Выбрать главу

Stefan Barnicz, acz zajęty swoją ruletką, widział ją doskonale. Przestała grać, niegłupia dziewczyna. Czemu jednak z tak wielkim natężeniem wpatrywała się w powszechnie znanego głównego mafioza podwarszawskiej mafii, rządzącego nawet mafią ruską…?

Zaintrygował go ten fakt niezmiernie.

Ukończywszy dokładny przegląd kasynowych gości, Elunia zastanowiła się, co teraz. Nie podejdzie przecież do faceta, choćby nawet był najpiękniejszy w świecie, nie zaproponuje spotkania, głupio byłoby, może on jej wcale nie chce. I nie będzie jej przecież co wieczór odwoził, poza wszystkim, ile czasu jej samochód ma spędzić na hotelowym parkingu?! Co powinna zrobić? Podrywać go jakoś inaczej? Jak? W podrywaniu wprawy nie miała…

Z niepokojem w sercu, ciężkim westchnieniem i mocnym postanowieniem przybycia do tej jaskini rozpusty nazajutrz, zdecydowała się iść do domu.

* * *

– No i nic mi z tego nie przyszło, że cię nie było – powiedziała w telefon o poranku smętna i zniechęcona Jola. – Z dwojga złego już bym wolała, żebyś była.

– A co się stało? – zaciekawiła się Elunia i odłożyła pisak, którym robiła sobie schematyczne szkice.

– A tam. Przyszła ta małpa, Anusia, wróciła z Paryża i przyleciała z marszu, wcale nie wiedziałam, że wróciła, w ogóle jeszcze nie miała prawa wrócić, raszpla głupia. Znasz ją, nie? Suka parszywa.

– I co ci zrobiła?

– No jak to co, rzuciła się na Tadzia. A ten głupek zaskoczył w jednej sekundzie i dał się otumanić. Jakbyś była, może by go rozproszyło i mniej by się do niej przyssał. Już wczoraj wieczorem dzwoniłam, nie było cię, nie chciało mi się klekotać do sekretarki. Bardzo cię przepraszam, że ci spaskudziłam balangę.

– A gdzież tam! – odparła Elunia żywo. – Zamierzałam ci właśnie podziękować i nawet dzwoniłam wczoraj, ale też cię nie było. Masz u mnie prezent. Znalazłam sobie takie coś, że kicham i charczę na dyskotekę.

– Jezus Mario, a cóż to może być takiego? – zdziwiła się Jola.

Elunia zawahała się.

– No… wiesz… sama nie wiem, czy ci powiedzieć, bo jeszcze zauroczę. Dwie rzeczy, ale nie mów nikomu.

Dziko zaintrygowana Jola poprzysięgła zachować tajemnicę.

– Kasyno. Poszłam popatrzeć i pograłam. I wygrałam górę forsy.

– Nie żartuj! Poważnie? Ile?

– Na nieduży samochód by starczyło. To jedno.

– O rany… A drugie?

– Jeszcze gorsze. Poznałam faceta. I ruszyłam do niego ze strasznym szwungiem, a on do mnie niespecjalnie, więc jestem przejęta.

– Głupia jesteś, a nie przejęta – zgorszyła się Jola. – Akurat wierzę, że on nie, na ciebie lecą. Pewno udaje albo jakiej baby się boi. I co?

– I nic. Wszystko jest w trakcie. Bym go poderwała, ale nie bardzo umiem, wiesz, Paweł… Potem Kazio… Co ja miałam podrywać i kiedy? Żadnej wprawy nie mam.

– No nie masz, fakt – zgodziła się Jola. – Może zastosuj metody prababek?

Obie doskonale wiedziały, co to jest takiego, te metody prababek. Upuszczanie wachlarza wprawdzie odpadało, bo wachlarze wyszły z użycia, ale pozostawało wszystko inne. Potykanie się wzorem Marleny Dietrich, słabość niewieścia, omdlałość w zasięgu męskich ramion, podziw dla męskiej siły, słodka głupota przy byle okazji, tajemniczość, łzy w oczkach… Ilość środków była zgoła nieograniczona.

Elunia jednakże zakłopotała się nieco.

