Выбрать главу

– Dobry wieczór – powiedziała smętnie za plecami upragnionego mężczyzny, przy czym już same plecy ciągnęły ją nieprzeparcie. – Widzę, że wszystko zajęte i nie wiem, na czym grać, bo chciałam zacząć od automatów. Chyba zamienię je na ruletkę.

Stefan Barnicz najwyraźniej w świecie był dżentelmenem. Wstał z krzesła i przywitał się z nią.

– Dawno pani nie widziałem. Jeśli chce pani automat, to proszę bardzo, bo ja zaraz będę musiał wyjść. Zajmę go dla pani.

Eluni zupełnie nie o to chodziło. Mimo rosnącego zamiłowania do hazardu, wolała faceta i tylko dla niego tu przyszła. Jeszcze się nie rozegrała, na razie wypełniał ją inny rodzaj uczuć. Z całej siły postarała się nie okazać rozczarowania.

– Dziękuję bardzo, nie chcę pana wypędzać…

– To nie pani mnie wypędza, tylko życiowe konieczności. Właściwie już mnie tu powinno nie być. Wypuszczę ten kredyt i proszę, ma pani miejsce.

Puknął w odpowiedni guzik i wysypywane złotówki zaczął od razu zbierać do garnka. Na kredycie miał więcej niż czterysta punktów, musiał zatem jeszcze zaczekać na wypłatę gotówkową. Elunia mogła przez ten czas iść do kasy po złotówki dla siebie, ale nie oddaliłaby się teraz za nic w świecie, za wszelką cenę chciała wykorzystać każdą sekundę jego obecności. Bodaj tę chwilę oczekiwania na obsługę. Stała obok i nic nie mówiła, bo w hałasie, jaki czynił automat, i tak ludzkiego głosu nie było słychać.

Automat skończył nareszcie wysypywać wygraną i brzęczeć, powarczał jeszcze trochę i zamilkł. Stefan Barnicz pochylił się ku Eluni.

– Ale muszę panią ostrzec, że tu obok gra jedna pani, bardzo sympatyczna, tylko niemiłosiernie gadatliwa. Nie wiem, czy pani ją wytrzyma, bo ja już nie. Komentuje wszystko, swoje i cudze, bardzo nerwowo. Niech się pani z góry nastawi.

Elunia miała większe zmartwienia niż gadatliwa baba. Usilnie i w pośpiechu zastanawiała się, jak by tu się z nim umówić, dowiedzieć się chociaż, kiedy będzie, o której przychodzi, jak często w ogóle bywa, mówił, że codziennie albo raz na miesiąc, a tu jej wychodzi ani jedno, ani drugie, jak ona ma na niego trafiać? Jego trafianie na nią, najwyraźniej w świecie, nieszczególnie go interesuje…

W tym momencie od drugiej strony podszedł jakiś osobnik, którego Elunia natychmiast gorąco polubiła. Znajoma twarz, urocza postać.

– Zwracam pojutrze, po szesnastej – powiedział w przelocie do Barnicza, rozwiązując jej problem.

– Będę – odparł krótko Barnicz.

Eluni błogość spłynęła na serce. Nie musi już się wygłupiać i popadać w natręctwo, bez żadnych pytań też będzie. Dwie noce przesiedzi, żeby podgonić robotę i zyskać czas. Instynkt podpowiedział jej, że umawiają się tutaj i w grę wchodzi zwrot pożyczki, jakoś podobnie to wyglądało, kiedy znajomy jej był winien…

– Zajmie mi pan? – poprosiła. – Pójdę do kasy…

– Ja też idę do kasy, tam odbiorę. Bardzo pechowo mi się składa, że muszę wyjść akurat, kiedy pani przyszła. Szkoda.

„No to umów się ze mną, ty głupcze” – pomyślała Elunia gniewnie, ale nie powiedziała ani słowa.

Patrzył jej w oczy, całując dłoń na pożegnanie, uśmiechnął się i znów w niej serce stopniało. Nie przyszło jej nawet do głowy, że właściwie teraz, kiedy Stefan poszedł, ona już nie ma tu co robić i również mogłaby pójść. Z błogością w duszy zabrała swój garnek ze złotówkami i wróciła do automatu.

