Выбрать главу

Rychło zakochała się w koledze z wyższego roku, bez trudu zyskała wzajemność i radośnie zgodziła się młodzieńca poślubić. Narzeczony posiadał strych, świetnie nadający się nie tylko na pracownie, ale także na miejsce zamieszkania, coś tam nawet zarabiał i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie szczególna cecha panny młodej. Świadoma swojej ułomności Elunia od dawna już starała się ją opanowywać, wysiłki jednakże dawały mierne rezultaty. Gorzej. Szkodziły. Na samą myśl, że emocja znów ją unieruchomi i odbierze jej mowę, Elunia nieruchomiała jeszcze prędzej, tyle że konieczność powrotu do normalnych ludzkich cech tkwiła już w niej i pozwalała szybciej odzyskać przyrodzone zdolności. Niekiedy zdarzało się to nawet dostatecznie wcześnie, w ostatniej właściwej chwili, ale kosztowało ją tyle sił, że długo potem czuła się osłabiona.

Czasami zaś, jeśli dość długo nie doznała żadnego grubszego wstrząsu, zapominała o dolegliwości i narażała się na nią z zaskoczenia, co miało skutki nader urozmaicone. I oczywiście dotknęło ją przy ślubie.

W obliczu urzędnika stanu cywilnego i wszystkich zaproszonych gości, przy boku narzeczonego, nagle zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje. Jezus Mario, wychodzi za mąż! Za Pawełka! Jak dorosła kobieta! Ślub! To jest jej ślub…! Płomień w niej buchnął i zamarła.

Na pytanie, czy zgadza się poślubić obecnego tu Pawła Wiśniewskiego, nie odpowiedziała ani słowa. Urzędnik, formalista, twardo czekał. Pawełek usiłował podsunąć jej półgębkiem właściwy tekst, rodzina z krzeseł posykiwała, Elunię zadławiło do reszty i w oczach jej zaszkliły się łzy, ale poza tą jedną drobną zmianą prezentowała sobą figurę z granitu.

Urzędnik stanu cywilnego, nie dość że był formalistą, to jeszcze, widząc młodość damy, wyobraził sobie, iż do zamążpójścia została zmuszona, przed jego oblicze dowleczona przemocą i nie umie zaprotestować inaczej jak tylko milczeniem. Bez jej wyraźnego „tak” ślubu zatem nie udzieli. Pan młody robił wprawdzie sympatyczne wrażenie, ale pozory często mylą.

Kiedy przerwał ceremonię, awantura wybuchła okropna, Elunia zaś z miejsca odzyskała głos i siły. Odpierając ataki obu rodzin, własnej – zdenerwowanej i zrozpaczonej, oraz narzeczonego – zdumionej i ciężko obrażonej, rzuciła się ku władzy, już składającej dokumenty i zupełnie rozsądnie, ze stosowną skruchą, wyjaśniła zjawisko. Zapewniła także, kurczowo ściskając w dłoni rękaw narzeczonego, że za mąż wychodzi całkowicie dobrowolnie i nawet z wielką przyjemnością. Rodzina poparła ją energicznie, wmieszały się przyjaciółki, po wielu korowodach ceremonia została wznowiona i zakończona szczęśliwie, acz w atmosferze urzędowego potępienia.

Po trzech latach zaś wydatnie wspomogła przyczyny rozwodu.

Ślubu kościelnego, rzecz oczywista, nikt się już nie ośmielił zaryzykować i w ten sposób Elunię, ku jej wielkiemu żalowi, ominął welon i biała suknia z trenem.

* * *

Jakim cudem Elunia zrobiła prawo jazdy, ona sama nie umiała zrozumieć. Sytuacji stresujących na jezdniach spotyka się zatrzęsienie, najwidoczniej miała ślepy fart i trafiała na wyjątkowo korzystne układy. Żadnych zaskoczeń, żadnych korków, żadnych półgłówków nie spotykała, może dzięki temu, że odbywała swoje jazdy w okresie wakacyjnym, kiedy miasto było prawie puste, a pogoda piękna, nieruchomienie nie dotknęło jej ani razu i na instruktorze uczyniła wrażenie istoty najzupełniej normalnej. Następnie kupiła nawet samochód, mocno przechodzonego volkswagena-garbusa, który wciąż jeszcze jeździł ku zdumieniu stacji obsługi.

