Głos ojca szepcącego mu do ucha słowa otuchy docierał do najdalszego zakamarka mózgu w owym śnie, z którego David najwyraźniej nie mógł się wyrwać.
Miał wrażenie, że słyszy również głos dziadka, który namawia go, by otworzył oczy i walczył:
– Davidzie, nie poddawaj się, jesteśmy przy tobie, musisz żyć. Czasami głosy te były wyraźne, kiedy indziej tonęły w mrokach spowijających jego mózg.
– Mój syn cierpi, czuję to – zdawało mu się, że słyszy ojca.
– Nie, nie cierpi, jest pod działaniem środków znieczulających. Proszę się nie zamartwiać, pański syn nie myśli ani nie czuje – odpowiadał lekarz.
– Myli się pan, David cierpi, dokucza mu głęboki, nieznośny ból, widzę to w jego twarzy… Proszę coś zrobić… proszę ulżyć mu w cierpieniu.
– Zapewniam, że pański syn nie cierpi, podaliśmy mu silne środki uśmierzające ból, nie może nic czuć.
– A jednak czuje, doktorze, mój syn czuje… Wiem to, czuję, że on czuje.
Hamza uśmiechał się do niego i ciągnął go za rękę. Nie miał do niego żalu. David próbował mu coś powiedzieć, lecz nie mógł wydobyć z siebie głosu. Musiał przeprosić, że go zabił, ale Hamza nie chciał słuchać, ciągnął go tylko za rękę, by zabrać ze sobą do wieczności.
Ferdinand dotknął dłoni syna i poczuł, że jest lodowata. Ścisnął ją z całej siły i krzycząc, zaczął przyzywać pielęgniarkę.
Do pokoju wbiegło dwóch lekarzy i kilka pielęgniarek. Ferdinand zaczął się modlić i błagać Boga, by tym razem nie opuścił go w potrzebie. Nie modlił się prawie od dzieciństwa, zdarzyło mu się to tylko po zaginięciu Miriam. Wtedy Bóg go nie wysłuchał, ale nie mógł i tym razem puścić mimo uszu jego próśb.
Otworzyły się drzwi sali na oddziale reanimacyjnym, gdzie jego syn przebywał od dwóch niekończących się miesięcy. Ściągnięte żalem twarze wychodzących pielęgniarek wyrażały ból kogoś, kto dopiero co poniósł dotkliwą porażkę. Pielęgniarki minęły Ferdinanda bez słowa, pozostawiając lekarzom trudne zadanie.
Zanim ci otworzyli usta, Ferdinand wiedział już, co usłyszy.
Krzyknął. Był to rozdzierający krzyk przepełniony nieznośnym bólem. Przytrzymano go w obawie, że rozbije sobie głowę o ścianę, zmuszono, by usiadł, a pielęgniarka podwinęła mu rękaw i zrobiła zastrzyk uspokajający, zupełnie jakby cokolwiek mogło uspokoić cierpiącą duszę.
Davida pochowano w kibucu, tuż przy płocie graniczącym z ogrodem Rashida. Ferdinand widział, jak sąsiad zerka na niego zza drzew – dostrzegł w jego oczach ten sam ból, który trawił i jego. David zabił syna tego Palestyńczyka, a potem inny mężczyzna zabił Davida.
Nie mieli sobie nic do powiedzenia, nie potrafiliby nawet podtrzymać się wzajemnie na duchu.
Gdy ostatnie grudki ziemi spadły na grób Davida, Ferdinand zrozumiał, że odniósł porażkę. Życie straciło dla niego sens. Ojciec przytrzymywał go, położywszy mu rękę na plecach, Inge, która przyjechała na pogrzeb razem z Johnem Morrowem, ściskała go z drugiej strony za rękę. Jak zwykle uczestniczyła w najtragiczniejszych chwilach w jego życiu.
Za nią Martine płakała bezgłośnie.
Miriam nie miała własnego grobu, trafiła do zbiorowej berlińskiej mogiły. Jej syn spoczął na zawsze w tej dalekiej ziemi, w ojczyźnie, o której marzył i gdzie głosił, że tylko walcząc, Żydzi unikną losu, jaki spotkał jego matkę.
Do Ferdinanda podszedł mężczyzna z nienabitą fajką w ręku.
– Choć żadne słowa nie pocieszą zrozpaczonego ojca, który stracił syna – powiedział – chcę, by pan wiedział, że zabójca Davida nie żyje.
