– Nie rozumiesz głębi problemu!
– A właśnie, że rozumiem, tyle że nie zgadzam się z tobą w ocenie sytuacji ani możliwego z niej wyjścia.
Wkroczyli do salonu, pomrukując na siebie. Ojciec Aguirre próbował przywołać ich do porządku.
– O co chodzi? – zapytał Ovidio.
– Santiago twierdzi, że sami jesteśmy winni temu, co się tu dzieje – rzucił ojciec Mikel.
– Tu to znaczy gdzie?
– W Kraju Basków. Ty pochodzisz stąd, więc rozumiesz, o co chodzi, ale Santiago patrzy na sprawy oczami granadyjczyka i…
Słysząc to, ojciec Santiago, człowiek z natury łagodny, aż podskoczył i zwrócił się gniewnie do ojca Mikela:
– No, proszę, okazuje się, że tylko Baskowie mogą rozumieć i oceniać Basków, Chińczycy Chińczyków, a Francuzi Francuzów! Co za bzdura! Popełniasz błąd, traktując łagodnie tych młodych ludzi, działasz na ich zgubę.
– Tego już za wiele! Nie jestem łagodny i dobrze o tym wiesz, po prostu wolę ich wysłuchać i przemówić im do rozsądku niż ich potępiać.
– I na tym właśnie polega twój błąd, bo zło jest zawsze złem i trzeba je potępiać – odparł ojciec Santiago.
– Może zjemy już kolację?
Pytanie ojca Aguirre skłoniło ich do odłożenia dyskusji na później. Ovidio zebrał swoje papiery, ojciec Mikel nakrył do stołu, a Santiago i ojciec Aguirre weszli do kuchni, by odgrzać kolację przygotowaną przez poczciwą Itziar.
Wspólnie oddali się kosztowaniu zupy rybnej i panierowanych sardynek roboty swej parafianki.
Po kolacji ojciec Aguirre zaprosił ich do wspólnego różańca, by, jak powiedział, poprzez medytację uwolnić duszę od napięcia zgromadzonego w ciągu dnia i zbliżyć się do Boga.
Gdy skończyli modlitwę, ojciec Aguirre zaproponował wszystkim przed snem kieliszek likieru pachardn.
– Ho, ho! Czyżbyśmy coś świętowali? – zaczął pokpiwać ojciec Mikel.
– Nie, ale chyba wszystkim nam dobrze zrobi kieliszek likieru i chwila pogawędki przed udaniem się na spoczynek – odparł ojciec Aguirre.
– Moim zdaniem to świetny pomysł – poparł kolegę ojciec Santiago.
– Od wieków nie piłem pachardn - przyznał Ovidio.
– W takim razie dużo straciłeś, tułając się po wielkim świecie – skwitował ojciec Mikel, rozlewając trunek do czterech maleńkich kieliszków.
Duchowni sączyli likier z tarniny pogrążeni każdy w swoich myślach, w końcu ojciec Mikel przywrócił ich do rzeczywistości.
– Jutro musimy porozmawiać z tymi młodymi ludźmi, czekają na naszą odpowiedź.- Nasza odpowiedź może być tylko jedna: nie mają prawa zachowywać się jak ostatni nikczemnicy i straszyć kolegów. Nie możemy przymykać na to oka – powiedział ojciec Santiago wyraźnie oburzony.
– Nie wiem, o czym mówicie. O tym co poprzednio? – dopytywał się Ovidio.
Ojciec Santiago uprzedził Mikela i odpowiedział:
– Owszem. Wyjaśnię ci wszystko w kilku słowach. Przyszła dzisiaj do nas wystraszona licealistka. Okazało się, że kilku maturzystów grozi jej bratu, który nie chce się przyłączyć do kale borroka, tutejszych bojówek ulicznych. Wyzywają go od tchórzy, hiszpańskich psów i takich tam. Wczoraj ktoś wrzucił mu na balkon butelkę z benzyną, na szczęście nie było akurat nikogo w domu. Za to dzisiaj okrążono go na szkolnym dziedzińcu i pobito. Nikt nie kiwnął palcem w jego obronie, ponoć nikt nic nie widział. Tylko siostra próbowała mu pomóc, więc te bydlaki i jej podbiły oko. Dziewczyna boi się, że sprawcy na tym nie poprzestaną, lęka się o życie brata, dlatego przyszła prosić nas o pomoc, bo znamy tych zwyrodnialców i sądzi, że możemy przemówić im do rozsądku. Moim zdaniem powinniśmy nie tylko z nimi porozmawiać, ale również ostrzec ich, że jeśli jeszcze raz podniosą rękę na tego chłopaka, jeśli znów obrzucą jego dom butelkami z benzyną, zawleczemy ich za ucho do komisariatu policji. O to właśnie pokłóciliśmy się z Mikelem. On nie zgadza się ze mną co do tej ostatniej kwestii.
Ojciec Aguirre obserwował Ovidia zaciekawiony, zastanawiając się, co powie. Jego dawny podopieczny, zajęty osobistymi problemami, nie potrafił do końca wczuć się w sprawy zaprzątające tutejszych parafian, wśród których miał pełnić kapłańską posługę.
