Выбрать главу

– Izraelskiej Beduince?

– Tak, przecież wie ksiądz, że w Izraelu żyją Palestyńczycy oraz inni Arabowie z izraelskim obywatelstwem. Rodzice Sairy są Beduinami, co jakiś czas przenosili się w okolice Jerozolimy i pracowali w majątku moich wujów; no, „majątek” to za duże słowo, chodzi o trzy tysiące metrów kwadratowych ziemi z kilkoma uprawami.

– Nie musi mi pan nic opowiadać, nie osądzam pana.

– No tak… cóż… chyba źle się wyraziłem o mężczyźnie, który towarzyszył pannie Beziers, i chcę księdzu udowodnić, że nie mam nic przeciwko Arabom, muzułmanom ani nikomu. Ale proszę pozwolić mi dokończyć historię o Sairze. Była moją wielką miłością, zamierzaliśmy się pobrać, co nie spodobało się jej ojcu, niepokoiło zresztą również mojego wuja. Musiałem wracać do New Jersey na studia, ale Saira i ja przyrzekliśmy sobie, że bez względu na trudności będziemy na siebie czekali, że postawimy na swoim i pobierzemy się.

– I co się stało?

– Łatwo się domyślić. Poszedłem na Harvard, potem do wojska, a gdy wróciłem do Jerozolimy, Saira była szczęśliwą mężatką i matką dwójki uroczych berbeci. Koniec historii.

– Historii, która miała mi udowodnić, że nie ma pan uprzedzeń. Już mówiłem, że to nie było potrzebne. Ale muszę panu powiedzieć, że owszem, ma pan uprzedzenia, przynajmniej w stosunku do tej dziewczyny, Mireille. Nie lubi jej pan, ona pana drażni i myśli pan o niej tak źle, że szuka pan dziury w całym tylko dlatego, że widział ją pan na kolacji z mężczyzną o arabskich rysach.

Matthew Lucas spuścił głowę zakłopotany. Klecha właśnie dał mu burę, zresztą w pełni zasłużoną. Amerykanin poczuł się jak skończony głupiec, bo próbował usprawiedliwiać się przed duchownym, opowiadając mu historyjkę o Sairze.

Ovidio domyślił się nastroju Matthew i postanowił przyjść mu z pomocą, kierując rozmowę na inne tory – zapytał o jego opinię na temat zamachu we Frankfurcie.

Rozmawiali dość długo, w końcu zniecierpliwione spojrzenia kelnera skłoniły ich do wstania od stołu i opuszczenia restauracji.

Nazajutrz duchowny miał lecieć do Belgradu, uznał jednak, że podróż ta jest bezcelowa. Postanowił zmienić plany: wróci do Rzymu, do Watykanu, by tam zastanowić się, czy warto jechać do Belgradu. Zresztą nawet, gdyby taka podróż miała dojść do skutku, nie mógłby pojawić się w stolicy Serbii pod własnym nazwiskiem.

13

Milan Karakoz wyszedł z biura w otoczeniu tuzina ochroniarzy, którym codziennie zawierzał swoje życie. Kiedyś walczył z nimi ramię w ramię, zabijając więcej ludzi, niż potrafił spamiętać. Oddaliby za niego życie, podobnie jak on za nich – łączyła ich więź wspólnie przelanej krwi.

– Do domu – rozkazał szoferowi, który natychmiast włączył silnik luksusowego opancerzonego mercedesa.

Karakoz zapalił papierosa i siedział w milczeniu. Obok jego zastępca Dusan czytał wiadomość przesłaną właśnie na jego komórkę.

– Musimy się stąd ruszyć – rzucił, zamykając telefon.

– Wiesz, że jeśli to zrobimy, rzucą się na nas jak hieny. Siedzą każdy nasz krok, nawet teraz czytają twojego SMS-a.

– Chyba niewiele zrozumieją z tekstu: „Babunia chce cię widzieć, tęskni za tobą”.

– Bardzo oryginalne…

– Może i nieoryginalne, ale trudno im będzie znaleźć moją babunię. Mógłbym chyba jechać sam…

– Nie! Ciebie znają równie dobrze jak mnie, wiedzą, że jesteś moją prawą ręką, głupotą byłoby dokądkolwiek cię posyłać. Pojedzie ktoś, kto nie wzbudza podejrzeń.

– Kogo masz na myśli?

– Borislava.

– A to dopiero niespodzianka!

– Chyba nie dla ciebie.

– Borislav nie jest gotowy.