Kupiła go zaś, ponieważ wzbogaciła się znienacka tuż przed zakończeniem studiów. W przypływie natchnienia wymyśliła reklamę, która okazała się zgoła rewelacyjna i przyniosła szalone zyski inwestorowi, a Elunia od tych zysków dostała prowizję. W upojeniu natychmiast kupiła przyzwoite mieszkanie, dzięki czemu po rozwodzie miała gotowe miejsce dla siebie.

Razem z mężem zamieszkać tam nie zdążyła, aczkolwiek apartament przewidziany był na kompletną rodzinę z dziećmi, ponieważ roboty wykończeniowe trochę potrwały i wcześniej rozpadła się zasadnicza komórka społeczeństwa, niż dało się lokal użytkować. Przeniosła się tam już sama.

* * *

Ogólnie biorąc, Elunia była bardzo ładna. Miała metr siedemdziesiąt wzrostu, doskonałą figurę, piękne nogi, piękne włosy blond, niebieskie oczy z gatunku gwiaździstych i trochę piegów, które dodawały jej wdzięku. Tyle że nie zaliczała się do tych przesadnie seksownych, co nie przeszkadzało, że mąż był w niej wściekle zakochany przez całe dwa lata. W trzecim roku jednakże bezustanna irytacja zabiła miłość, a ostatnim gwoździem do trumny stał się makaron.

Należy zauważyć, że Elunia poślubiła Pawełka, nie myśląc nic. Najzwyczajniej w świecie zakochała się w pięknym chłopcu od pierwszego rzutu oka, zamarłszy przy okazji na sam jego widok. Uwielbienie z niej biło, co Pawełek z miejsca docenił. Z racji wdzięcznej urody od dzieciństwa przywykł do brania, nie zaś dawania, i obdarzenie go uczuciem wydało mu się ze wszech miar słuszne i naturalne. Gwałtownie zapragnął brać od Eluni, a racjonalne myśli również były od niego odległe o lata świetlne.

Pracownia dwojga grafików część kuchenną miała mocno ograniczoną. Elunia bez żadnego oporu gotowała obiady na dwupalnikowej kuchence gazowej, czasem tylko, zajęta pracą, zapominała, że na ogniu stoi jakaś potrawa, potrawa przypalała się, Elunia wyrzucała ją bez żalu i od razu użytkowała produkt zastępczy, na wszelki wypadek posiadany pod ręką. Produkt zastępczy bywał niekiedy dość dziwny i nie zawsze Pawełkowi smakował, a należy zauważyć, iż Pawełek był żarty i jakość pożywienia cenił wysoko. Po krótkim okresie przewagi łóżka nad stołem zaczął się denerwować.

Ponadto niemal od początku pojawiły się zadrażnienia dodatkowe, bezustannie rosnące. Wyszło na jaw, iż młodzieniec jest pedantem najgorszego gatunku, czego na studiach jakoś nie dało się zauważyć, w dodatku otaczanym dotychczas opieką przez troskliwą mamusię, która ową pedanterię przekazała mu w genach. Wszystko w domu musiało leżeć na swoim miejscu, poukładane symetrycznie, gacie musiały być uprasowane bez jednej fałdki, a guziki do koszul przyszyte idealnie jednakowo, nitkami w jedną stronę. Podłoga powinna lśnić, żadne resztki pożywienia nie miały prawa do egzystencji, szklankę po herbacie należało natychmiast myć, wycierać i ustawiać w szafeczce, a ścierkę do naczyń rozwieszać z dokładnością do jednego milimetra. To samo dotyczyło przepierki, suszącej się na sznurku piżamy i halki przybierały postać wręcz dostojną, rozpostarte bez najmniejszego załamania i w dodatku dobrane kolorystycznie.

