Gdy Alberto i Javier stanęli w progu pubu, Paula pomachała do nich.
Alberto miał sklep ze sprzętem informatycznym na rogu ulicy, gdzie znajdowała się kancelaria adwokacka, natomiast Javier był kuzynem Carmen, kolegą z roku trzech dziewcząt i ich wspólnikiem, znawcą prawa handlowego, gdy tymczasem Paula i Carmen specjalizowały się w prawie rodzinnym.
– Jadłyście już kolację? – zapytał Javier.
– Tak, przekąsiłyśmy coś na mieście, a wy? – odparła Carmen.- Jesteśmy głodni, ale jeśli wy już jadłyście, zamówimy coś tutaj, a potem zmienimy lokal. Lailo, co ci jest?
Pytanie Javiera wyrwało ją z zamyślenia. Nie mogła przestać myśleć o awanturze z bratem i prawie nie zwracała uwagi na swoich znajomych.
– Jest nie w sosie – wyjaśniła Paula. – Choć powinna się cieszyć, bo przyjechał jej brat. No, kobieto, rozchmurz się!
– Nic mi nie jest, to tylko przemęczenie.
– Pewnie, harujesz jak wół, ucząc religii te kobiety… – zbeształa ją Paula.
– No, dajcie biedaczce spokój – zabrała głos Carmen. – Każdy może mieć zły dzień. Wam nigdy się to nie zdarza?
– A jak tam twoja szkoła? – zainteresował się Alberto.
– Dobrze, przychodzi coraz więcej kobiet, jest nas już piętnaście. To całkiem niezły wynik. Wierzę, że będzie nas jeszcze więcej, choć z początku nie liczyłam nawet na tyle.
– Dziś znowu natknęłam się na tego sukinkota – oznajmiła Carmen. – Tego, co wystaje pod kancelarią i obrzuca wyzwiskami twoje uczennice. Nie wspomniałam ci, że postraszyłam go policją i wziął dupę w troki. Co za gnida!
Laila przygryzła wargę. Paula i Carmen nie tylko zatrudniły ją u siebie w kancelarii, ale również odstąpiły jej pomieszczenie na medresę. Tam właśnie spotykała się z muzułmańskimi kobietami, by rozmawiać o Koranie. Modliły się razem i uczyły, poza tym Laila pomagała im w miarę możliwości, świadoma ich problemów rodzinnych. Niektóre, mimo bardzo młodego wieku, były w poważnym konflikcie z rodzicami, broniąc swoich praw i wolności. Nie chciały nosić chusty, pragnęły wzorem swych koleżanek i kolegów spędzać wolne wieczory z rówieśnikami, nauczono w szkole, że wszyscy ludzie są równi, a konstytucja hiszpańska zabrania dyskryminowania kogokolwiek z powodu wyznania lub płci. Cierpiały na rozdwojenie jaźni, będąc kimś zupełnie innym w szkole i w domu, rozpaczliwie szukały równowagi pomiędzy dwoma światami, które zdawały się nieuchronnie skazane na konfrontację.
Na dodatek miesiąc wcześniej zaczął je niespodziewanie napastować młody muzułmanin. Wystawał na ulicy, naprzeciwko budynku, w którym znajdowała się kancelaria, mieszał je z błotem i nawoływał, by wracały do domu.
Gdy Javier i Alberto powiedzieli mu coś do słuchu, zagroził im, że drogo zapłacą za zadawanie się z tymi kobietami, na szczęście skończyło się tylko na groźbach.
– W końcu będziemy musieli rzeczywiście wezwać policję – stwierdził Javier – bo być może mamy do czynienia z maniakiem.
– Na pewno, tylko maniak może dręczyć grupkę kobiet spotykających się na modlitwie – zauważył Alberto.
– To muzułmański fanatyk. Nie wiem tylko, jak daleko jest skłonny się posunąć.
Wszyscy czworo spojrzeli zaskoczeni na Lailę. Wyraziła ich własne obawy, które lękali się ubrać w słowa, by jej nie urazić.
– Tym bardziej powinniśmy powiedzieć o wszystkim policji – nalegał Javier. – Może w ten sposób dowiemy się, kto to taki i o co mu chodzi.
– Ja wiem, kto to taki – wyznała Laila.
– Znasz go? Dlaczego nic nie mówiłaś? – zapytała Carmen.
– Nie znam jego nazwiska, ale widuję go w Albaicin w towarzystwie typów, którzy… no, bandy fanatyków.
