Выбрать главу

– Ma pan rację, wygłupiłam się. Przykro mi, dałam się ponieść emocjom. Naprawdę mi przykro.

Dlaczego tak szybko się poddaje? Panetta liczył, że Mireille spróbuje bronić swego zdania, a tymczasem, jak się zdaje, przyjęła nagle do wiadomości, że wszystko, co powiedziała, jest jedną wielką bzdurą. Zachowanie tej dziewczyny zaskakiwało go. Było w niej coś, czego nie potrafił nazwać.

– Niech pani nie robi sobie wyrzutów, warto szukać odpowiedzi nawet w tym, co na pierwszy rzut oka trąci absurdem, świadczy to, że nie należy pani do osób, które łatwo się poddają.

– Czy trafienie do centrum dzięki rekomendacji jest aż takim przestępstwem?

Nie spodziewał się równie bezpośredniego pytania. Było oczywiste, że Mireille trudno się pogodzić z niechęcią, jaką darzyli ją otwarcie pracownicy wydziału.

– Nie, to nie przestępstwo, ale chyba pani wie, jakie to wkurzające, gdy przed kimś otwiera się na oścież drzwi, do których my musieliśmy się dobijać. Pani ułatwiono zadanie.

– Tak, ale przecież mam dobre referencje akademickie, mówię biegle po arabsku i znam kraje arabskie, bo spędziłam tam wiele lat. Moje tytuły uniwersyteckie to nie prezent od losu.

– Będzie pani musiała zdobyć sobie szacunek moich ludzi, jeśli chce pani być jedną z nich. W tym celu… no cóż, przede wszystkim radzę zachowywać się powściągliwie, nie zwracać na siebie uwagi, udawać pokorę i dobre chęci, ucząc się rzemiosła od starych wyjadaczy.

– I robić im kawkę – rzuciła Mireille, nie potrafiąc zapanować nad złością.

– Owszem, nie zaszkodzi, choć i tak nie jest powiedziane, że ich sobie pani tym zjedna. Może pani jedynie spróbować.

– Nie wiem, czy warto.

– Decyzja należy do pani. No tak, dobrze nam się gawędziło, ale chyba czas wracać do roboty.

Wyszli z kawiarni w milczeniu, rozmyślając nad odbytą właśnie rozmową. Oboje tropili nieścisłości, słabe punkty przeciwnika, coś szczególnego w tym, co usłyszeli.

Gdy wkroczyli razem do wydziału analiz, powitały ich zdziwione spojrzenia, jednak nikt nic nie powiedział.

– Dobrze, bierzmy się do pracy. Myślę, że najlepiej się pani sprawdzi w zespole pani Villasante, który prowadzi bardziej spekulatywne badania.

Mireille zastygła, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Andrea Villasante nie miała łatwego charakteru, była humorzasta i wymagająca wobec swych podwładnych. No i oczywiście była ulubienicą szefa. Hans Wein widział w Andrei Villasante uosobienie idealnego pracownika kierowanego przez siebie wydziału, nie tylko z racji jej umiejętności – których bynajmniej nie można było jej odmówić – ani sławy znakomitego psychologa, ale również ze względu na jej sposób bycia. Andrea nie była skora do śmiechu, spędzała całe godziny pochłonięta pracą, nie lubiła się z nikim spoufalać i nie uznawała żartów. No proszę, pięknie mnie załatwił ten Lorenzo Panetta, myślała Mireille.

Zespół Andrei, złożony z pięciu osób znajdujących się bezpośrednio pod jej rozkazami, skupił się w kącie wielkiej sali zajmowanej przez wydział analiz. Andrea zdecydowanym krokiem ruszyła ku Lorenzowi i Mireille.

– Masz mi coś do powiedzenia? – zapytała oschle Lorenza.

– Przydzieliłem pannę Beziers do twojej grupy. Przyda ci się: biegle włada arabskim i spędziła całe lata pośród Arabów, zna więc dobrze ich świat i pomoże ci wyjaśnić źródła nasilającego się ostatnimi czasy fanatyzmu.

– Doskonale. Usiądzie pani pod oknem, przy tamtym wolnym biurku – wskazała Andrea nowej podwładnej, nie zaszczycając jej spojrzeniem.

Mireille nie odważyła się zaprotestować i ruszyła za Andreą ze zbolałą miną. Wiedziała, że Hiszpanka nie będzie się z nią patyczkowała, tylko przy pierwszej lepszej wpadce wyrzuci ją na zbity pysk, i to z błogosławieństwem Weina.

Poczuła nagłą zazdrość: jej nowa szefowa trafiła do wydziału analiz wyłącznie dzięki własnym zasługom, nikt nie podał jej niczego na tacy. Była najlepszą w Europie – zapewne również na świecie – specjalistką od psychologii terroryzmu. Pracowała z osadzonymi w więzieniach członkami Czerwonych Brygad, IRA i ETA, z talibami, Tutsti i Hutu oraz Serbami, Chorwatami i Bośniakami oskarżonymi o udział w mordach i czystkach etnicznych w byłej Jugosławii. Miesiącami, a nawet latami odwiedzała ich w więzieniach, pozyskując zaufanie jednych i obojętność innych. Kilkakrotnie padła nawet ofiarą agresji. Mimo to Andrea Villasante nigdy nie przestała wgryzać się w zbrodnicze umysły, by odkryć, dlaczego człowiek przemienia się czasem w dziką bestię.

