List do pani Schmmid nie zawierał na pierwszy rzut oka niczego szczególnego, jeśli nie liczyć adresu i numeru telefonu paryskiego notariusza oraz prośby, by adresatka jak najszybciej się z nim skontaktowała. Poza tym Ferdinand dziękował Niemce za pomoc w przetrwaniu najtrudniejszych chwil w jego życiu i zachęcał ją do szukania szczęścia.
– Właśnie pani Schmmid profesor przekazał cały swój majątek: mieszkanie przy ulicy Foucaulta, samochód i wszystkie oszczędności. Całkiem niezły spadek… – opowiadał jeden z policjantów.
Jeśli chodzi o list do jezuity, policja nie zdołała ustalić, czy zawiera on jakąś ważną dla śledztwa informację, dlatego tak bardzo nalegała na rozmowę z adresatem. Policjanci twierdzili, że nie otworzyli listu, w co Ignacio szczerze wątpił, choć lak rzeczywiście wyglądał na nienaruszony.
– Proszę mi wierzyć, nie miałem pojęcia, że profesor Arnaud zamierza przekazać właśnie mnie swe najcenniejsze dokumenty – powtarzał Ignacio.
– Bardzo się panowie przyjaźnili? – zapytał jeden z policjantów.
– Ledwie się znali! – wtrącił się ojciec Nevers, mimo że pytanie nie było skierowane do niego.
– Profesor był dla mnie kimś wyjątkowym, kimś więcej niż tylko przyjacielem. Jeśli zastanawiają się panowie, dlaczego podarował archiwum właśnie mnie, to przyznam, że zadaję sobie to samo pytanie. Być może miał do mnie zaufanie i wiedział… I
– I wiedział… co? – podchwycił policjant.
– Że przydadzą mi się w przyszłości, bo zawierają klucz do tego, co może się niebawem zdarzyć.
– O czym pan mówi? Co może się zdarzyć i jaki ma to niby związek ze średniowieczną kroniką? – dopytywał się drugi policjant znużony tą donikąd nieprowadzącą, jego zdaniem, rozmową.
– Proszę zrozumieć, że nie mogę panom powiedzieć czegoś, czego sam jeszcze nie wiem. Czuję się po prostu zaszczycony, ża profesor Arnaud powierzył swoje dokumenty właśnie mnie.
– Spakował to pudło dzień przed śmiercią… A przecież autop sja wykazała, że zmarł z przyczyn naturalnych, na zawał. Dlatego nie bardzo rozumiemy, co tu robią te dwa pożegnalne listy.
– Profesor Arnaud od dawna był trupem – poinformował Ignacio osłupiałych policjantów i ojca Neversa.
– Co takiego? – zdziwił się jeden z przedstawicieli władzy.
– Był trupem, oddychał, ale nie żył. Umarł w dniu pogrzebu swego syna Davida.
– Na miłość boską, Ignacio! Co ty wygadujesz? – Ojciec Nevers był wyraźnie zgorszony.
– Mówię prawdę. Można żyć, będąc trupem. Zrozumiałem to podczas ostatniego spotkania z profesorem Arnaudem, który już wtedy nie mógł się doczekać, kiedy jego serce przestanie bić. To była zresztą tylko kwestia dni.
– Ignacio, opowiadasz niestworzone rzeczy!
Nie chciał przedłużać swego pobytu w Paryżu, ale bardzo pragnął poznać frau Schmmid, o której nigdy przedtem nie słyszał. Zapytał więc policjantów, czy Niemka nadal przebywa w stolicy Francji.
– Tak, dopełnia właśnie formalności spadkowych. Zatrzymała się w hotelu Seine na lewym brzegu Sekwany. To skromny hotelik położony niedaleko Saint-Michel.
Ojciec Nevers zmarszczył brwi, widząc, że Ignacio wybiera się z wizytą do nieznajomej.
– Dlaczego chcesz się z nią spotkać? Co za różnica, kto to taki? Ani ciebie, ani nas nie powinno obchodzić prywatne życie profesora Arnauda.
– Ma ojciec rację, a jednak muszę ją poznać, czuję wewnętrzną potrzebę. Być może od niej dowiem się, dlaczego profesor właśnie mnie zostawił dokumenty.
– Przecież masz jego list, w którym na pewno wszystko ci wyjaśnił.
Ignacio nie dał się przekonać ojcu Neversowi.
– Proszę się o mnie nie martwić, wrócę sam.
– Nawet nie wiesz, czy pani Schmmid jest teraz w hotelu! Młody jezuita nie odpowiedział. Wysiadł z samochodu i rzucił z uśmiechem:
– Zadzwonię do ojca, obiecuję, że nie wyjadę z Paryża bez Pożegnania.Recepcjonista zerknął na niego z zaciekawieniem. Nieczęsto widywał tu księży. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy gość zapytał o panią Schmmid.
