– A ty dlaczego nie poszedłeś za ich przykładem?
– Nie zdążyłem przymocować ładunków, paliłem dokumenty, no, a potem… zrobiłem to, co podpowiadał mi instynkt: uciekłem.
– Uciekłeś… – stwierdził surowo Hasan. – I czego tu szukasz?
– Pomocy, muszę wyjechać.- Niby dokąd?
– Dokąd, twoim zdaniem, powinienem się udać? – zapytał pokornie Mohamed, spuszczając głowę.
– Powinieneś być w raju, tam jest twoje miejsce, tutaj tylko zawadzasz.
Mohamed Amir nie odważył się oderwać wzroku od podłogi w oczekiwaniu na wyrok.
Hasan przechadzał się w tę i z powrotem po pokoju, pozostali mężczyźni czekali w milczeniu, podobnie jak Mohamed, na decyzję imama.
– Skoro zostałeś przy życiu, zaopiekujesz się żoną Jusufa. Ma dwoje dzieci i potrzebuje mężczyzny, który ich utrzyma. Wyjedziecie do Al-Andalus, tam będziesz mógł się ukryć. Nadal masz tam ojca?
– Tak… moi rodzice i rodzeństwo mieszkają w Granadzie…
– Doskonale, w takim razie wrócisz z żoną i dziećmi ńa łono rodziny.
Poczuł w żołądku falę obrzydzenia, ale wiedział, że nie może sprzeciwić się imamowi. Poślubienie żony kuzyna wydawało mu się nie tyle obowiązkiem wobec Jusufa, ile karą boską.
Fatima, siostra Hasana i żona Jusufa, była jak na jego gust zbyt gruba i skończyła czterdzieści lat, podczas gdy on miał dopiero trzydzieści. Przez chwilę był załamany, ale szybko odrzucił przykre myśli, tłumacząc sobie, że chodzi o żonę męczennika. Wypełnienie polecenia imama i poślubienie Fatimy to dla niego zaszczyt. Zresztą przez ten ślub stanie się krewnym Hasana, a przecież nawet nie marzył o tak wielkim honorze.
– A tymczasem co powinienem zrobić? – zapytał z lękiem.
– Ukryjesz się u jednego z naszych braci. Tam będziesz bezpieczny, póki nie wyrobimy ci dokumentów i nie obmyślimy, jak wysłać cię do Hiszpanii. Przed podróżą weźmiesz ślub z Fatimą. A teraz opowiedz nam dokładnie, co się stało. Waszą akcją zadaliście Niemcom poważny cios, obleciał ich strach, zresztą podobnie jak Jankesów i Angoli. Zrozumieli, że nie mogą spać spokojnie, że jesteśmy wszędzie. Tyle że nas nie widzą, bo nie mogą – ich system im to uniemożliwia.
5
Ojciec Domenico obserwował kątem oka Ovidia Sagardię, który dyskutował z biskupem Pelizzolim.
Ten próbował namówić podwładnego do odłożenia upragnionego powrotu do Hiszpanii, do parafii w Bilbao, na stanowisko wikarego i pomocnika innego kapłana, również jezuity, mającego lada dzień przejść na emeryturę.
– Jak myślisz, co znaczy zdanie „poleje się krew w sercu Świętego…? – pytał zasępiony biskup ojca Ovidia.
– Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym. Przepraszam, ale myślami jestem zupełnie gdzie indziej – wyznał zapytany.
– Ale twoje obowiązki są tutaj! – zgromił go surowo ojciec Pelizzoli. – No, Ovidio, zachowujesz się jak dzieciak! Co z ciebie za duchowny? Przełóż podróż! Jesteśmy niespokojni! Ta sprawa spędza Ojcu Świętemu sen z powiek, uważa… uważa, że zawisło nad nami niebezpieczeństwo, coś mrocznego… Przecież wiesz, że Kościół przeżywa trudne chwile, mamy zbyt wielu wrogów, dlatego powinniśmy trzymać się razem, a przede wszystkim nie możemy sobie pozwolić na stratę naszych najlepszych mózgów. Właśnie one muszą nam pomóc przemyśleć całą sprawę, stawić czoło problemom…
– To zadanie może równie dobrze wykonać Domenico, jak i reszta zespołu – obstawał przy swoim Sagardia.
– Ovidio, wolałbym ci tego nie mówić, ale… Rozmawiałem z twoimi przełożonymi, z generałem Towarzystwa Jezusowego, wytłumaczyłem, że cię potrzebujemy, i…
– Wielki Boże! Co to wszystko ma znaczyć? Jestem tylko kapłanem, nikim więcej, nikim!- Jesteś człowiekiem inteligentnym, jedną z naszych najlepszych głów, znakomitym analitykiem, kimś, kto nieraz udowodnił że potrafi znaleźć igłę w stogu siana. A teraz mamy właśnie do czynienia z olbrzymim stogiem i nie wiemy, jak się do niego zabrać, nie widzimy w tym wszystkim sensu, zresztą ani my, ani specjaliści z Interpolu czy z unijnego Centrum do Walki z Terroryzmem. Wszyscy krążymy po omacku… wszyscy. Proszę cię tylko, żebyś ruszył głową, żebyś przeanalizował informacje, którymi dysponujemy.
Ovidio już miał odmówić, ale przeszkodziło mu donośne uderzenie w drzwi poprzedzające pojawienie się sekretarza biskupa.
