– To wcale nie jest takie skomplikowane.
Oczy wszystkich wbiły się w autorkę tego dobitnego stwierdzenia.
– Nieskomplikowane? – zapytał na wpół zirytowany, na wpół zaciekawiony Lorenzo Panetta, wicedyrektor unijnego Centrum do Walki z Terroryzmem.
– Cóż, nie twierdzę, że to łatwe, ale na pewno nie niemożliwe. Dysponujemy przynajmniej jednym tropem. Proszę dać mi kilka sekund, zaraz sprawdzę, czy moje przeczucia są słuszne…
Matthew Lucas próbował powstrzymać uśmiech. No proszę, od tygodnia tuzin najlepszych europejskich i amerykańskich analityków, specjalistów od islamskich ruchów terrorystycznych, głowi się nad tą sprawą, a tu raptem Mireille Beziers, ta nowa, z „plecami”, bratanica jakiegoś francuskiego generała z kwatery głównej NATO w Brukseli, oznajmia, że ustalenie znaczenia tych kilku słów i zdań, które ocalały ze spalonych dokumentów znalezionych w apartamencie zamachowców-samobójców to niemal bułka z masłem.
Skoro nawet ojciec Domenico z Watykanu niczego mądrego nie wymyślił, to i to dziewczę nic odkrywczego im nie powie.
Mireille Beziers od trzech lat pracowała w centrum, wędrując po różnych wydziałach. Dopiero przed dwoma dniami trafiła do analiz. Krążyły słuchy, że od dawna zabiegała, by dopuszczono ją do pracy w sancta sanctorum centrum, i ostatecznie dopięła swego.
Miała około trzydziestki i całkiem dobre referencje akademickie. Była absolwentką historii i władała doskonale językiem arabskim, dzięki czemu jej wysoko postawiony stryjaszek załatwił jej pracę w centrum.
Ojciec Mireille był dyplomatą, dlatego dziewczyna spędziła dzieciństwo w Syrii, a potem mieszkała z rodzicami w Libanie, Izraelu, Jemenie, Tunezji… aż w końcu wróciła do Francji na wyższe studia. Jej stryj mawiał, że jego pupilka tak dobrze zna Arabów, że nie tylko mówi, ale również „myśli” po arabsku.
Dyrektor Hans Wein i jego zastępca Lorenzo Panetta przyjęli ją niechętnie. Nie potrzebujemy więcej analityków, tłumaczyli, a już na pewno nie trzydziestolatki bez doświadczenia. Ich opór nie na wiele się jednak zdał: Mireille tak czy owak została przeniesiona z poprzedniego stanowiska – w archiwum – do wydziału analiz, i proszę, właśnie siedziała obok nich.
– I co? Odkryła już pani kamień filozoficzny? – dopytywał się Lorenzo Panetta.
Ironiczna uwaga wicedyrektora została skwitowana przez uczestników zebrania porozumiewawczymi uśmiechami, tylko Mireille najwyraźniej nie zrozumiała przytyku. Uważnie wpatrywała się w słowa: KARAKOZ, GRÓB, RZYMSKI KRZYŻ, PIĄTEK, SAINT-PONS… ocalałe z frankfurckiego ognia.
– SAINT-PONS może oznaczać… Saint-Pons-de-Thomieres? – wysunęła przypuszczenie.
– Niby dlaczego? – zapytał Lorenzo Panetta.
– Choćby dlatego, że jeśli pogrzebiemy w Internecie i wpiszemy słowo „Saint-Pons”, niemal wszystkie wyniki odnoszą się do Saint-Pons-de-Thomieres. Choć zabrzmi to niedorzecznie, niektóre słowa same nic nie znaczą, natomiast połączone ze sobą… Zresztą, sama nie wiem, może to dlatego, że pochodzę z Montpellier…
– Panno Beziers, proszę jaśniej.
Lodowaty głos Hansa Weina sprawił, że szepty na sali umilkły.
