Выбрать главу

– Nie widziałam tej piątki ani razu – zauważyła Elunia, z przyjemnością podtrzymując rozmowę.

– Jakoś wczoraj nie było, pokery chodziły. Ale wie pani chyba, co to jest kareta z dżokerem. Prawie nie ma dnia, żeby na którymś jej nie było.

– Rozumiem, że pan tu często bywa…?

– Różnie. Czasem raz na miesiąc, a czasem codziennie. Lubię te automaty. W ogóle lubię pokera, ale ten tutaj, karaibski, jest do niczego, nie wymienia się kart i nie można przebijać. To nie poker, to parodia.

Elunia złożyła sobie w duchu gratulacje za umiejętność gry w karty. Obejrzała się na stoły pokerowe.

– Toteż wydaje mi się, że on nie ma wielkiego powodzenia?

– Różnie bywa. Niech pani dzisiaj będzie ostrożna, po wielkiej wygranej zazwyczaj się przegrywa, a pani wczoraj bez mała rozbiła bank.

– Wiem, ja znam te rzeczy. Za pierwszym razem się wygrywa, a potem już bywa rozmaicie. To samo miałam na wyścigach. A tak na marginesie, to ja właściwie nie piję, czasem wino, jeśli wódkę, to wyłącznie do śledzia. Whisky mniej więcej raz do roku, wczoraj mnie coś napadło. A, wiem co! Miałam zmartwienie. Zalewałam robaka, nie wiedząc jeszcze, że doznam pociechy.

Stefan Barnicz roześmiał się.

– Boże, jak to zachwycająco brzmi, kobieta, która zalewa robaka! Pani jest urocza.

Równocześnie patrzył wcale nie na Elunię, tylko na ekran automatu. Z odrobiną rozgoryczenia Elunia pomyślała, że znacznie bardziej urocza wydałaby mu się ta cholerna piątka, gdyby teraz nagle wyskoczyła. W ocenie własnych poglądów zawahała się na moment, a potem uczciwie przyznała w głębi duszy, że jednak nie, ona sama osobiście wolałaby chyba tego faceta niż duże pokery na wszystkich automatach pod rząd…

– Ja jestem człowiek pracy – oznajmiła surowo, Barnicz znów się roześmiał.

– Jedno drugiemu nie przeszkadza. Bywa pani na wyścigach?

– Bywam. Ale teraz jest przerwa.

– W loży dyrekcji?

– Tak. Mam wejściówkę.

– Omija pani zatem czysty folklor. Przyznaję, że trudny do zniesienia. Jak pani wychodzi?

– Na plus – pochwaliła się Elunia dumnie. – Niedużo, ale jednak do przodu.

– Gratulacje – mruknął na to i zamilkł, nie zostawiając jej już żadnej możliwości rozwijania tematu.

Kredyt Eluni wreszcie się skończył. Jak dotąd, przegrała pięćset złotych. Jednakże zwrócono jej czterysta, o których w ogóle nie pamiętała, postanowiła je poświęcić. Przechyliła krzesło i udała się do kasy.

Stefan Barnicz dostał ową osławioną piątkę, cztery dwójki i dżoker. Grał za maksymalną stawkę i nie krył satysfakcji. Elunia z ciekawością przyjrzała się układowi, który zrobił na niej doskonałe wrażenie, też by chciała coś takiego dostać. Porzuciła wszelką myśl o umiarze i oszczędnościach, zaczęła grać stawką po pięć i w pół godziny przegrała wszystko.

– Idę sobie stąd – oznajmiła smętnie. – On mnie nie lubi, ten automat, a whisky mu nie dam, bo muszę zabrać samochód. Spróbuję pograć w ruletkę. Albo w oko.

Barnicz odwrócił się nagle i popatrzył na nią.

– Jeśli można pani radzić… – rzekł z wahaniem.

– Można, oczywiście – podchwyciła żywo Elunia.

– Niech pani nie gra przy tym stole co wczoraj. To najdroższy stół. Niech pani wybierze tańszy, po pięć złotych, albo nawet po dwa i pół.