– Ma ksiądz szczęście, pani Schmmid wyszła dzisiaj skoro świt i wróciła niecałe pięć minut temu. Proszę spocząć, zawiadomię ją o pańskim przybyciu.
Inge pojawiła się w recepcji zaledwie dwie minuty później. Gdy szła w stronę Ignacia, na jej twarzy malował się niepokój. Czego może chcieć od niej ten ksiądz?
– Dobry wieczór, mogę księdzu w czymś pomóc?
Zdumiała go jej powierzchowność. Choć wyglądała na trzydziestolatkę, zmarszczki wokół oczu i grymas warg zdradzał osobę, która wiele w życiu przeszła i niemało wycierpiała.
– Przepraszam, że panią niepokoję, pani Schmmid, nazywam się Ignacio Aguirre.
Nazwisko nic jej nie mówiło. Najwyraźniej nigdy o nim nie słyszała.
Gdy wyjaśniał jej, kim jest, słuchała go w milczeniu, nie zdradzając jednak większego zainteresowania.
– Od dawna znała pani profesora Arnauda? – odważył si zapytać tę kobietę o nieprzeniknionym wyrazie twarzy.
– Od bardzo dawna.
Ignacio niecierpliwił się – nieznajoma najwidoczniej nie miała zamiaru zaspokoić jego ciekawości.
– Proszę wybaczyć, że się pani naprzykrzam, ale… no właśnie, chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o profesorze. Zostawił mi w spadku coś, czego się nie spodziewałem, i zachodzę w głowę, dlaczego to zrobił. Chciałem panią poznać, bo wiem, że zapisał pani cały swój majątek. Może moglibyśmy pójść na kawę i spokojnie porozmawiać? Bardzo proszę…
Inge wahała się przez kilka sekund, po czym utkwiła swe szczere, bezpośrednie spojrzenie w źrenicach Ignacia i powiedziała:
– Dobrze, jeśli ksiądz chce, możemy napić się kawy i porozmawiać, ale nie sądzę, bym zdołała rozwiać pańskie wątpliwości. Profesor Arnaud nigdy mi o księdzu nie wspomniał, bo i nie musiał.
Wyszli z hotelu i udali się piechotą do pobliskiej kawiarni z oszklonym ogródkiem. Ignacio rozejrzał się odruchowo za ustronnym kątem, gdzie nikt by im nie przeszkadzał.
Inge zamówiła herbatę i kawę. Zaczekali, aż kelner przyniesie filiżanki i dopiero wtedy zaczęli rozmowę.
– Nie wiem, dlaczego Ferdinand postanowił przekazać księdzu swoje archiwum. Przykro mi, ale nie znam jedynej odpowiedzi, na której księdzu zależy.
– Kiedy ostatni raz widziała pani profesora Arnauda? – dopytywał się Ignacio.
– Na pogrzebie jego syna, w Palestynie. Pożegnaliśmy się na lotnisku, Ferdinand wracał do Paryża, ja do Berlina. Był zdruzgotany. Życie skończyło się dla niego w chwili, gdy pochował Davida.
– Byłem z nim, gdy się dowiedział, że jego syn został ciężko ranny. Wybraliśmy się razem do zamku d’Amis, spędziliśmy tam niecałe dwa dni, a gdy wróciliśmy, ojciec czekał na niego na peronie, by poinformować go o tym, co zaszło.
– Wyobrażam sobie, że to była dla niego straszna chwila. A kiedy widział ksiądz Ferdinanda ponownie?
– Jakiś czas temu. Przyjechałem do Paryża, by z nim porozmawiać, polecono mi wrócić na zamek.
– I zapewne chciał pan, by Ferdinand panu towarzyszył, mam rację?
– Tak, choć poprosiłem go o spotkanie głównie po to, by mu powiedzieć, jak bardzo jest mi przykro z powodu śmierci jego syna. Najpierw wysłałem mu list kondolencyjny, ale nie otrzymałem odpowiedzi.
– Dlaczego właściwie interesował się ksiądz Ferdinandem? Ignacio wielokrotnie zadawał sobie to samo pytanie i wciąż nie znajdował na nie odpowiedzi.
– Sam nie wiem, może z powodu przeprowadzonej przez nas kiedyś w pociągu rozmowy o Bogu i Kościele… Profesor mi wtedy zaimponował. Pomyślałem, że jak na agnostyka, pokłada pozazdroszczenia godną ufność w Bogu i w Kościele. Zaskoczył mnie. Zawsze chciałem wrócić do tamtej rozmowy.