– Znowu masz tę minę – rzekł Win.
– Jaką minę?
– Tę pod tytułem „chcę pomóc światu” – odparł Win. – Ona nie była twoją klientką.
– Chciała nią być.
– To wielka różnica. Jej los nic cię nie obchodzi.
– Dziś dzwoniła do mnie trzy razy – podkreślił Myron. – Kiedy nie zdołała się ze mną skontaktować, przyszła na stadion. I wtedy została zastrzelona.
– To smutna historia – mruknął Win. – Jednak to nie twoja sprawa.
Strzałka prędkościomierza zastygła przy stu dwudziestu ośmiu kilometrach na godzinę.
– Wiesz co Win?
– No?
– Lewa strona drogi. Jest przeznaczona dla jadących z przeciwka.
Win zakręcił kierownicą, przeciął dwa pasy i zjechał z drogi szybkiego ruchu. Kilka minut później jaguar zaparkował przy Pięćdziesiątej Drugiej Ulicy. Oddali klucze Mariowi, strażnikowi parkingu. Manhattan był rozgrzany. Wielkomiejski skwar. Chodnik parzył w stopy przez podeszwy butów. Spaliny wisiały gęstą warstwą w wilgotnym powietrzu, niczym owoc na drzewie. Trudno było oddychać. Łatwo było się spocić. Sztuka polegała na tym, żeby chodząc, pocić się jak najmniej i mieć nadzieję, że klimatyzacja wysuszy ci ubranie, nie powodując zapalenia płuc.
Myron i Win poszli Park Avenue na południe, w kierunku wieżowca Lock-Horne Investments amp; Securities. Budynek należał do rodziny Wina. Winda zatrzymała się na jedenastym piętrze. Myron wysiadł. Win został w kabinie. Jego biuro znajdowało się dwa piętra wyżej.
Zanim drzwi windy zdążyły się zamknąć, Win się odezwał:
– Znałem ją.
– Kogo?
– Valerie Simpson. To ja ją do ciebie przysłałem.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
– Nie było powodu.
– Dobrze ją znałeś?
– To zależy od punktu widzenia. Pochodziła ze starej filadelfijskiej rodziny. Równie szacownej jak moja. Należeliśmy do tych samych klubów, stowarzyszeń charytatywnych i tym podobnych instytucji. Kiedy byliśmy mali, nasze rodziny czasem wspólnie spędzały wakacje. Jednak przez całe lata nie miałem z nią kontaktu.
– I pojawiła się nagle, jak grom z jasnego nieba?
– Można tak powiedzieć.
– A jak ty byś powiedział?
– Czy to przesłuchanie?
– Nie. Czy masz jakieś podejrzenia co do tego, kto mógł ją zabić?
Win stał zupełnie nieruchomo.
– Pogadamy później – odparł. – Mam kilka pilnych spraw, którymi najpierw muszę się zająć.
Drzwi windy zasunęły się. Myron zaczekał chwilę, jakby się spodziewał, że znów się otworzą. Potem przeszedł korytarzem i nacisnął klamkę drzwi z napisem MB SportsReps Inc.
Esperanza zerknęła na niego znad biurka.
– Jezu, koszmarnie wyglądasz.
– Słyszałaś o Valerie?
Skinęła głową. Jeśli miała jakieś wyrzuty sumienia z powodu tego, że na moment przed morderstwem nazwała ją Królową Lodu, to niczego nie było po niej widać.
– Masz krew na marynarce.
– Wiem.
– Ned Tunwell z firmy Nike jest w sali konferencyjnej.
– Chyba pójdę z nim porozmawiać – rzekł Myron. – Nie ma sensu chować głowy w piasek.
Esperanza popatrzyła na niego beznamiętnie.
– Nie złość się – dodał. – Nic mi nie jest.
– Ja tylko udaję wstrząśniętą – odrzekła.
Uosobienie współczucia.
Kiedy Myron otworzył drzwi sali konferencyjnej, Ned Tunwell rzucił się na niego jak rozradowany psiak. Uśmiechnął się promiennie, uścisnął mu dłoń i klepnął w plecy. Myron miał wrażenie, że facet zaraz wskoczy mu na kolana i poliże po twarzy.
Ned Tunwell wyglądał na trzydziestokilkulatka, mniej więcej w wieku Myrona. Był zawsze podekscytowany, jak naćpany wyznawca Hare Kriszna albo gorzej – jak uczestnik turnieju Rodzinna waśń. Miał na sobie niebieski blezer, białą koszulę, spodnie koloru khaki, krzykliwy krawat i – oczywiście – sportowe buty Nike. Nowa linia reklamowana: przez Duane’a Richwooda. Miał włosy koloru słomy i wąsy barwy pożółkłych plam od mleka.
W końcu uspokoił się na tyle, aby pokazać wideokasetę.
