Выбрать главу

Macintyre słuchał go zamyślony.

— Zupełnie jak plaga królików w Australii.

— Przeciętna zgonów wzrasta — rzekł Gelsen. — Głód. Powodzie. Nie można wycinać drzew. Lekarze nie mogą… zaraz… co takiego mówiłeś o Australii?

— Króliki — powtórzył Macintyre. — W tej chwili nie został już chyba w Australii ani jeden królik.

— Dlaczego? Jak to zrobili?

— Wynaleźli jakiś zarazek, który atakował tylko króliki. Zdaje się, że jego nosicielami były moskity…

— Spróbuj czegoś takiego — rzekł Gelsen. — Może wam coś przyjdzie do głowy. Dzwoń zaraz i zwołaj ekstranaradę z inżynierami z innych fabryk. Ale prędko. Razem może coś wymyślicie.

— W porządku — powiedział Macintyre. Zgarnął czyste kartki i pospieszył do telefonu.

— A nie mówiłem? — powiedział Celtrics. Uśmiechnął się do kapitana. — Nie mówiłem, że uczeni to kupa idiotów?

— Ale ja wcale nie przeczyłem, o ile dobrze pamiętam.

— Nie, ale nie byłeś pewny.

— Teraz już jestem. A ty już lepiej idź. Czeka na ciebie masę roboty.

— Wiem. — Celtrics wyjął z pochwy rewolwer, sprawdził go i schował z powrotem. — Czy wszyscy chłopcy już wrócili, kapitanie?

— Wszyscy? — kapitan roześmiał się ponuro. — Musieliśmy powiększyć Wydział Zabójstw o pięćdziesiąt procent. Nigdy nie było tyle morderstw co teraz.

— Jasne — rzekł Celtrics. — Ptaki mają za dużo roboty z pilnowaniem samochodów i pająków. — Ruszył do drzwi, ale zatrzymał się, by rzucić jeszcze na koniec: — Wierz mi, maszyny są głupie.

Kapitan skinął głową.

Tysiące ptaków-czujników usiłujących udaremnić miliony zbrodni — beznadziejna sprawa. Ale ptaki nie wiedziały, co to nadzieja. Nie mając świadomości nie doświadczały ani satysfakcji związanej z sukcesem, ani uczucia porażki. Cierpliwie wykonywały swoje zadania, reagując na każdy bodziec.

Nie mogły być jednocześnie wszędzie, ale to wcale nie było potrzebne. Ludzie szybko zrozumieli, na co ptaki reagują, i zaczęli tego unikać. W imię własnego bezpieczeństwa. Mając możność rozwijania ogromnej szybkości i niezwykłą sprawność zmysłów, ptaki błyskawicznie przenosiły się z miejsca na miejsce.

Nie było z nimi żartów. Jeżeli wszelkie inne środki zawiodą, należy zabić mordercę — tak zostały zaprogramowane.

Dlaczego miałyby go oszczędzać?

Ale każdy kij ma dwa końce. Ptaki odnotowały fakt, że w związku z ich działalnością zbrodnie i wszelkie akty gwałtu zaczęły wzrastać w postępie geometrycznym. I nic dziwnego: ich nowe definicje rozszerzały coraz bardziej pojęcie morderstwa. Ale dla ptaków oznaczało to jedynie, że ich pierwotne metody były niewłaściwe. Bardzo prosta logika: Jeżeli A się nie nadaje, należy spróbować B. Ptaki zaczęły zabijać.

Rzeźnie w Chicago stanęły, a bydło zdychało z głodu w swoich zagrodach, ponieważ farmerzy nie mogli ani kosić siana, ani zbierać zboża.

Nikt bowiem nie powiedział ptakom, że równowaga w życiu zależała zawsze od starannie wyważonej liczby zabójstw. Problem śmierci głodowej nie istniał dla ptaków, ich sprawą była śmierć zadana gwałtem.

Myśliwi siedzieli w domach, patrząc ze złością na srebrzyste punkty na niebie i marząc o tym, by móc je zestrzelić. Ale na ogół nie próbowali. Ptaki bardzo szybko wyczuwały takie intencje i odpowiednio reagowały.

Kutry rybackie stały bezczynnie na cumach w San Pedro i Gloucester. Ryby były żywymi organizmami. Farmerzy klęli i złorzeczyli, a w końcu ginęli bezskutecznie usiłując zebrać plony. Zboże żyło, a tym samym zasługiwało na ochronę. Kartofle były dla ptaków nie mniej ważne niż jakikolwiek inny żywy organizm. Śmierć źdźbła trawy równała się zamordowaniu prezydenta… dla ptaków.