– Na to, czego od niego oczekuję, owszem, jest gotowy. Ma jechać do Londynu, zgłosić się na wyznaczone miejsce, odebrać wiadomość i wrócić.

– Pod jakim pretekstem?

– Najprostszym z możliwych: odwiedzin u siostry przebywającej na emigracji.

– Za bardzo ufasz Borislavowi.

– Nikt nie powiąże go ze mną.

– Nie byłbym taki pewien.

– A powinieneś, jeszcze go z nami nie kojarzą. Zajmij się przygotowaniami. Daj mu jasne wskazówki, nie wystrasz go.

– Niełatwo mu będzie znaleźć wymówkę, by dostać wolne w szpitalu.

– Wymówka jest prosta: siostra zaprasza go do Londynu, nie widzieli się od przeklętej wojny, dlatego nie może ani nie chce odrzucić zaproszenia. Wiesz, starałem się, by ten młodzik zbytnio się do nas nie zbliżył; wolałem zarezerwować go na momenty takie jak ten. Nie wzbudzi niczyich podejrzeń.

– Niech ci będzie. Kiedy ma jechać?

– Gdy tylko wszystko przygotujesz, ale daj mu trochę czasu, żeby zdążył zawiadomić szpital o wyjeździe. Nikt nie potrafiłby sobie wytłumaczyć jego nagłego zniknięcia. Przygotuj zaproszenie, by mógł je pokazać w szpitalu.

– On bardzo chce dla ciebie pracować.

– To będzie dobry początek współpracy. Potrzebujemy informacji z pierwszej ręki.

Samochód zatrzymał się przed świeżo odremontowanym budynkiem. Dwaj mężczyźni strzegli bramy, również u wylotu ulicy stali ochroniarze niespuszczający oka z wjeżdżającego szefa.

Pierwszy wysiadł Karakoz, zaraz za nim Dusan. Mieszkanie Karakoza zajmowało cały trzypiętrowy budynek. Na parterze, oprócz gabinetu, salonu i pomieszczeń dla służby, urządzono również pokoje dla ochroniarzy. Na piętrach mieszkał Karakoz z rodziną: matką, staruszką po osiemdziesiątce, dorównującą jej wiekiem owdowiałą ciotką, żoną oraz czwórką dzieci.

Zona Karakoza wyszła mu na spotkanie nieco wzburzona.

– Milanie, musimy porozmawiać, dziś na targowisku przydarzyło mi się coś dziwnego.

Karakoz i Dusan, wyraźnie zaniepokojeni, ruszyli po schodach za gospodynią aż do kuchni, gdzie krzątały się matka i ciotka gospodarza.- Posłuchaj tylko, dzisiaj rano poszłam na zakupy, nie bój się, zabrałam ze sobą Branka. Na targowisku, jak zwykle w czwartek, kłębiły się tłumy. Gdy już wychodziliśmy, wpadła na mnie jakaś kobieta, nie pytaj, jak wyglądała, nie zdążyłam jej się przyjrzeć. Po prostu przeprosiła mnie i poszła dalej. Po powrocie do domu otworzyłam koszyk i proszę, co znalazłem. Pewnie właśnie ta nieznajoma wsunęła mi liścik do koszyka, masz, nie otworzyłam go.

Dusan pierwszy wyciągnął rękę i dokładnie obejrzał kopertę, zanim podał ją Karakozowi.

Była to koperta normalnych rozmiarów zawierająca na oko kilka złożonych kartek.

Karakoz zajrzał do środka i uśmiechnął się.

– To nic takiego, moja droga, nie przejmuj się, mój dobry znajomy postanowił skontaktować się ze mną w ten niecodzienny sposób.

Żona odpowiedziała mu uśmiechem i zaczęła trajkotać o drożyźnie i o tym, że musi stawać na głowie, by trochę zaoszczędzić. Karakoz słuchał jej przez kilka minut, potem ucałował matkę i ciotkę, pochwalił ich kulinarne zdolności i wyszedł z kuchni.

Dopiero w gabinecie na parterze zaczął uważnie czytać list. Dusan czekał, obserwując przez okno ulicę strzeżoną przez ochroniarzy.

Skończywszy czytać, Karakoz podał list swojemu zastępcy.

– Nic nie wiedzą – stwierdził Dusan.

– Nie, nic nie wiedzą, dlatego nasi znajomi mogą być na razie spokojni, my zresztą również. Trudno uwierzyć w tę historię o nie do końca spalonych dokumentach, nie sądzę, by zdołano domyślić się czegokolwiek z tych wyrwanych z kontekstu słów, ale musimy mieć się na baczności.