– Spędziłeś tyle czasu za granicą…
– Spędziłem tyle czasu za granicą, że zrozumiałem, iż liczą się ludzie, nie terytorium.
Ojciec Aguirre i Santiago słuchali w milczeniu pojedynku słownego Ovidia z Mikelem, którzy zawzięcie bronili swego punktu widzenia.
– Jestem przeciwnikiem przemocy, Ovidio, możesz mi wierzyć. Uważam po prostu, że musimy identyfikować się z miejscem, gdzie sprawujemy duchowną posługę, musimy zrozumieć nastroje parafian. W przeciwnym razie nie zdołamy im pomóc.
– Zrozum więc ból tego zaszczutego chłopaka i jego pobitej siostry. Nie można tworzyć nowej ojczyzny na trupach tych, którzy myślą inaczej. Wiesz, chciałbym pójść z tobą do liceum i porozmawiać z tymi młodymi ludźmi.
– Zgoda, może dzięki temu inaczej spojrzysz na te sprawy.
– Postaram się, ale chyba nic z tego, bo jutro wyjeżdżam.
– Dokąd? – zainteresował się ojciec Mikel.
– Wiecie pewnie, że próbuję doprowadzić do końca zadanie, nad którym pracowałem przed przyjazdem tutaj. Sprawa nie wygląda na tak prostą, jak sądziłem, muszę jechać do Rzymu i do Brukseli, choć zabawię tam chyba nie dłużej niż tydzień. Nie palę się do tego wyjazdu, bo moim marzeniem jest oddanie się całkowicie tutejszej parafii, ale mam zobowiązania i muszę skończyć to, co zacząłem.
Nie zadawali mu więcej pytań. Rozmawiali jeszcze chwilę o tym i owym, póki ojciec Aguirre nie uznał, że czas udać się na spoczynek.
12
Lorenzo Panetta czekał na Ovidia Sagardię na lotnisku. W Brukseli padał rzęsisty deszcz, na domiar złego tego ranka dął silny wiatr.
Ovidio zadzwonił do Lorenza z Rzymu, proponując spotkanie i wymianę opinii. Doświadczony policjant zgodził się natychmiast ciekaw opowieści księdza, który według raportów był asem watykańskiego wywiadu, a mimo to zdecydował ponoć ustąpić ze stanowiska.
Centrum do Walki z Terroryzmem znajdowało się w budynku położonym niedaleko siedziby NATO, pracowały w nim setki osób.
Centrum wspomagali na co dzień pracownicy wywiadu z agencji europejskich i z innych kontynentów. Matthew Lucas był jednym z nich.
Ovidia zdumiał szeroki wachlarz środków, jakimi dysponuje centrum, po którym oprowadził go z dumą kierownik Hans Wein oraz Lorenzo Panetta.
W gabinecie Hansa Weina dołączyli do nich Matthew Lucas i Andrea Villasante.
– Proszę nam powiedzieć, udało się księdzu coś wymyślić? – zapytał prosto z mostu Hans Wein.
– Szczerze mówiąc, nie. Przestudiowałem słowa odnalezione na resztkach spalonych dokumentów, układałem je na różne sposoby, zleciłem badanie grafologiczne, choć domyślam się, że i wy to zrobiliście. Nie ulega wątpliwości, że niektóre z tych słów wyszły spod ręki różnych osób. Nie udało mi się odkryć żadnego logicznego związku między nimi, ciągle się nad tym biedzę. Wydaje się, że nie mają sensu ani razem, ani osobno.
– My również niewiele zdziałaliśmy – przyznał Hans Wein. – Także tkwimy w martwym punkcie. Mamy nadzieję, że Karakoz naprowadzi nas na trop terrorystów, choć nie będzie to łatwe. Ci ludzie działają sami, nie znają się między sobą, na własną rękę decydują, gdzie i kiedy zaatakować.
– Ale muszą mieć jakiegoś przywódcę – stwierdził Lorenzo Panetta. – Tego jestem pewien.
– A ja nie byłabym tego taka pewna – przerwała mu Andrea. – Bezpieczeństwo tych ludzi polega właśnie na tym, że nie należą do żadnej organizacji.
– Przykro mi, Andreo, w tym przypadku się z tobą nie zgadzam. Uważam, że ci ludzie mają przywódcę lub kilku przywódców. Nie twierdzę, by nie było komórek działających niezależnie, ale wielkie zamachy są starannie zaplanowane, nie są dziełem przypadku.