Wein był dobrym szefem, choć człowiekiem wymagającym i metodycznym; nigdy nie słyszano, by się śmiał. Trudno byłoby go podejrzewać o uprzedzenia, najlepszy dowód to to, że przyjął do swego zespołu ludzi różnego pokroju, poglądów i specjalności z większości krajów Unii Europejskiej: adwokatów, informatyków, historyków, socjologów, antropologów, matematyków… W swoim wydziale zatrudniał creme de la creme, a podwładnym stawiał jeden jedyny warunek: nie chciał słyszeć o intuicji i przeczuciach – wymagał logicznego myślenia i działania.
– No więc chcę przez to powiedzieć, że najprawdopodobniej słowo SAINT-PONS odnosi się do miejscowości o tej samej nazwie na południowym wschodzie Francji, zresztą, tak na marginesie, uroczego zakątka. Z LOTARIUSZEM sprawa nie wygląda już tak Prosto. Na przykład w Don Kiszocie Cervantesa pojawia się pewienLotariusz zabiegający o względy młódki Kamili. Mamy również Lotariuszów władców Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego panujących bodajże w ósmym wieku. Lotariuszowie walczyli z innymi ówczesnymi królami o spadek po Karolingach…
– Fascynujące – przerwał jej z ironią Matthew Lucas. Ale Mireille i tym razem puściła mimo uszu drwinę kolegi i ciągnęła z ożywieniem swój wywód:
– Inną ważną postacią był Lotariusz z Segni, lepiej znany jako papież Innocenty Trzeci. Poza tym… istnieje operaLotario Handla, zdaniem muzykologów utwór dość dziwaczny w porównaniu z innymi dziełami tego genialnego kompozytora.
Zapanowała krępująca cisza. Hans Wein wbił w Mireille stal swych niebieskich oczu, aż dziewczyna oblała się rumieńcem. Lorenzo Panetta odchrząknął nerwowo, pozostali członkowie zespołu nagle zainteresowali się ekranami swoich laptopów i zatopili w nich wzrok – wszyscy z wyjątkiem Matthew Lucasa, który wstał i zaczął klaskać.
– Brawo! Gratuluję wyobraźni. Ale czy pani może wie, że badamy grupę islamskich fundamentalistów? Terroryści z frankfurckiego apartamentu popełnili samobójstwo z okrzykiem: „Allach jest wielki!”.
– Wiem… – broniła się Mireille – ale tak czy inaczej te słowa…
– Panno Beziers, takie sprawy bywają nieco bardziej skomplikowane.
Laura White, która zabrała właśnie głos, była asystentką Hansa Weina. Dyrektor centrum nigdzie się bez niej nie ruszał i choć nie był skory do pochwał, często wyrażał zadowolenie, że ma Laurę w swoim zespole.
– Pani ograniczyła się do pogrzebania w Internecie – zauważył urażonym tonem Matthew Lucas – a teraz opowiada nam, co tam znalazła, jak o nie lada odkryciu. Jak pani myśli, co robiliśmy przed pani przybyciem?
– Aleja… chciałam po prostu od czegoś zacząć – tłumaczyła się Mireille.
Hans Wein wstał, odwrócił się na pięcie i ruszył do swego gabinetu. Na jego twarzy malowała się złość – znak, że nad wydziałem zawisła burza.
Lorenzo Panetta i Laura White udali się w ślad za szefem. Lorenzo uważał, że popełniono błąd, przydzielając Mireille do tej sprawy, powinni byli dać jej jakieś inne zadanie. Co gorsza, to on był wszystkiemu winny – osobiście zaproponował dziewczynie, by przyłączyła się do zespołu badającego samobójców z Frankfurtu. W gabinecie Hans Wein mógł sobie nareszcie ulżyć:
– Ta dziewucha to skończona idiotka! Niech się stąd wynosi! I to już! Natychmiast! Dzwoń do kadr i niech ją stąd zabierają, gdzie tylko zechcą. Jeśli trzeba, rozmówię się z unijnym komisarzem spraw wewnętrznych, z przewodniczącym Komisji Europejskiej, choćby z samym Bogiem! Niech jej dadzą, do cholery, jakąś posadę, byle nie u mnie.