Выбрать главу

– No i mamy jeszcze to POLEJE SIĘ KREW W SERCU ŚWIĘTEGO… To dziwaczne zdanie nic mi nie mówi, nijak nie potrafię go połączyć z zamachowcami z Frankfurtu.

– Nie masz innego wyjścia, musisz pociągnąć za nitkę, by dotrzeć do kłębka, a chwilowo jedynym konkretnym tropem jest Karakoz. Powtarzam, powinieneś porozmawiać z tymi dwoma facetami, którzy stawili się w Watykanie, niech ci zdradzą, co wiedzą o tym typku. Obawiam się, że niewiele więcej można zrobić. Powiedziałeś, że Karakoz jest szybki jak jastrząb, ale musi przecież gdzieś mieszkać.

– Według tego raportu Karakoz spędza sporo czasu w Belgradzie i w Czarnogórze, choć był również widziany w niektórych byłych republikach sowieckich. Dostarcza broń partyzantom czeczeńskim, wielokrotnie bywał na lotnisku w Bejrucie, w Jemenie i w Damaszku, ale również w Paryżu, w Londynie, w Amsterdamie… Z raportu wynika, że to osobnik dyskretny, nie afiszuje się jak pierwszy lepszy gangster. Nie odwiedza nocnych klubów, nie otacza się kobietami. Pija wódkę, jest amatorem cygar. Tylko tyle o nim wiadomo. Należy ustalić, czy komórka frankfurcka skontaktowała się bezpośrednio z Karakozem, czy też przywódcy całego spisku wzięli na siebie zakup broni i materiałów wybuchowych.

– Przypuszczam, że ludzie z Centrum do Walki z Terroryzmem już coś na ten temat wiedzą. Dlatego…

– Dlatego nie mam innego wyjścia, tylko ruszać do Brukseli – dokończył Ovidio, wybuchając śmiechem.

– To zależy od ciebie…

– Nie mam wyjścia, inaczej uzna mnie ojciec za niedołęgę.

– W rzeczy samej – odparł, rechocząc, ojciec Aguirre.

– Nieźle mnie wkopano.- Tak, nie przeczę. Ale skoro Luigiemu Pelizzolemu tak bardzo zależało, byś zajął się tą sprawą, to najwyraźniej uważa, że możesz zdziałać więcej niż ktokolwiek inny. A więc musisz im pomóc, to twój obowiązek.

– Ile razy proszono ojca o pomoc, odkąd opuścił ojciec Watykan?

– Moje życie nie jest twoim życiem, sytuacja każdego z nas jest zupełnie inna, więc nie trać czasu na porównania. Ale pamiętaj o jednym: służyłem Kościołowi wszędzie, gdzie mnie potrzebowano, gdzie wysłali mnie moi przełożeni, i nadal będę to robił.

– Ale pozwolono ojcu przyjechać tutaj…

Ojciec Aguirre nie odpowiedział, tylko znów zagłębił się w papierach rozłożonych na stole.

– Trzeba przyznać, że to prawdziwe wyzwanie dla umysłu. Bez wątpienia masz do czynienia ze swoją życiową sprawą, która pozwoli ci udowodnić, ile jesteś wart.

– Proszę, proszę! Nie ułatwia mi ojciec zadania.

– To nie ja ci je utrudniam. To diabelnie zawikłana sprawa, zapewniam cię.

Spojrzeli na siebie, Ovidio miał wrażenie, że w słowach ojca Aguirre kryje się jakiś podtekst, nie miał jednak odwagi drążyć tematu.

– Zadzwonię do ojca Pelizzolego i poproszę go o zgodę na wyjazd do Brukseli. Przypuszczam, że w dwa dni uporam się ze sprawą.

– Nie narzucaj sobie terminów. Masz zadanie do wykonania, wykonaj je, lecz bez ograniczania się czasem ani niczym innym. Ale… coś ci powiem… ta rozmowa zaczyna mnie nużyć. Męczy mnie twój opór. Może powinieneś zadzwonić do biskupa i powiedzieć mu, że się wycofujesz, to chyba będzie najbardziej honorowe wyjście.

Ojciec Aguirre wstał i wyszedł z pokoju, zostawiając Ovidia zmieszanego, w złym humorze. Liczył, że stary jezuita go poprze, że zrozumie jego niechęć do rozmyślania nad frankfurckim zamachem – według niego bardzo odległym od jego nowego życia w Hiszpanii – a tymczasem dawny protektor nakłaniał go do poświęcenia się bez reszty tej przeklętej sprawie. Na dodatek Ovidio wyczuwał w ojcu Aguirre głęboki zawód spowodowany jego postawą.