– Trudne to trochę. Rozumiesz, ja go widuję tylko tam, a to jest między ludźmi, nie będę przecież robić publicznego spektaklu. Jeszcze mi się na ratunek rzuci jakiś inny. Poza tym, no, chyba ci się przyznam… Mnie się tam bardzo podoba, ta gra mnie zajmuje, ona różna, a spróbuj tak, na dwa fronty, człowiek się gubi…

– Baba tam się jaka przy nim plącze? – spytała Jola surowo.

– No coś ty! Baby tam w ogóle stanowią mniejszość, a możliwe nawet, że opozycję.

– I tobie jeszcze źle?! Zgłupiałaś chyba, idealne warunki! No nie, jeśli nie poderwiesz chłopaka, za oślicę cię będę miała i przestanę z tobą rozmawiać!

Elunia ze skruchą przyznała Joli słuszność. Rzeczywiście, konkurencji w tym kasynie nią miała żadnej, wygrała w dodatku, dla wygrywających wszyscy tam żywili szacunek, o tyle pozbawiony sensu, że więcej w tym było szczęścia niż rozumu, i podbudowany zawiścią, ale Stefan Barnicz przy swojej ruletce też wygrał dość ostro, więc zawiść nie powinna nim szarpać. Płeć żeńska prezentowała się rozmaicie, urodą jaśniały głównie panienki z obsługi, krupierki i kelnerki, tak zaganiane, że podrywki im były nie w głowie, a oprócz nich jedna piękna kobieta, pilnowana przez męża i wyraźnie starsza od Eluni. Nieliczna reszta nie przedstawiała sobą niebezpieczeństwa, o ile można to było stwierdzić w ciągu dwóch zaledwie dni.

Odłożywszy słuchawkę i biorąc znów do ręki pisak, Elunia postanowiła wykorzystać sytuację i zdobyć się na dyplomatyczne wysiłki.

Przeznaczenie zadecydowało odrobinę inaczej.

Najpierw, zaabsorbowana kłębowiskiem uczuć własnych, Elunia zapomniała, co robi. Zlecono jej reklamę utensyliów praktycznych, służących zarazem do dekoracji wnętrz. Pojęcia nie mając, jakie właściwie utensylia wchodzą w grę, myśląc o czym innym i kreśląc jak popadło, Elunia stworzyła arcydzieło. Oprzytomniawszy, sama zdziwiła się efektem, jakieś kuchenki, czajniki, żyrandole, pojemniczki na przyprawy, suszarki do naczyń, pralki, wieszaki i rozmaite inne bzdety nabrały cech niemal dzieł sztuki. Aż kusiło, żeby je posiadać. Ucieszona niezmiernie, Elunia przystąpiła do komputerowego uporządkowania osiągnięcia i w połowie jej pracy zaczęły się telefony. Wszystkie służbowe, sypały się z nich zlecenia, propozycje, terminy spotkań i w ciągu tego jednego dnia Elunia dostała robotę co najmniej na pół roku. Taki idiotyzm, jak odmowa, nie wpadł jej na szczęście do głowy, zapomniała bowiem o zdobytym w kasynie bogactwie i pracę zawodową z przyzwyczajenia uznała za źródło egzystencji. Przyjęła wszystko.

Bezpośrednim skutkiem przyjęcia stały się spotkania natychmiastowe, z których ostatnie zakończyło się o wpół do jedenastej wieczorem. O kasynie mowy nie było, świadoma terminów, obowiązkowa i pracowita Elunia wiedziała już, iż jej dzień pracy musi zacząć się o świcie i zarywanie nocy odpada w przedbiegach.

Ze ściśniętym nieco sercem, równocześnie zadowolona, rozgoryczona, pełna satysfakcji i rozproszona uczuciowo, usiadła do pracy o wschodzie słońca, które o tej porze roku, chwalić Boga, nie przesadzało, pojawiając się na nieboskłonie dopiero o wpół do ósmej. I nie pojechałaby do kasyna z pewnością, gdyby nie to, że wczorajszą robotę musiała zawieźć do firmy. Wyszedłszy z domu o wpół do szóstej, o siódmej była już wolna i znalazła się akurat w pobliżu Mariotta.

Rzecz jasna, nie wytrzymała.

Upragnionego dżentelmena nie było. Automatom Elunia tym razem dała spokój, bo siedząc przy nich, nie widziała sali. Chciała czatować z nadzieją, że on jeszcze przyjdzie, i móc spoglądać na drzwi. Wybrała sobie miejsce twarzą do nich, przy ruletce po dziesięć złotych i przystąpiła do obstawiania.