– W takim razie musimy mieć się na baczności – stwierdziła z niepokojem Paula. – Mogą napytać nam biedy.
– Chyba powinnam rozejrzeć się za innym lokalem na medresę. Tylko w ten sposób dadzą wam spokój.
– Co za głupstwa pleciesz! – ofuknął Lailę Javier.
– Nie, to nie głupstwa. Byliście dla mnie bardzo dobrzy, ale nie chcę, żebyście mieli przeze mnie problemy. Ta sprawa nie ma z wami nic wspólnego, więc lepiej wynajmę jakiś tani lokal i przeniosę tam swoją szkołę.
– Mowy nie ma! – wykrzyknęła Paula. – Nie opuścimy cię w potrzebie. Jeśli to niebezpieczny fanatyk, niech go aresztują, przecież ty nic złego nie robisz. Ten gnojek chce was zastraszyć.
– Chyba powinnaś z kimś o tym porozmawiać i dowiedzieć się, czy ten świr jest rzeczywiście niebezpieczny, czy tylko udaje – tłumaczył Alberto.
– Mój ojciec zna jednego z miejscowych radnych, może go zapytać, co się robi w podobnych wypadkach – stwierdziła Paula.
– Dobrze, zapomnijmy o tym kretynie i chodźmy na drinka, by uczcić koniec ciężkiego tygodnia.
Postanowili pójść za radą Javiera i zapomnieć na chwilę o problemie. Laila, mimo dręczącego ją niepokoju, zgodziła się im towarzyszyć, by nie myśleć o kłótni z bratem.
10
Darwish, wyraźnie zmęczony, otworzył drzwi domu. Przepracował całą noc, pilnując placu budowy. Choć w jego wieku było to lepsze niż łażenie po rusztowaniach, i tak czuł się wykończony.
Ruszył do kuchni przekonany, że zobaczy tam żonę krzątającą się przy śniadaniu. Laila pewnie spała, przecież była sobota, a córka w weekendy nie pracowała, zresztą i on miał przed sobą dwa dni wolne.
W kuchni zastał żonę przygotowującą kawę, była zamyślona, nawet nie zauważyła, że wszedł.
– Cześć, kobieto! – powitał ją.
Odwróciła się nerwowo, w jej oczach Darwish wyczytał lęk.
– Co się dzieje? – spytał wystraszony.
– Nic, nic takiego. Przyjechał Mohamed. Z żoną i dziećmi. Teraz śpi, ale mogę go zawołać…
– Mohamed? Nasz syn? Ale… kiedy?
– Wczoraj wieczorem. Ożenił się z siostrą Hasana, żoną Jusufa… Zresztą sam ci o wszystkim opowie.
– Co ty pleciesz, kobieto? Nic z tego nie rozumiem, mów jaśniej.
– Jusuf nie żyje. Podobno… no, Mohamed ci wszystko wyjaśni. Chodzi o to, że nasz syn poślubił wdowę po swym kuzynie i teraz mamy dwoje wnuków.
Darwish obserwował żonę zdziwiony jej zdenerwowaniem i widocznym brakiem radości z powrotu syna. Mówiła o nim jak o nieznajomym.
– Co się dzieje, kobieto?
– Nic, co się ma dziać?
– Padam z nóg, chce mi się spać, wracam do domu, a ty mi oznajmiasz, że wrócił nasz syn, i mówisz to, jakby spotkało nas jakieś nieszczęście. Dlaczego? Aż tak bardzo ci nie w smak jego ożenek? Owszem, powinien poprosić mnie o zgodę, ale skoro to siostra Hasana… Dla nas to prawdziwy zaszczyt, Mohamed na pewno wyjaśni nam, dlaczego nas nie powiadomił.
– Tak, masz rację. Jesteś głodny?
– Trochę, choć jestem bardziej zmęczony niż głodny. Napiję się mleka, zjem coś słodkiego i pójdę się przespać. Obudź mnie, gdy tylko Mohamed wstanie. A Laila?
– Śpi.
– Widziała brata?
– Tak, wczoraj wieczorem.
– Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
Zachowanie żony zaczynało irytować Darwisha. Nie potrafił wytłumaczyć sobie jej przygnębienia, nerwowych ruchów ani nieobecnego spojrzenia. Była dobrą żoną i przykładną matką, nie bez poświęceń wychowała dwójkę dzieci. Również ona ciężko pracowała, sprzątając domy dobrze sytuowanych granadyjczyków, by zasilić domowy budżet i zapewnić dzieciom wyższe wykształcenie.