Elunia przyglądała mu się przez moment. Opanowała dziką chęć objęcia go za szyję i przytulenia się do męskiej piersi i przeraziła się niemal siłą swojego pragnienia. Nawet przy Pawełku w pierwszej fazie uczuć nie wybuchało równie potężnie, nie wspominając nawet o Kaziu. Ani jedno słowo nie wydobyło się jej z ust, kiwnęła głową i zsunęła się z krzesła.

Do żadnej gry nie przystąpiła od razu, musiała najpierw odzyskać odrobinę równowagi. Na dalekim horyzoncie umysłu mignął jej błysk rozsądku, powinna dać sobie spokój z tą rozrywką na dzisiaj, odebrała pożyczkę, przegrała ją, wygrać nie ma prawa, trzeźwa jest jak dzika świnia, może wsiąść w samochód i wrócić do domu, wpół do ósmej, akurat czas na malutką kolację, kąpiel, lekturę i sen. Wstać wcześnie i usiąść do pracy… Błysk zgasł równie szybko, jak się pojawił, akurat, pójdzie precz, a tego upragnionego bezgranicznie faceta zostawi odłogiem i może w życiu go więcej nie zobaczy…

Na Stefana Barnicza Elunia zapadła w szaleńczym tempie.

Siedząc przy najtańszym stole ruletki i obstawiając delikatnie numery, z których żaden nie wychodził, ze zwiększonym nieco rozgoryczeniem zastanawiała się, dlaczego upragniony mężczyzna musi być dla niej taki kosztowny. Kosztowna ma prawo być biżuteria, odzież, kaprysy, podróże, ale, na litość boską, przecież nie chłop! W jej wieku…?! A już Pawełek, w pierwszej fazie małżeństwa, kiedy nie zdawała sobie jeszcze sprawy z jego skąpstwa, wybuchami rozczulenia witał nowe koszule, nowe krawaty, nowe swetry, nowe kurtki, nowe piżamy… Kazio… Nie, bez przesady, Kazio nie kosztował jej nic, ale teraz…? Leci na faceta i dla samego pozostawania z nim pod jednym dachem, już przegrała, chwalić Boga, piętnaście milionów starych złotych…

No nie, całych piętnastu milionów jeszcze nie przegrała. Jakieś żetony przed nią się plączą…

Na obracającym się kole błysnęło jej nagle osiem. Spojrzała na tablicę, osiem było nie obstawione kompletnie. Spojrzała na koło. Znów osiem. Jakby tych ósemek było tam piętnaście albo dwadzieścia. Osiem…

– No more bet – powiedziała wdzięcznie krupierka. – Koniec obstawiania.

W ostatnim ułamku sekundy Elunia chwyciła kupkę swoich żetonów i postawiła je na osiem. Postawiwszy dopiero, policzyła. Sześć. Skąd jej przyszło to osiem, a, niech diabli wezmą…

Nie patrzyła nawet na kulkę, mogła sobie ta idiotka zatrzymywać się gdziekolwiek, gdzie jej się podobało. Pewnie wyjdzie dwadzieścia trzy albo siedemnaście.

– Osiem, czarne – powiedziała krupierka i na żetonach Eluni ustawiła szklany pionek, zwany dolką lub też krajowo, laleczką.

Elunia nawet nie drgnęła. Zabrakło jej wszystkiego, w tym tchu. Tak była nastawiona na przegraną, że ta ósemka objawiła się niczym grom z jasnego nieba. Rzecz oczywista, unieruchomiła ja radykalnie.

Sześć żetonów to było przeszło pięćset złotych, jedna trzecia jej kosztów. Zdumiewające i niepojęte, wynikałoby z tego, że jakoś ten mężczyzna taniej jej wypada…

I, jasna sprawa, nieruchomość Eluni przetrwała wszystko, wypłatę, obstawianie i nowy obrót koła. Także ponowne wyjście ósemki. Dopiero po otrzymaniu kolejnej wygranej Elunia przyszła do siebie.

Ochłonąwszy nieco, uznała, że metoda jest całkiem niezła. Błysk natchnienia niejednemu już w dziejach przysporzył sukcesów. A co to ona, od macochy…?