Panią, która także wróciła do swojego zajętego krzesła obok, zauważyła tylko dzięki temu, że pani nie wróciła w milczeniu.

– Jak to? – zwróciła się do Eluni od razu. – A gdzie pan Stefan? Tu pan Stefan gra, czy on już poszedł? Mówił, że wychodzi, o mój Boże, nie zdążyłam, a tak liczyłam na niego! Niech pani sama powie, przegrywa tu człowiek i przegrywa, coś okropnego, one tak specjalnie, te automaty, pani Joanna też mówiła, że na naszą przegraną są ustawione, ja nie mam szczęścia, osiem milionów już w to włożyłam… Proszę pana, tu jest zajęte, ja tu gram, czy pan tego nie widzi? Na kredycie jest sto złotych!

Ostatnie słowa nie do Eluni zostały skierowane, tylko do jakiegoś osobnika, który podszedł i usiłował wrzucić złotówkę do automatu o jeden dalej. Ogłuszona nieco Elunia zorientowała się, iż dama gra na dwóch automatach równocześnie, były to te jakieś inne, nie karciane, średnio urozmaicone, zauważyła je, ale nie nabrała do nich serca. W każdym razie, zważywszy nagłą zmianę rozmówcy, nie musiała nic odpowiadać.

– Ale pani gra na tamtym… – zaprotestował nieśmiało napadnięty osobnik.

– Na tamtym i na tym! Kredyt widać, prawda? Chce pan grać za cudze pieniądze?! Proszę, tam dalej ma pan wolne, a dopóki są wolne, ja mogę grać na dwóch! I gram! Co za ludzie, oczu nie mają, a czyja byłaby wygrana? Ja gram po pięć, a on mi tu jeden wrzuca, przecież w ten sposób główną wygraną można zmarnować! O! No proszę! No proszę! Pani popatrzy, złote, o mało co…!

W trakcie gadania pani zaczęła grać, coś jej się ustawiło złośliwego, Elunia popatrzyła pod presją, nie zrozumiała, co widzi, ale domyśliła się po chwili, dwie złote siódemki ustawiły się na linii środkowej, trzecia zaś o jedną linię wyżej. Otumaniona coraz lepiej tym gadaniem, Elunia dopiero po chwili zorientowała się, że dalszy ciąg skierowany jest do niej bezpośrednio.

– To co pan Stefan, szło mu dzisiaj, a mnie już wychodzi, resztki mi ledwie zostały, tak na niego liczyłam, że mi pożyczy, czy on już całkiem poszedł? Pan Stefan poszedł?

– Poszedł – odparła Elunia.

– No proszę, spóźniłam się! Może on jeszcze co da…? Nic nie da! Pani to daje, o…!

Elunia dostała karetę i poczuła się wręcz nieswojo, drgnęły w niej jakby wyrzuty sumienia. Rzeczywiście, jej automat płaci, a ten obok nie chce. To co powinna zrobić? Nic chyba… Albo może z grzeczności wszystko tracić, dublować pechowo i będzie z głowy…

Facetka nie ustawała w gadaniu.

– Nie daje. Nic nie daje. Za ostatnie gram, żeby chociaż trochę! To tak nie można tego zostawiać, w końcu musi zapłacić! Nie starczy mi… o, u pani znów, co dał? Kolor! No proszę! I patrzyłam, nikogo znajomego nie ma, nawet lichwiarza, u kogo ja mogę pożyczyć, na pana Stefana liczyłam, tu mi proponują, ale czyja wiem… No daj coś, kochany, czerwone chociaż, jak nie złote, no daj coś, no, jest…! Mało. A u pani sypie i sypie…

Do reszty już zgłupiawszy, usiłując przegrywać z uprzejmości, Elunia jęła dublować co popadło i wszystkie dublowania wychodziły jej szczęśliwie, jak na złość. Rzeczywiście, jej automat sypał. Sama już nie wiedziała, co robić, kiedy ten obok nagle też sypnął, przerywając babie w pół słowa, tysiąc punktów poleciało jej na kredyt wśród licznych brzęków. Ucieszyła się tak szaleńczo, że rzuciła się Eluni na szyję, omal nie spychając jej z krzesła, ucałowała ją, bliska była ucałowania automatu, z nowym zapałem przystąpiła do gry i gadania.