Na twarzy Ovidia malowało się zakłopotanie i niepokój z powodu tego, co właśnie usłyszał.
– Nie można pozostać obojętnym wobec przemocy – stwierdził po prostu.
– Ale nie możemy iść na policję! W przeciwnym razie ci młodzi ludzie stracą do nas zaufanie! – zaprotestował ojciec Mikel.
– A jeśli zignorujemy cały incydent, ta dziewczyna, jej brat i wiele osób znajdujących się w podobnej sytuacji również przestaną nam ufać – oznajmił stanowczo ojciec Santiago.
– To nie jest takie proste, w każdym razie nie tutaj. Ten naród wiele wycierpiał – tłumaczył ojciec Mikel.
– Ale czy daje mu to prawo do zadawania cierpienia innym? – zapytał Ovidio.
– No wiesz co! Wyjechałeś z Bilbao bardzo dawno temu, ale chyba nie zapomniałeś, przez co tu przeszliśmy – obstawał przy swoim ojciec Mikel. – Nie mówię, żebyśmy zapomnieli o całej sprawie, oczywiście, że powinniśmy coś zrobić, ale nie to, co proponuje Santiago.
– Ci młodzi ludzie muszą nauczyć się odróżniać dobro od zła. Nie możemy przykładać ręki do zła i uznać, że w imię niepodległości Kraju Basków wszystko jest dozwolone.
– Moim zdaniem to banda tchórzy – zawyrokował ojciec Aguirre. – Bo trzeba być wyjątkowym tchórzem, by w pięciu rzucić się na jednego kolegę, a na dodatek podbić oko jej siostrze. Są tchórzami i oni, i wszyscy ci, którzy nie stanęli w obronie ofiar przemocy. Nie, nie możemy tolerować zła.
Ojciec Mikel nie potrafił ukryć strapienia, choć ani myślał się poddawać.
– Oczywiście, że nie możemy stać z założonymi rękami. Jutro pójdę do dyrektora liceum. Porozmawiam również z nauczycielami i wstąpię do klasy sprawców całego zamieszania; rozmówię się z każdym z nich na osobności i zaznaczę, że ich występek nie ujdzie im bezkarnie. Ale jeśli stracą do nas zaufanie, sprawa się tylko pogorszy. Ci młodzi ludzie nie potrafią odróżnić dobra od zła. Spróbujmy wczuć się w ich sytuację: jeden ma ojca w więzieniu, inny brata… – nie dawał za wygraną ojciec Mikel.
– Dlaczego jego ojciec trafił do więzienia? – zainteresował się Ovidio.
– Za udział w zamachu. Należał do bandy, która dokonała zamachu na patrol żandarmerii, zginęło trzech żandarmów.
– A więc ma na sumieniu zabójstwo – stwierdził Ovidio bez śladu współczucia w głosie.
– Zabił, bo uważa, że nasz naród cierpi niewolę i tylko poprzez akcje zbrojne można wymóc przyznanie autonomii Krajowi Basków. Nie bronię tego człowieka – dorzucił pospiesznie ojciec Mikel – chcę ci po prostu wyjaśnić, jak patrzy się na te sprawy tu, na miejscu.
– Iw imię wolności odbiera się życie innym… – zaczął Ovidio.
– Innym, którzy symbolizują ucisk – wszedł mu w słowo ojciec Mikel.- Gdzie więc przebiega granica? – zapytał surowo Ovidio.
– Granica? Nie rozumiem – mruknął ojciec Mikel zmienionym głosem.
– No, wyjaśnij, proszę, w jakiej sytuacji możemy usprawiedliwić zabójstwo, tortury, pobicie kogoś, kto myśli inaczej niż my? Powiedzmy, że tu, w Kraju Basków, mamy prawo tak postępować… A w Irlandii? Nie zapominaj również o Czeczeńcach, o Palestyńczykach… nawet Bin Laden ma swoje powody, by nawoływać do dżihadu, a…
– Ovidio, nie wykręcaj kota ogonem! – krzyknął urażony ojciec Mikel.
– Ja wykręcam kota ogonem? Nie, to raczej ty zwodzisz siebie samego. Jestem Baskiem podobnie jak ty i w dzieciństwie nasłuchałem się opowieści dorosłych o nowej ojczyźnie, drugiej arkadii. Ale arkadie nie istnieją, istnieją za to ludzie, którzy są równi, bez względu na to, gdzie się urodzili i gdzie mieszkają. To ludzie pełni podłostek i cnót, jakie wszyscy w sobie nosimy. Człowiek, który stracił matkę, cierpi tak samo, bez względu na to, czy urodził się tu, czy w Chinach. Poniżenie rani równie głęboko duszę Baska czy Szkota. Jeśli twoje zarobki nie wystarczają na utrzymanie rodziny, twoja frustracja jest równie wielka bez względu na to, czy mieszkasz tu, czy w Sewastopolu.