Nowo przybyły podszedł do ojca Pelizzolego, nie zwracając uwagi na jego dwóch gości, po czym obaj bez słowa wyjaśnienia wyszli z gabinetu.
– Nie pojmuję cię, Ovidio – powiedział ojciec Domenico, gdy zostali sami. – Przypominasz rozhisteryzowane dziecko, twoje zachowanie nijak nie pasuje do osoby, którą byłeś dotychczas.
– A kim byłem, Domenico? Może ty mi powiesz, kim byłem. Odprawiam msze samotnie, nie miałem okazji być pasterzem, prawdziwym pasterzem, który pomaga bliźnim. Naprawdę tak bardzo cię dziwi, że postanowiłem zerwać z dotychczasowym życiem i poświęcić się nareszcie prawdziwej służbie duszpasterskiej?
– Służyłeś dobrze Kościołowi, potrafiłeś nas oświecić, gdy błądziliśmy w mroku, i troszczyłeś się o bezpieczeństwo Jego Świątobliwości…
Ovidio przerwał mu gestem wyrażającym znużenie.
– Czy aby na pewno? Twierdzisz, że troszczyłem się o bezpieczeństwo papieża? Nigdy sobie nie wybaczę, że przeze mnie omal nie stracił życia, a wszystko dlatego, że nie wykonałem dobrze swojej pracy. Zaślepiła mnie pewność siebie, bo zlecono mi nadzór nad służbami czuwającymi nad bezpieczeństwem Ojca Świętego i zgrzeszyłem pychą. Nie powstrzymałem Alego Agcy, który dokonał zamachu na jego życie. W sennych koszmarach widzę, jak na moich oczach papież pada martwy.
– Ojciec Święty nigdy nie robił ci wyrzutów z tego powodu, zawsze darzył cię wielką sympatią, zresztą cały Watykan nadal ci ufa.
– To prawda – przyznał biskup Pelizzoli, który wrócił do gabinetu niezauważony przez rozmawiających. – Ovidio, czekają na ciebie w kancelarii Jego Świątobliwości. Idź tam natychmiast!
Gdy kapłan wyszedł, ojciec Pelizzoli westchnął. Szczerze cenił tego jezuitę, którego poznał przed wieloma laty. Ojciec Aguirre polecił go do pracy w otoczonym nimbem tajemnicy departamencie, który prasa sensacyjna nazywała „watykańskimi tajnymi służbami”. W rzeczywistości Ovidio oraz jego współpracownicy zajmowali się zbieraniem i analizą informacji napływających z całego świata, by ułatwić Kancelarii Stanu, a tym samym również Ojcu Świętemu, podejmowanie doczesnych decyzji oraz zrozumienie rozlicznych wydarzeń mających miejsce dzień w dzień za murami Watykanu.
W owym departamencie nie robiono na dobrą sprawę niczego nadzwyczajnego, choć czasami sam Ovidio żartował, że należy do „boskich tajnych służb”. On, biskup, chciałby być tak bardzo pewny jak ojciec Aguirre, że departament ów jest rzeczywiście potrzebny. Prawda, że kilkakrotnie, zresztą bez wiedzy opinii publicznej, jego pracownicy wystąpili w roli mediatorów w konfliktach, których rozwiązanie wydawało się niemożliwe.
Chodziło, jak lubił mawiać stary jezuita, o „uniknięcie rozlewu niewinnej krwi”.
Biskupa Pelizzolego zawsze zadziwiało znaczenie, jakie ojciec Aguirre przywiązywał do kroniki niejakiego brata Juliana, którą przeczytał za jego namową. Musiał jednak przyznać, że nawet w połowie nie zrobiła na nim takiego wrażenia, jak na jego baskijskim mentorze.
„Ta kronika odmieniła mi życie”, tłumaczył mu nieraz ojciec Aguirre. Biskup nie bardzo potrafił to zrozumieć, mimo całego szacunku, jakim darzył sędziwego jezuitę, który poświęcił całą swą karierę zażegnywaniu konfliktów, których uniknięcie wydawało się marzeniem ściętej głowy.
Biskup odprawił ojca Domenica. Gdy został sam, pogrążył się w myślach, czytając po raz kolejny pozbawione związku słowa i zdania ocalałe z płomieni. Uznał, że nic nie dzieje się przypadkiem, że skoro te właśnie skrawki papieru nie padły pastwą ognia, sprawiła tak najwyraźniej boża opatrzność. Tylko dlaczego? Włoskie tajne służby, a przede wszystkim Interpol i niedawno powołane do życia unijne Centrum do Walki z Terroryzmem, zajmujące się prawie wyłącznie terroryzmem islamskim, sądzili, że Watykan zdoła rzucić światło na ową zagadkę tylko i wyłącznie z powodu kilku słów i zdań ocalałych z płomieni. Tylko od czego zacząć? Od dwóch dni próbowali rozgryźć tę zagadkę, ale nic nie przychodziło im do głowy. Czuł, że bez spekulatywnego umysłu Ovidia niewiele wskórają, że potrzebują nieograniczonej wyobraźni tego jezuity zdolnego wysuwać najbardziej niesamowite hipotezy, które okazywały się zazwyczaj słuszne. Pozostawało tylko czekać, aż duchowny wróci z prywatnych apartamentów Ojca Świętego, więc biskup z braku lepszego zajęcia zaczął się modlić, prosząc Boga, by poskromił upór swego baskijskiego sługi.