od dawien dawna wielu moich bliskich, inni wyjechali, a teraz wracają. Wierzymy, że możemy żyć razem z wami, dlatego uważamy, że powinniście zaprzestać ataków na kibuce, bo wcale nie musimy ze sobą walczyć. Jeszcze można uniknąć wojny.
– Jesteś pewien, że Organizacja Narodów Zjednoczonych pozwoli wam stworzyć własne państwo? – zapytał Hartem.
– Wszystko na to wskazuje. Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja opowiadają się za stworzeniem państwa Izrael. Jaki sens ma wasz opór? Doprowadzi nas on tylko do wojny i wszyscy na tym stracimy, i wy, i my; będziecie musieli wybić nas do nogi, nie będziecie mogli zostawić przy życiu ani jednego Zyda, bo wszyscy staniemy do walki. Tym razem nie pozwolimy się tak po prostu wyrżnąć. Nie, historia już się nie powtórzy.
Dyskutowali jeszcze długo, nie mogąc dojść do porozumienia. Od czasu do czasu służący wnosił do salonu schłodzoną wodę, herbatę, kawę i owoce.
David wiercił się na kanapie, znużony bezruchem i rozmową, która najwyraźniej prowadziła donikąd.
Dopiero dwie lub trzy godziny później, gdy goście Abdula odjechali, Saul i David zostali sam na sam z gospodarzem.
– Przykro mi, przegrałem – rzekł Abdul do przyjaciela, unosząc ręce w geście bezsilności.
– Więc…?
– Więc przyjdzie nam stanąć po przeciwnych stronach barykady, walczyć przeciwko sobie i pozabijać się nawzajem, a nasza śmierć będzie daremna.
– Będziesz walczył?
– Muszę trzymać z moimi rodakami, nawet jeśli nie mają racji. Ty postąpiłbyś tak samo.
– Tak, Abdulu, postąpiłbym tak samo. Będę się modlił, byśmy nie spotkali się na polu walki.
– I ja będę się o to modlił, bo nie wybaczyłbym sobie, gdybym musiał cię zabić, druhu.
Obaj mężczyźni byli wyraźnie wzruszeni. David widział, że łączy ich głębokie, szczere uczucie, i zastanawiał się, jakie jest jego źródło. Osądził surowo Saula, uznał, że nie potrafi zrozumieć jego przyjaźni z Hamzą, tymczasem jego również łączyła nierozerwalna więź z Palestyńczykiem.
– Może zostaniecie na noc? – zaproponował Abdul.
– Nie mogę, muszę jeszcze odwiedzić kilku przyjaciół – odpowiedział Saul.
– Taka okazja może się więcej nie powtórzyć – przekonywał Abdul.
– To się o nią postaramy. Myślisz, że komukolwiek uda się zniszczyć naszą przyjaźń? Nie, Abdulu, nawet gdybyśmy musieli się pozabijać, nadal bylibyśmy przyjaciółmi, w moim sercu zawsze będzie dla ciebie miejsce. Zawdzięczam ci życie – przypomniał ze śmiechem Saul.
– Bo z ciebie zawsze była ostatnia gapa! – zarechotał Abdul.
– W dzieciństwie wpadłem do kanału nawadniającego – wyjaśnił Saul Davidowi, który przyglądał im się osłupiały. – Nie umiałem jeszcze pływać, zresztą Abdul też nie, a mimo to wskoczył do wody i wyciągnął mnie z rowu. Sam nie wiem, jak mu się to udało, bo uczepiłem się kurczowo jego szyi, a on bił tylko wodę rękami i nogami, próbując utrzymać nas obu na powierzchni. W końcu zdołał złapać się jakiegoś wystającego kamienia i zaczął umie ciągnąć, aż wywlekł z tego przeklętego rowu. Chyba nigdy w życiu tak się nie opiłem.
– Ani ja, ani ja… – przyznał Abdul.
Przyjaciele długo jeszcze rozprawiali o przygodach z dziecinstwa. David słuchał, jak zaśmiewają się, wspominając dawne lata, ale ich śmiech był zabarwiony nostalgią.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy żegnali się z Abdulem i jego żoną na progu domu. Wzruszenie obu mężczyzn i smutek gospodyni były wyraźne.
Kiedy wsiadali do samochodu, Abdul krzyknął jeszcze za nimi:
– Saulu, mój dom zawsze stoi przed tobą otworem! Tu będziesz bezpieczny, bez względu na wszystko!
Saul wysiadł z samochodu i ruszył do przyjaciela. Znów padli sobie w objęcia, a David patrzył oniemiały na tych dwóch mężczyzn, dwóch wojowników, którym serce się ściskało, bo mieli niebawem stanąć do walki przeciwko sobie.
– To mój dom – powiedział Saul, wskazując położony kilka metrów od nich kamienny budynek podobny do domu Abdula.
– Ale teraz nikt tu nie mieszka…
– Moi rodzice umarli, a ja rozpocząłem działalność wśród grupek Żydów napływających do Eretz Israel. I choć sam wiesz, że nigdzie długo nie zagrzeję miejsca, najwięcej czasu spędzam w waszym kibucu.
Podjechali do płotu, niższego od tego, który okalał dom Abdula. Tym razem nie wyszedł im na spotkanie żaden uzbrojony mężczyzna. Saul zatrzymał samochód przed samymi drzwiami, z których wychodził właśnie starzec ubrany z palestyńska, z kefią na głowie.
– Saul!