Po ukończeniu studiów na wydziale psychologii Andrea wygrała konkurs na stanowisko w hiszpańskim więziennictwie i rozpoczęła pracę z terrorystami z ETA.

Była pięćdziesięcioletnią bezdzietną starą panną i miała w życiu tylko jeden ceclass="underline" poświęcić wszystkie swe siły i całą energię na rozszyfrowanie umysłów terrorystów, bez względu na to, w czyim imieniu zabijali.

Mireille podążyła za Andreą ku wskazanemu biurku. Pomyślała, że jej szefowa nie jest brzydka, ale i nie na tyle atrakcyjna, by wadzić kobietom, mężczyzn sprowadzać na złą drogę lub budzić niechęć u jednych i drugich. Była średniego wzrostu, miała krótkie kasztanowe włosy, oczy tej samej barwy, nie była ani pulchna, ani chuda i zawsze ubierała się w nienaganne ciemne kostiumy.

– Proszę usiąść, wytłumaczę pani, jak wygląda praca w naszym zespole. Potem, w przypadku jakichkolwiek wątpliwości, proszę się zwracać do Diany Parker.

Mireille siadła posłusznie zdecydowana nie zwracać na siebie uwagi. W przeciwnym razie mogłaby wypaść z gry, a to było ostatnią rzeczą, jakiej chciała.

Słuchając wyjaśnień Andrei dotyczących jej nowych zadań, nie mogła się powstrzymać i poszukała wzrokiem Matthew Lucasa. Na twarzy Amerykanina malowała się niechęć, niechęć do niej. Mireille zastanawiała się, czym sobie na nią zasłużyła, choć natychmiast stwierdziła, że jest to uczucie w pełni odwzajemnione. Ona również nie przepadała za Matthew. Zawsze traktowała nieufnie zarozumiałych pracowników amerykańskich służb wywiadowczych, czy to z CIA, czy z jakiejkolwiek innej instytucji. Zachowywali się, jakby na nich właśnie spoczywał obowiązek ratowania świata, i mieli Europejczyków za naiwnych lewicowców zasłuchanych w opinię publiczną stawiającą zawsze wolność przed bezpieczeństwem.

Westchnęła zrezygnowana. Wiele trudu kosztowało ją dotarcie aż tutaj, nie mogła więc zaprzepaścić wszystkiego z osobistych powodów.

– Głowa do góry, praca z nami to nie taka znowu tragedia.

Z zamyślenia wyrwała ją Diana Parker uśmiechająca się do nowej współpracownicy. Były mniej więcej rówieśnicami. Diana wydawała się sympatyczna, w każdym razie zawsze traktowała Mireille życzliwie. Ta wiedziała, że Angielka ukończyła antropologię i również mówi po arabsku. Pomyślała, że – kto wie – może zaprzyjaźni się z tą długowłosą blondynką o niebieskich oczach. Cóż z tego, że jest prawą ręką Andrei Yillasante…

8

Podróż była długa i męcząca. Z Frankfurtu udali się do Strasburga, przejechali przez Francję, w Perpignan przekroczyli Pireneje, a następnie szosą wzdłuż wybrzeża dojechali do Granady. Zajęło im to cztery dni, które Mohamedowi wydały się wiecznością, zwłaszcza że jechał z duszą na ramieniu, lękając się, że zostanie zatrzymany i aresztowany podczas pierwszej kontroli drogowej.

Ale arabska rodzina nie wzbudzała najwyraźniej podejrzeń niewiernych – dziecięce twarzyczki na tylnych siedzeniach wymazywały nieufność ze spojrzeń funkcjonariuszy.

Mimo strachu, gdy tylko przekroczył granice granadyjskiej prowincji i wciągnął w nozdrza znajomą woń kwiatu pomarańczy, cytryn i lawendy, poczuł przepełniające go szczęście. Był to zapach jego dzieciństwa. Zachował w pamięci każdy zakątek rodzinnego miasta, bo to było jego miasto, bardziej jego niż niewiernych, którzy śmieli kalać je swą obecnością. Pewnego dnia niewierni zostaną stąd przegnani, a święta ziemia przodków powróci do swych prawowitych właścicieli. Na dobrą sprawę podbój już się rozpoczął – krok po kroku, lecz nieodwracalnie. Coraz więcej mieszkańców Granady zwracało się ku prawdziwej wierze i czciło Allacha jako jedynego Boga. Społeczność muzułmańska rosła w siłę i rozprzestrzeniała się na oczach Hiszpanów, którzy w imię tolerancji i w obawie przed oskarżeniami o prześladowanie innych narodowości i religii pozwalali się podbijać bez stawiania oporu.