Nieznajomy odwrócił się i oddalił. Ferdinand, zastygły w bólu, nie wiedząc, co zrobić czy powiedzieć, słuchał wyjaśnień szeptanych mu do ucha przez Martine:
– To Saul, członek Hagany. Dzisiaj w nocy pomścił śmierć Davida: wytropił człowieka, który do niego strzelał, i dowiedział się, jak mu na imię. To był Mahmud, jeden z przywódców ruchu powstańczego. Saul zabił go, ryzykując przy tym życie. Poszedł do niego sam jeden, zaskoczył go w jego domu, gdzie Palestyńczyk jadł akurat kolację ze swoimi ludźmi, i zastrzelił ich wszystkich.
– Co mi po jego śmierci? – zapytał Ferdinand.
– Oko za oko, ząb za ząb, takie jest obowiązujące tutaj prawo. Kto zabije jednego z naszych, powinien wiedzieć, że się przed nami nie ukryje, że znajdziemy go i zabijemy. Jesteśmy sami, Ferdinandzie, zupełnie sami, zewsząd otaczają nas wrogowie, dlatego nie możemy pozwolić sobie na słabość. Jednak dla Saula nie była to tylko i wyłącznie odpowiedź narzucona sytuacją, on był przywiązany do twojego syna, wiedział, ile znaczy dla niego Hamza, dlatego z lękiem myślał o chwili, gdy przyjdzie im si zmierzyć.
– To David zabił Hamzę?
– Tak, strzelił do niego, bo nauczono go, jak się bronić. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie piekło rozpętało się tamtej nocy w kibucu, zamordowano piętnaścioro dzieci…
– Wiem, Martine, wiem. Nikogo nie osądzam, wiem tylko jedno: mój syn oraz inny młody człowiek nie żyją i ani dla mnie, ani dla jego rodziców nie istnieje pocieszenie. Oni mają więcej dzieci, ja nie mogę oczekiwać już niczego od życia, chyba tylko śmierci.
– Jesteś znakomitym historykiem…
– Jestem człowiekiem zagubionym we własnej historii.
23
Ignacio modlił się właśnie w kaplicy. Podszedł do niego inny duchowny, by mu przekazać, że ma telefon z Watykanu.
Ignacio podniósł się zdenerwowany, zachodząc w głowę, kto może do niego dzwonić w sobotę ze Stolicy Apostolskiej.
Nie spodziewał się usłyszeć w słuchawce głosu ojca Grilla. Już dwa miesiące upłynęły, odkąd zakończył wakacyjne praktyki w Kancelarii Stanu i wznowił studia na uniwersytecie. Czas spędzony w murach Watykanu nie pozostał oczywiście bez wpływu na młodego księdza, choć największe wrażenie zrobiła na nim dziwna podróż do Francji.
– Obiecałem, że dam ci znać, gdy się czegoś dowiem o profesorze Arnaudzie. Właśnie otrzymałem telegram z Jerozolimy. Jego syn nie żyje, pochowano go kilka dni temu, profesor wraca do Francji.
– Mój Boże, biedny człowiek! – wykrzyknął Ignacio.
– Tak, Bóg straszliwie go doświadczył. Profesor Arnaud jest na pewno zdruzgotany.
– To był jego jedyny syn – szepnął Ignacio. – Wierzyłem, że Bóg ulituje się i uratuje mu życie.
– Nie obudził się ze śpiączki, w której znajdował się od zamachu na kibuc. Jego młode serce i tak wytrzymało bardzo długo, lekarze od początku nie dawali mu żadnych szans.
– A tak się za niego modliłem… – powiedział z żalem młody duchowny.
– Wszyscy się modliliśmy.
■- Byłby ojciec tak dobry i podał mi adres i telefon profesora Arnauda?- Dam ci je na miejscu, w moim gabinecie. Mógłbyś wstąpić do mnie teraz?
– Teraz?
– Tak, rozmawiałem już z twoim ojcem superiorem i nie ma nic przeciwko temu. No, chyba że masz jakieś inne plany…
– Nie, nie mam nic specjalnego do roboty, zaraz przyjdę.
– Dobrze, czekam.
Telefon od ojca Grilla ogromnie go zdumiał. Czegóż mogą od niego chcieć w Kancelarii Stanu w sobotę po południu?
Po zakończeniu praktyk widywał jeszcze kilkakrotnie ojca Grilla podczas jego odwiedzin w domu zakonnym. Były to serdeczne, choć przelotne spotkania, ledwie mieli czas na wspominanie wspólnej podróży do Francji.
Ignacio przywołał na myśl ostatni raz, gdy widział Ferdinanda Arnauda: profesor biegł po peronie, za nim podążał jego ojciec. Potem obaj znikli w tłumie, on natomiast udał się do nuncjatury, gdzie czekali już na niego ojciec Grillo, ojciec Nevers, nuncjusz oraz dwaj mężczyźni, których przedstawiono mu jako członków francuskich służb bezpieczeństwa. Wszyscy chcieli jak najszybciej usłyszeć, czego dowiedział się w zamku d’Amis.