No i oczywiście pewne urządzenia mechaniczne też były żywymi istotami. Wynikało to z faktu, że ptaki będąc maszynami — żyły.

Niech cię Bóg broni, żebyś maltretował na przykład radio. Wyłączenie odbiornika jest równoznaczne z zabójstwem. Nic dziwnego: głos cichnie, lampy gasną — radio stygnie.

Ale ptaki, jak mogły, wywiązywały się i z innych obowiązków. Wilk padał martwy atakując królika. Królik zdychał chrupiąc zieleninę. Pnącza ulegały spopieleniu, nim zdążyły opleść drzewo. Motyl ginął przysiadłszy na róży.

Oczywiście interwencja ptaków miała charakter wyrywkowy — było ich za mało. Nawet miliard ptaków nie był w stanie zrealizować tak ambitnego i kosztownego przedsięwzięcia. Efekt był taki, że dziesięć tysięcy bezsensownych, obdarzonych morderczą siłą piorunów szalało w całym kraju uderzając po tysiąc razy dziennie. Piorunów, które potrafiły uprzedzić każdy twój ruch i zniszczyć za same intencje.

— Panowie — żebrał pełnomocnik rządu — błagam was, pospieszcie się.

Siedmiu producentów ptaków ucichło.

— Zanim formalnie rozpoczniemy tę naradę — powiedział prezes firmy Monroe — chciałbym coś powiedzieć: my nie czujemy się odpowiedzialni za ten przykry stan rzeczy. To rząd wystąpił z tym programem. I dlatego rząd musi ponieść za to odpowiedzialność zarówno moralną, jak i finansową.

Gelsen wzruszył ramionami. Trudno wprost było uwierzyć, że ci ludzie jeszcze parę tygodni temu oczekiwali laurów jako wybawiciele świata. Teraz, kiedy ponieśli fiasko, chcieli jak najprędzej zrzucić z siebie odpowiedzialność.

— Nie czas dzisiaj zajmować się tą sprawą — odparł stanowczo pełnomocnik rządu. — Musimy się przede wszystkim pospieszyć. Wy, inżynierowie, wykonaliście wspaniałą robotę. Jestem z was dumny; zdaliście egzamin w tej trudnej sytuacji. Możecie przystąpić do realizowania przyjętego planu.

— Chwileczkę — odezwał się Gelsen.

— Nie mamy ani chwili do stracenia.

— Ale ten plan jest niedobry.

— Pan się obawia, że może się okazać nieskuteczny?

— Nie. Obawiam się, że kuracja będzie znacznie szkodliwsza niż sama choroba.

Obecni popatrzyli na Gelsena, jakby go chcieli udusić. Ale Gelsem nie tracił czasu.

— Czy nie wystarczy wam ta nauczka, którą dostaliśmy? — zapytał. — Nie rozumiecie, że rozwiązanie ludzkich problemów leży nie w mechanizacji?

— Panie Gelsen — rzekł prezes firmy Monroe — pańskie filozofowanie jest może bardzo interesujące, ale niestety tymczasem giną ludzie. Plony niszczeją. W niektórych okolicach kraju panuje już głód. Ptaki należy zlikwidować natychmiast.

— Zbrodnię też. O ile dobrze pamiętam, wszyscy się co do tego zgodziliśmy. Ale nie w ten sposób

— Co pan proponuje wobec tego? — zapytał pełnomocnik rządu.

Gelsen zaczerpnął tchu. To, co miał zamiar powiedzieć, wymagało maksymalnej odwagi.

— Niech się ptaki same wyczerpią — zaproponował. Wrzawa, jaka wybuchła w tej chwili, przypominała rozruchy uliczne. Uspokoił ją dopiero przedstawiciel rządu.

— Wyciągnijmy z tej lekcji jakieś wnioski — nie ustępował Gelsen. — Przyznajmy, że myliliśmy się próbując rozwiązywać ludzkie problemy za pomocą środków mechanicznych. Zacznijmy od nowa. Używajmy maszyn, owszem, ale nie jako sędziów, nauczycieli, ojców.

— To śmieszne — rzekł przedstawiciel rządu. — Pan jest przemęczony. Niech pan uważa na słowa. — Odchrząknął. Panowie są proszeni o przystąpienie do realizacji planu, który przedłożyliście prezydentowi. — Spojrzał ostro na Gelsena. — Niezastosowanie się do tego polecenia będzie potraktowane jako zdrada stanu.

— Zrobię, co będzie w mojej mocy — odparł Gelsen.

— W porządku. W ciągu tygodnia postanowienia przyjęte na tej naradzie muszą zostać wykonane.