I znów zaczęła przegrywać. W żaden sposób nie mogąc przegrać jej do towarzystwa, Elunia poczuła się zobowiązana przynajmniej do zwiększonej uprzejmości. Stefana Barnicza zrozumiała już dawno, chociaż może on był odporniejszy, ona nie, presja gniotła ją nieznośnie, pod przymusem spoglądała na ekran obok, wyrażała współczucie, usiłowała nawet odpowiadać na pytania. Przyznała się, że bywa tu od niedawna, wyjawiła zawód, przyświadczyła, iż pochodzi z Warszawy. Wyznała, że od dzieciństwa potrafi grać w karty. Więcej informacji o sobie udało się jej nie udzielić, pani bowiem przeważnie po zadaniu pytania nie zostawiała czasu na odpowiedź. Wrażenia przepełniały ją tak, że musiała dawać im ujście i najwyraźniej w świecie mówiła cokolwiek z emocji i zdenerwowania.

Kiedy wreszcie przegrała wszystko i na każdym z dwóch automatów zostało jej po dziesięć złotych, Elunia doznała ulgi niebotycznej, obok niej bowiem zapanowała cisza. Pani nie zamilkła, cóż znowu, zajęła sobie oba urządzenia i odeszła. Elunia miała niejasne wrażenie, iż poszła gdzieś pożyczać pieniądze. Odetchnąwszy głęboko, zajęła się wreszcie w spokoju własną grą.

Dziesięć minut trwała ta ulga. Pani wróciła, jeszcze bardziej rozgorączkowana niż poprzednio.

– No i ma pani, zgodziłam się, bo inaczej się nie dało, wyraźnie mi powiedzieli, zastawiłam dowód. Zastaw tysiąc złotych, jak nie wykupię do jutra, to mi przepadnie i co ja wtedy zrobię… Powiem, że mi ukradli. Na co im ten dowód, no tak, liczą na to, że każdy wykupi, oczywiście z procentem, ale jak nie, to ja nie wiem…

Elunia nagle zaczęła słuchać uważnie.

– …za sprzedaż dają nawet tysiąc dwieście, nic nie rozumiem, do czego to komu, ale dla mnie dzisiaj akurat jedyna szansa, no trudno, ostatecznie sprzedam i dołożą mi dwieście… No, nareszcie! Jest! Jest! Kochany, złoto moje…!

Ustawiły jej się owe upragnione złote siódemki i na kredyt przeleciało pięć tysięcy. Nie była to jeszcze najwyższa wygrana, Elunia nie mogła się zorientować, jaki układ właściwie daje owego jackpota, dziesięć czy dwadzieścia tysięcy złotych, ale rozgadanej pani już i te pięć wystarczyło do euforii. Wypuściła je z automatu wśród okrzyków i objawów sympatii do otoczenia.

– No widzi pani? Widzi pani? Mówiłam, że tego tak zostawiać nie można, w końcu musi coś dać! Odegrałam się, jeszcze tu, na tamtym będę grała, ten dowód mi szczęście przyniósł, wykupię od razu, chociaż to też z procentem, albo może tam pójdę, do tamtych, na jajkach niedużo, czternaście tysięcy, ale tam one częściej chodzą, zajmę sobie… Tu też zajmę, pani popilnuje, o, pani też coś dał…! Zaraz tam pójdę do tego lichwiarza, no, zapłać coś…! Zapłać!

Wykorzystując chwilę, kiedy pani zamknęła gębę i wygarniała z korytka wysypane złotówki, Elunia zdołała się odezwać.

– Jak to, dowód? – spytała. – Jaki dowód? Osobisty?

– No tak, na dowód osobisty pożyczają, to jakaś nowa moda, jest tu jeden taki, pokazali mi go, to taka ostateczność. Lombard owszem, naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy, ale tam strasznie marnie płacą. Ten pierścionek chciałam zastawić, o, proszę, brylant, trzy karaty, wie pani, ile mi zaproponowali? Trzysta złotych! A to warte co najmniej trzy tysiące, nie zgodziłam się, już wolę dowód…