Fortuna sprzyjała jej w kratkę. Wygrywała i przegrywała na zmianę, a kiedy wreszcie udało jej się trafić upatrzony numer drożej, pogrążona już była w tej walce z losem całkowicie. Przez drzwi mogło wejść stado słoni, nie zwróciłaby na to żadnej uwagi. O jedenastej pozbyła się do końca leżących przed nią żetonów, przegrała pięćset złotych i opadła z sił.

Faceta ciągle nie było, oprzytomniawszy po emocjach, Elunia pomyślała, że o tej porze już chyba nie przyjdzie, ona sama zaś prawdopodobnie zgłupiała do reszty. Powinna siedzieć w domu i odwalać robotę, a nie miotać się tutaj. Zarabiać pieniądze, nie zaś tracić. Dobrze chociaż, że traci wygrane…

Niezadowolona z siebie i z życia, pojechała do domu.

Stefan Barnicz nie wychodził jej z głowy. Siedząc przy pracy, nie przestawała o nim myśleć. Nie było to może myślenie w pełnym tego słowa znaczeniu, tkwił raczej w jej uczuciach. Chciała go chociaż zobaczyć, widziała go wprawdzie oczyma duszy, ale wolała w naturze. Bezgranicznie i szaleńczo pragnęła go dotknąć, bodaj jednym palcem, delikatnie, znów spojrzeć na tę piękną twarz i żeby się do niej uśmiechnął! Zamienić z nim kilka słów… Co za idiotka, że nie spytała, czy ma żonę, nie musiała przecież wprost, mogła dyplomatycznie, miał na palcu obrączkę, no i co z tego, ona też nosi obrączkę po Pawełku. Obrączka o niczym nie świadczy.

Kim on w ogóle jest i co robi? A, co tam, niech robi, co chce, żona ważniejsza. Jakąś babę ma z pewnością…

Z burzą w sercu przepracowawszy uczciwie dziesięć godzin, o szóstej po południu postanowiła zrobić sobie fajerant. W głębi duszy doskonale wiedziała, jak ten fajerant będzie wyglądał. Pojedzie do kasyna i może go tam spotka. Po drodze, dla usprawiedliwienia samej siebie we własnych oczach, kupi te perfumy dla Joli.

Po perfumy pojechała do Panoramy, uznawszy, że tam najłatwiej dostanie coś potwornie drogiego, a dla Joli nie zamierzała żałować, wciąż kwitła w niej wdzięczność. Wybrała Mitsouko Guerlaina, zapłaciła i już wychodziła, kiedy naprzeciwko, w salonie z butami, rozległ się krzyk. Jakaś facetka rozpaczała nad swoją torbą, ogłaszając, że zginął jej portfel, ukradziono go, nie, nie tu, wcześniej, była w sklepie elektrotechnicznym i jakiś taki tłok się koło niej zrobił, ordynus się na nią pchał, bez powodu, to musiało nastąpić wtedy. Pieniądze…? Nie, skąd, wcale tam pieniędzy nie miała, pieniądze trzyma w kosmetyczce, ale, o Boże drogi, wszystkie dokumenty! Dowód osobisty, prawo jazdy, kartę rejestracyjną, karty kredytowe, paszport, legitymację służbową, coś tam jeszcze… Po co, kretynka, nosiła przy sobie paszport…?!

Ekspedientka usiłowała ją pocieszyć, przypominając, że przynajmniej nie poniosła strat finansowych, co sprawiło, że w roztrzęsioną facetkę jakby grom trafił.

– Jezus Mario, karty kredytowe…! Samochód…! Do banku…! Unieważnić…! Mój mąż wyjdzie…! Zamkną mi…! Niech mi ktoś pomoże…!

Robiła wrażenie, jakby sama próbowała rozerwać się na sztuki i popędzić w kilku kierunkach równocześnie. Oko jej padło na Elunię, stojącą przed wejściem do salonu obuwniczego niczym słup wkopany w ziemię. Nikogo więcej tam nie było, nieliczni klienci, słysząc rozdzierające okrzyki, spoglądali z daleka i nie biegli z pomocą, w bliskości znajdowały się tylko dwie ekspedientki, jedna w perfumach, druga wśród butów, oraz Elunia, po swojemu znieruchomiała, wstrząśnięta i pełna współczucia.