– Cóż, w czymś musimy się nie zgadzać – rzuciła Andrea z uśmiechem.
– Moim zdaniem frankfurccy terroryści nie zamierzali popełnić samobójstwa, mieli inne plany, zapewne przygotowywali kolejne zamachy. Problem w tym, że jeśli Andrea ma rację i te komórki są od siebie niezależne, nasi milusińscy zabrali swoje plany, jakiekolwiek one były, na tamten świat. Jeśli natomiast racja jest po stronie Lorenza, inna komórka przejęła być może pałeczkę po samobójcach i będzie próbowała zrealizować ich plan, o którym wiemy tylko tyle, ile zdołamy wywnioskować z tych nie wiadomo skąd pochodzących słów uratowanych z pogorzeliska.
Z uwagą wysłuchali przemowy Hansa Weina świadomi trudności zadania, z którym przyszło im się zmierzyć.
– Jutro jadę do Belgradu – poinformował Ovidio. – Nawet jeśli macie konkretne informacje na temat Karakoza, którymi, mam nadzieję, się ze mną podzielicie, spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej na miejscu.
Matthew Lucas przyglądał mu się ciekawie kątem oka. Jakim cudem ten ksiądz miałby zdziałać więcej niż służby wywiadowcze całego Zachodu, tudzież satelity i sieć podsłuchów? Ovidio poczuł na sobie nieufne spojrzenie Amerykanina.
– Cóż, panie Lucas, pański brak przekonania jest zrozumiały, ale zawsze istnieje jakiś zagubiony szczegół, który my, duchowni, możemy odgrzebać. Być może właśnie ten szczegół okaże się ważny. A może wcale nie, przekonamy się.- Proszę nie sądzić, że nie wierzę w księdza możliwości – zaczął się tłumaczyć Matthew Lucas zmartwiony, że jezuita odgadł jego myśli.
– No, a teraz chciałbym usłyszeć, co udało się wam ustalić – oświadczył gość.
Lorenzo Panetta wymienił szybkie spojrzenie z Hansem Weinem. Ten, prawie niezauważalnie, dał mu znak, by przedstawił duchownemu sytuację.
– W dalszym ciągu obserwujemy Karakoza, nie spuszczamy go z oka ani na chwilę. Co ciekawe, od trzech tygodni nie rusza się z Belgradu. Gdybyśmy nie wiedzieli, z kim mamy do czynienia, moglibyśmy wziąć go za pierwszego lepszego kupca i przykładnego ojca rodziny. Jest wyjątkowo ostrożny w rozmowach telefonicznych, mówi zawsze o transakcjach handlowych, nie wymieniając towaru i nie podając żadnego znaczącego szczegółu. Po wydarzeniach we Frankfurcie stał się jeszcze ostrożniejszy niż przedtem, jakby podejrzewał, że depczemy mu po piętach. Tak czy owak, zamierzamy nadal go obserwować, w końcu będzie musiał się ruszyć. Nie może kontynuować swojego kryminalnego procederu, wycierając stołki w biurze w Belgradzie czy w Podgoricy. Ten typ przekracza bez problemów granice wszystkich byłych republik sowieckich. Karakoz to dla nas najlepszy sposób dotarcia do któregoś z przywódców Stowarzyszenia. Jeśli chodzi o słowa uratowane z płomieni, my również nie potrafimy odkryć ich znaczenia. Nie możemy ustalić, z jakiego tekstu pochodzą: z listu, raportu, broszury turystycznej… Dlatego jeśli będziemy trzymali się kurczowo tych słów, możemy się pomylić i skierować śledztwo na niewłaściwe tory, choć bynajmniej nie przekreślamy możliwości dalszego ich analizowania.
– Czy coś wiadomo o planowaniu nowego zamachu? – spytał wprost Ovidio.
– Stowarzyszenie wypowiedziało wojnę Zachodowi, może więc nas zaskoczyć w każdej chwili i w każdym miejscu. A odpowiadając na księdza pytanie… nie, nie mamy żadnej sprawdzonej wiadomości. Najwyraźniej po wydarzeniach we Frankfurcie terroryści postanowili odczekać, aż złagodzone zostaną środki bezpieczeństwa. Interpol, my oraz inne agencje wywiadowcze próbujemy wybadać nasze tradycyjne źródła, ale na razie nie mamy nic godnego uwagi. Czarne charaktery pochowały się po norach i przygotowują kolejne uderzenie.