Выбрать главу

– To bardzo dziwni ludzie – zaczął swą relację Ignacio – wariaci albo oszołomy, w każdym razie nie wzbudzają zaufania. Wierzą, że uda im się znaleźć Graala, i snują domysły, czym on może być.

Obecni wysłuchali Ignacia z wielką powagą i z oznakami niepokoju, nie przerywając mu ani nie zarzucając go pytaniami, póki nie skończył opowiadać o wszystkim, co widział i słyszał na zamku.

– Raymond, syn hrabiego, to biedny chłopaczyna zastraszony przez ojca, który, moim zdaniem, jest typem spod ciemnej gwiazdy. A jeśli chodzi o jego gości… Pan Randall, Amerykanin, wygląda na wojskowego, jest małomówny, za to ciągle nastawia ucha, natomiast Stresemann mieni się badaczem katarów i bez wątpienia jest Niemcem.

Jeden z przedstawicieli francuskich tajnych służb oznajmił jasno i dobitnie, że hrabia d’Amis jest człowiekiem inteligentnym, przed wojną podejrzewanym o kontakty z hitlerowcami, któremu niczego nigdy nie zdołano udowodnić. Jego zamek stoi na uboczu, z dala od wścibskich spojrzeń, natomiast młodzi ludzie, których hrabia hołubi w nadziei, że pomogą mu odnaleźć skarb, wydają się równie niewinni i naiwni jak jasny wiosenny poranek. Mimo to podejrzewano, że za archeologicznymi poszukiwaniami wszczętymi przez hrabiego kryje się coś więcej.

– Powiedziałem już co: oni szukają Graala. Uważają, że jest to albo magiczny przedmiot obdarzający nadprzyrodzoną mocą swego właściciela, albo symbol oznaczający potomków Jezusa i Marii Magdaleny. Profesor Arnaud wykpił te teorie, nazywając je tanią pseudoliteraturą, i stwierdził, że marnują tylko czas, bo Graal nie istnieje.

Francuzów obchodziły jednak nie tyle poszukiwania Graala, ile prawdopodobne kontakty hrabiego z jedną z tajnych organizacji założonych przez byłych nazistów, z których niektórzy uciekli z Niemiec i rozproszyli się po całym świecie. Niewykluczone, że właśnie hrabia d’Amis udzielał im schronienia.

– Tego tylko brakowało, by oskarżono Francję o ukrywanie byłych hitlerowców. Musimy za wszelką cenę uniknąć takiego skandalu – stwierdził z ponurą miną jeden z członków służb bezpieczeństwa.

Kościół natomiast niepokoiły domysły na temat świętego Graala. Ojciec Grillo zgodził się z profesorem Arnaudem i stwierdził, że „lepiej wiedzieć, z czym mamy do czynienia, by przygotować się zawczasu do obrony”.

Na koniec pochwalono Ignacia za dobrze wykonane zadanie. Ojciec Grillo stwierdził nawet, że jezuita ma zadatki na wybornego dyplomatę i że może w przyszłości otrzyma stałą posadę w Kancelarii Stanu.

A teraz, kilka miesięcy później, ojciec Grillo dzwoni do niego z wiadomością o śmierci młodego Arnauda i wzywa go do Watykanu.

Ignacio poszedł powiadomić superiora, że wychodzi na spotkanie z ojcem Grillem.

– A tak, rozmawiałem z nim. Myślę, że nadeszła twoja szansa – usłyszał od przełożonego.

– Moja szansa?

– Czy nie mówiłeś, że podoba ci się dyplomacja? Lada moment skończysz studia, a przecież ojciec Grillo był bardzo zadowolony z twojej letniej praktyki. Podobno jego obecny sekretarz choruje na serce i lekarz zalecił mu unikać stresów, co jest nie do pogodzenia z pracą w Kancelarii Stanu. Zresztą ojciec Grillo sam ci o wszystkim powie. Coś mi się wydaje, że chce ci zaproponować jego posadę.

Ignacio nie krył zadowolenia. Praktyki w Watykanie były dla niego wspaniałym doświadczeniem i marzył, by tam wrócić.

Ojciec Grillo rozmawiał akurat przez telefon po japońsku. Dał znak Ignaciowi, by zaczekał.

– Cieszę się, że cię widzę – powitał go, gdy skończył.

– No tak, cóż… to ja się cieszę, że mnie ksiądz wezwał.

– Mimo że jeszcze nie wiesz po co?

Ignacio spuścił głowę, by ukryć rumieniec, który, czuł to, wypłynął mu na czoło.

– Ojciec superior już ci powiedział? – zaśmiał się ojciec Grillo.