Bazując na owym błysku, Elunia bardzo długo grała tanio i delikatnie, czekając chwili natchnienia i stawiając przez ten czas na byle co. Dzięki czemu, przez złośliwość losu, trafiała raz za razem. Zirytowało ją to do tego stopnia, że po pierwsze, zaczęła grać drożej, a po drugie, zapomniała o Stefanie Barniczu. Wszystko wskazywało na to, że Elunia zamienia się w rzetelną, prawdziwą hazardzistkę.

Że jednak istotnie świętego Jana nie co dzień wypada, sukces odniosła mierny. W ostatecznym rozrachunku udało jej się wygrać zaledwie sto złotych, co w obliczu wczorajszego złotego deszczu stanowiło drobiazg, niegodzien uwagi. Poczuła się w końcu głodna, zmęczyła ją walka z kulką i natchnieniem, dała spokój grze i podniosła się od stołu.

Wówczas oczywiście przypomniał się jej mężczyzna. Rozejrzała się. Stefan Barnicz nie siedział już przy automacie, stał obok stołu ruletki po dziesięć złotych i od czasu do czasu, bez pośpiechu, obstawiał coś stuzłotowymi żetonami. Zawahała się, podejść czy nie, najchętniej uczepiłaby się jego ramienia, ale to byłoby już przesadnym natręctwem, nawet sama asysta przy grze mogłaby wydać się nachalna. Elunia nie chciała być nachalna, w ogóle nie zamierzała ujawniać swoich uczuć do niego, stanowczo postanawiała je ukryć. Realizacja tych postanowień wychodziła jej średnio, Stefan Barnicz był jedynym facetem, na którego zwracała uwagę i z którym zamieniała więcej niż jedno zdanie, cała reszta umykała jej uwadze, nie potrafiłaby powiedzieć, kto tam w ogóle był. W maleńkim stopniu, ale jednak dawało się to zauważyć.

Stojąc przy stole sąsiednim i łypiąc okiem w jego kierunku, w chwili kiedy akurat coś trafił i krupier podsuwał mu żetony, zdobyła się nagle, nie wiadomo jakim cudem, na rozsądną myśl. Umysł kobiety jest niezbadany i posiada właściwości przedziwne. Przypomniało jej się, jak komisarz Bieżan dowiadywał się o jej obecność na wyścigach, poczuła wręcz podziw dla pana Jurka, dla kasjerki i bufetowych, że zdołali ją zapamiętać, wyobraziła sobie własne kłopoty, gdyby zaprezentowali równie świetną spostrzegawczość, jak ona w tej chwili, i poczuła irracjonalną skruchę. Jak też wyglądałby nieszczęśnik, który powołałby ją na świadka, że dziś znajdował się w kasynie? Jak Filip z konopi, przecież nawet nie miała pojęcia, kto grał razem z nią przy tym samym stole! Mogłaby przysiąc, że w tym całym tłumie przebywał tylko jeden, jedyny człowiek… A nie, przepraszam, dwóch, ten drugi oddał jej dług, był tu zatem z pewnością, możliwe jednak, że najwyżej przez chwilę…

Bezrozumnie zawstydzona swoim zaniedbaniem, Elunia oderwała wzrok od wpatrzonego w wirujące koło Stefana i z wielką uwagą rozejrzała się po sali. No tak, oczywiście, dwóch wyścigowców, znanych jej z twarzy… Jakiś taki duży i prawie łysy, z jednym kędziorkiem na środku ciemienia, wpadł jej w oko, widziała go wczoraj, wcale nie grał, ani wczoraj, ani dziś, gawędził z kimś przy nieczynnym stole. Szczupły, siwy, ale bardzo przystojny, przy bufecie, też nie widziała, żeby grał. O, i ten gbur, gruby, potężny i agresywny, który wczoraj obstawiał duże numery, znów gra przy tej samej ruletce… No, mnóstwo Chińczyków, ale tych, rzecz jasna, w żaden sposób nie rozpozna z twarzy, może zapamiętać najwyżej tuszę, chociaż wydają się jednakowi nawet i pod tym względem…

Dając spokój Chińczykom, Elunia jeszcze raz dokonała przeglądu obecnego w kasynie społeczeństwa, niejasno czując, że powinna odwdzięczyć się za zauważenie jej samej. Nie zakładała świadczenia przed sądem, żadne konkretne przewidywanie nie przyszło jej do głowy, chciała po prostu być uczciwa i przyzwoita.