Ovidio przyznał w duchu, że sam jest zaskoczony własnym zachowaniem, swoim dziecinnym niemal uporem, tłumaczył sobie jednak, że ma prawo być zwykłym księdzem i zajmować się wyłącznie problemami swoich parafian. Znów dało o sobie znać wewnętrzne rozdarcie trapiące go przez ostatnie miesiące.

Usłyszał odgłos zamykających się drzwi. Ojciec Aguirre wyszedł, zostawił go samego, by podjął decyzję.

Podniósł słuchawkę i wykręcił bezpośredni numer ojca Pelizzolego. Już po drugim sygnale usłyszał głos byłego przełożonego. Przez pół godziny przedstawiał mu nikłe postępy, jakie poczynił w śledztwie, po czym zapytał, czy według niego powinien udać się do Brukseli i być może również do Belgradu. Niewykluczone, że ktoś w tamtejszej nuncjaturze wie coś ważnego o Karakozie. Ovidio pamiętał, że nuncjatury posiadają wiele informacji na najróżniejsze tematy.

– Przepytaliśmy już dyskretnie naszych braci z Belgradu, czy wiedzą coś ciekawego o Karakozie. W gruncie rzeczy ich informacje nie różnią się zbytnio od tych zdobytych przez Brukselę, ale jeśli chcesz przekonać się o tym osobiście, jedź. Uprzedzę ich o twojej wizycie i poproszę, by ułatwili ci pracę. A jeśli chodzi o podróż do Brukseli, również w tym przypadku masz moje błogosławieństwo. To ty zajmujesz się tą sprawą.

– No, nie do końca… – zaprotestował Ovidio.

– Liczymy, że wskażesz nam jakiś trop, który ułatwi śledztwo. Te tajemnicze słowa spędzają nam sen z powiek.

– Nie zmieniłem zdania na temat tego, co powinienem robić.

– Bynajmniej tego od ciebie nie oczekujemy – zaznaczył surowo biskup.

– Zrobię, co w mojej mocy.

– Mamy taką nadzieję.

– A czy moim braciom z Watykanu udało się coś ustalić?

– Nic konkretnego, choć powinieneś chyba omówić tę sprawę z naszymi ludźmi przydzielonymi do śledztwa; wszyscy powinniśmy kopać piłkę w tę samą stronę. Mógłbyś wstąpić do Watykanu przed podróżą do Brukseli i Belgradu?

Ovidio już, już miał się sprzeciwić, ale nagle stracił cały animusz. Wiedział zresztą, że biskup ma rację. Albo zajmie się sprawą na poważnie, albo z niej zrezygnuje, w każdym razie nie może dłużej uchylać się od odpowiedzialności.

– Zgoda, przyjadę.

– Jak sobie radzisz w Bilbao?- Bardzo dobrze. Czuję, że odnajdę tu wewnętrzny spokój.

– Miło to słyszeć. A co u ojca Aguirre?

– Właśnie wyszedł. Trzyma się świetnie, tryska energią i jest poczciwy jak zawsze.

– Tak myślałem. Pomaga ci?

– Raczej się przed tym wzbrania – poskarżył się Ovidio.

– Cały Ignacio. Zapewne chce, byś sam zmierzył się z odpowiedzialnością. Mimo wszystko nie lekceważ jego zdania. Ojciec Aguirre… no, ma duże doświadczenie i potrafi dostrzec rzeczy, które nam mogą umknąć. Założę się, że wie już, o co w tym wszystkim chodzi.

– Nawet jeśli tak jest, nie zdradził się przede mną ani słowem.

– I nie zdradzi, chyba że uzna to za absolutnie konieczne.

– Nie rozumiem…

– Synu, nie próbuj zrozumieć ojca Aguirre! Ja sam nigdy nie zdołałem go zrozumieć, choć jest nie tylko moim mentorem, ale również przyjacielem. Tak naprawdę… nawet go dobrze nie znam – wyznał biskup ku osłupieniu Ovidia. – No dobrze, szykuj się do drogi i wstąp do mnie, gdy tylko przyjedziesz do Watykanu. Porozmawiam z twoimi przełożonymi, z generałem zakonu, poproszę, by zwolnili cię na chwilę z obowiązków wikariusza.

Ovidio ponownie zagłębił się w rozłożonych na stole dokumentach i pomyślał, że łączenie słów na pierwszy rzut oka pozbawionych związku i próba wyciągnięcia z tej mieszaniny logicznego wniosku zakrawa na absurd. Zresztą usytuowanie w kontekście enigmatycznych zdań również nie wydawało się łatwe.

Jego trzej współlokatorzy wrócili o zmroku. Ojciec Mikel spierał się z Santiagiem, a ojciec Aguirre próbował ich pogodzić.

– Santiago nic nie rozumie! – narzekał ojciec Mikel.

– To raczej ty oglądasz rzeczywistość w krzywym zwierciadle – bronił się ojciec Santiago.