– Tak, coś napomknął…

– Chcę ci zaproponować stanowisko mojego sekretarza, oczywiście jeśli nie masz innych planów. Tego lata spisałeś się całkiem dobrze, poznałeś już jako tako działanie tej instytucji, mówisz płynnie po angielsku, francusku, hiszpańsku i włosku, a wydaje mi się, że władasz również arabskim, co nam się bardzo przyda.

– I baskijskim.

– Co proszę?

– Znam również język baskijski.

– No tak, nie sądzę co prawda, by ci się on zbytnio przydał… zresztą nigdy nic nie wiadomo. Zdołasz pogodzić pracę ze studiami?

– Chyba tak. Zawsze mogę trochę mniej spać.

– To masz akurat jak w banku, nie tylko dlatego, że będziesz musiał uczyć się po nocach, ale ponieważ w Kancelarii Stanu godziny pracy to fikcja.

– Kiedy zaczynam?

– Już teraz.

Ignacio nie kręcił nosem. Ojciec superior miał rację: to jego szansa, nie może jej zaprzepaścić.

– Musimy odpowiedzieć na górę listów i rozwiązać pewien problem w jednej z francuskich diecezji. Poza tym trzeba przygotować wizytę prezydenta Stanów Zjednoczonych u Ojca Świętego. Sekretarz stanu domaga się oczywiście wszystkiego na wczoraj…

Nie zrobili nawet przerwy na obiad, wypili tylko kilka bardzo mocnych kaw. Resztę dnia spędzili, pracując, zresztą nie tylk oni – mimo soboty nawet sam kardynał zawitał do swojego gabinetu w Kancelarii Stanu, by załatwić kilka pilnych spraw. Ojciec Grillo mówił prawdę: Watykan nigdy nie odpoczywał.

Dochodziła dziewiąta wieczorem, gdy nowy przełożony Ignacia ogłosił koniec pracy.

– Nie puściłem cię na obiad, pozwól więc zaprosić się na kolację, jestem ci to winien.

Poszli do niezbyt uczęszczanej przez turystów trattońi na Zatybrzu.

– Od rana masz ochotę wypytać mnie o profesora Arnauda – rozpoczął pogawędkę ojciec Grillo.

– Tak, chciałbym wiedzieć, co się wydarzyło. Profesor mi zaimponował. Choć mienił się agnostykiem, mówił o Bogu, jakby był On stale obecny w jego życiu. Śmierć syna musiała być dla niego strasznym ciosem. Jak już wspomniałem, chciałbym napisać do niego list. Nie sądzę, by obeszło go, co mam mu do powiedzenia, ale czuję, że to mój obowiązek.

– List to jeszcze nie wszystko, niebawem pojedziesz do Paryża.

– Do Paryża? Mam egzaminy…

– Zadbamy, by nie zbiegły się z twoim wyjazdem. Chcę, byś znów udał się na zamek d’Amis i zbadał sytuację. Ale pojedziesz tam dopiero za jakieś dwa miesiące, nie wcześniej.

– Chce ojciec wiedzieć, czy coś znaleziono?

– Chcemy wiedzieć, co się tam dzieje, tylko tyle. Cała ta sprawa jest nader podejrzana. Francuscy znajomi proszą nas o współpracę, a ponieważ nasze interesy są zbieżne, spróbujemy coś w tej sprawie zrobić.

– Nie wiem, czy będą chcieli mnie przyjąć…

– Opowiadałeś, że syn hrabiego, Raymond, zapraszał, byś zaglądał na zamek, kiedy tylko zechcesz.

– Owszem, ale to tylko słowa, które mówi się w podobnych sytuacjach. Obawiam się jednak, że nie przypadłem zbytnio do gustu hrabiemu.

– Tak czy owak, spróbujemy szczęścia, ale jeszcze nie teraz. Powiem ci kiedy.

Był zdenerwowany. Profesor Arnaud potraktował go przez telefon nader oschle. Co prawda zgodził się go przyjąć, ale nie okazał przy tym nawet cienia entuzjazmu. Ignacio z lękiem myślał teraz o czekającym go spotkaniu.Profesor nie wstał, by go przywitać, po prostu ruchem ręki wskazał mu krzesło. W ciągu kilku miesięcy Ferdinand Arnaud przemienił się w starca: miał siwe włosy, przygasłe oczy, zirytowane spojrzenie, skórę na dłoniach usianą starczymi plamami… Ignacio z trudem rozpoznał w tym człowieku mężczyznę, z którym kilka miesięcy temu odwiedził zamek d’Amis – mężczyznę pełnego zapału i wiary w przyszłość, niemogącego się doczekać wyjazdu do Izraela i spotkania z synem.