– Zaczekaj, aż to zobaczysz! – entuzjazmował się. – Myronie, to ci się spodoba. Jest fantastyczne.
– Zatem obejrzyjmy.
– Mówię ci, Myronie, to fantastyczne. Po prostu fantastyczne. Niewiarygodne. Wyszło lepiej, niż się spodziewałem. Zakasowało to, co robiliśmy z Courierem i Agassim. Spodoba ci się. Mówię ci.
Najwidoczniej dziś kluczowym słowem było „fantastyczne”.
Tunwell włączył telewizor i włożył kasetę do magnetowidu. Myron usiadł i próbował odepchnąć od siebie natrętnie stojący mu przed oczami obraz zwłok Valerie Simpson. Powinien się skupić. Reklama telewizyjna, w której występował Duane, miała być pierwszą o zasięgu ogólnokrajowym, tak więc była bardzo ważna. Takie reklamy tworzą wizerunek sportowca w większym stopniu niż jakiekolwiek inne czynniki, włącznie z jego umiejętnościami i obrazem przekazywanym przez media. Widzowie identyfikują zawodnika przez reklamy. Wszyscy znają Michaela Jordana jako Air Jordana. Większość fanów nie ma pojęcia, że Lany Johnson grał w Charlotte Hornets, ale doskonale znają reklamę z jego babcią. Właściwa kampania reklamowa czyni cuda. Chybiona może zniszczyć sportowca.
– Kiedy to puszczą? – zapytał Myron.
– Podczas ćwierćfinałów. Podbijemy wszystkie stacje telewizyjne.
Taśma skończyła się przewijać. Duane był bliski tego, aby zostać jednym z najlepiej zarabiających tenisistów na świecie. Nie w wyniku zwycięstw w turniejach, chociaż i tych mu nie brakowało. Dzięki tantiemom. Sławni zawodnicy większości dyscyplin dostają więcej pieniędzy od sponsorów niż od swoich klubów. W przypadku tenisa o wiele więcej. A nawet cholernie dużo. Wpływy z wygranych zawodników należących do pierwszej dziesiątki to najwyżej piętnaście procent. Reszta to subwencje, tantiemy i honoraria – płacone, na przykład, za sam udział sławnego zawodnika w turnieju, niezależnie od zajętego miejsca.
Tenis potrzebował świeżej krwi, a Duane Richwood był najbardziej ożywczą transfuzją, jaką ten sport otrzymał od wielu lat. Courier i Sampras byli mniej więcej tak ekscytujący jak sucha karma dla psów. Szwedzkich tenisistów zawsze uważano za sztywniaków. Maniery Agassiego już się opatrzyły. McEnroe i Connors przeszli już do historii.
Nadszedł czas Duane’a Richwooda. Barwnej i zabawnej postaci, nieco kontrowersyjnej, ale jeszcze nie znienawidzonej. Wprawdzie był czarny i wychował się na ulicy, ale uważano go za „porządnego” ulicznika i Murzyna, z rodzaju tych, których popierają nawet rasiści, aby udowodnić, że nie są rasistami.
– Po prostu popatrz na to, Myronie. Ten spot, o którym mówię, jest… jest po prostu…
Tunwell zmarszczył brwi, jakby szukał odpowiedniego słowa.
– Fantastyczny? – zaryzykował Myron.
Ned pstryknął palcami i kiwnął głową.
– Poczekaj, aż to zobaczysz. Oglądając tę reklamę, dostałem erekcji. Cholera, staje mi na samą myśl o niej. Przysięgam na Boga, że jest taka dobra.
Nacisnął klawisz z napisem „play”.
Dwa dni wcześniej Valerie Simpson siedziała w tym samym pokoju, gdzie przyszedł zaraz po spotkaniu z Duane’em Richwoodem. Kontrast między nimi był zdumiewający. Oboje byli dwudziestokilkulatkami, lecz podczas gdy on znajdował się u szczytu kariery, ona najlepsze dni dawno miała za sobą. Dwudziestoczteroletnią Valerie dawno uznano za „niedoszłą” i „byłą”. Jej zachowanie cechował chłód i arogancja (stąd epitet Esperanzy „Królowa Lodu”), być może wywołane po prostu obojętnością i apatią. Trudno orzec. Owszem, Valerie była młoda, ale nie dałoby się o niej powiedzieć – aczkolwiek zabrzmi to trochę ponuro – że jest pełna życia. Teraz ta uwaga wydawała się trochę niesmaczna, lecz jej oczy chyba miały w sobie więcej życia po śmierci, zastygłe i szkliste, niż kiedy siedziała naprzeciw niego właśnie w tym pokoju.
Myron zastanawiał się, dlaczego ktoś postanowił zabić Valerie Simpson. Z jakiego powodu tak rozpaczliwie usiłowała się z nim skontaktować? Po co przyszła na korty? Popatrzeć na turniej? A może go szukała?