Całość starań o ten przeraźliwy porządek spadała na Elunię, bo tak Pawełka mamusia nauczyła. On sam tylko przestawiał krzesła i przesuwał popielniczki, czyniąc to najzupełniej odruchowo, kiedy poraził go brak symetrii doskonałej. Elunia, jednostka pod tym względem normalna, acz odrobinę roztargniona, przywykła do czystości i średniego porządku, zajęta studiami i pracą, rychło zaczęła tęsknić do życia w możliwie zaniedbanym taborze cygańskim, lub też zgoła na śmietniku. Klepisko zamiast parkietu powolutku stawało się szczytem jej marzeń.

Co gorsza, swoje przyzwyczajenie do brania Pawełek przeniósł także na seks. Lubił być zachęcany, namawiany i obsługiwany, stosując nawet niekiedy symulowany opór, który Elunia winna była przełamywać. Elunia zaś, jak normalna kobieta, inicjatywy oczekiwała od mężczyzny, o kuszących zabiegach zaś nie miała pojęcia i obawiała się popaść w wulgarną przesadę. Ponadto do seksu Pawełek odnosił się równie pedantycznie jak do innych dziedzin życia, ze świadczeń małżeńskich czyniąc rodzaj rytuału, z Eluni zaś kapłankę wielbiącą bóstwo. Rola nie przypadła jej do gustu i mimo szczerych starań nie udawało jej się stawać na wysokości zadania. Zapominała o złożeniu w kostkę zdjętej z siebie piżamy, myliły jej się nieco kolejne zabiegi erotyczne, a nawet, o zgrozo, w łóżku bywała rozczochrana, nie mówiąc już o rannych pantoflach, zrzuconych z nóg i wcale nie ustawionych równo. Obsługiwanie bóstwa wychodziło jej wysoce nieudolnie.

Jasne jest zatem, że, razem wziąwszy, Pawełek czuł coraz głębszy niedosyt ładu i rozczarowanie żoną i ten cholerny makaron po prostu przelał czarę rozgoryczeń.

Tym razem zostało uzgodnione, że przyprowadzi na późny obiad swojego aktualnego inwestora, szalenie skąpego wydawcę, któremu robił ilustracje do całej serii książek dla dzieci. Prawdę mówiąc, Pawełek też był skąpy, co starannie ukrywał, i dlatego wymyślił obiad w domu, a nie w knajpie. Obiad w domu, nawet z najlepszym winem świata, zawsze wypadał taniej.

Świadoma postępujących zadrażnień i mocno już zniechęcona do małżonka Elunia lojalnie postanowiła przygotować wystrzałową potrawę, coś, co wychodziło jej zgoła rewelacyjnie, mianowicie zraziki w śmietanie. Pawełek je uwielbiał, wydawca też. Do zrazików najlepiej pasował makaron.

Obiad miał być zwyczajny, a nie wystawny, przystawki zatem nie zostały przewidziane. Tylko deser, naleśniki z konfiturami na gorąco, z bitą śmietaną. Dodatkową zaletę obu dań stanowił fakt, że można je było przygotować wcześniej, a potem tylko odgrzać, co dla Eluni było akurat istotne, miała bowiem robotę, a także umówione spotkania służbowe. Obie potrawy odwaliła o poranku, przytomnie zaczęła od zrazików, które doszły we właściwej chwili, odpracowała naleśniki i opuściła dom. Wróciła dokładnie na gotowanie makaronu, jedynego produktu, który powinien być świeży.

Na wydawcy jej specjalnie nie zależało, siedziała w reklamie, w ilustracjach specjalizował się Pawełek, wydawało jej się jednak obrzydliwe robić mu koło nogi. Chce tego pacana, niech ma, po co go zniechęcać, wszystkie zarobione pieniądze wciąż jeszcze były wspólne i niewątpliwie potrzebne, ewentualny rozwód zaledwie pobłyskiwał i niepewnie migał w myślach, a szansa na trwałość mariażu nadal istniała. Postanowiła się upiększyć i zrobić dobre wrażenie. Gruby makaron wymagał trzech kwadransów, pozostawiając jej dosyć czasu na zabiegi koło siebie.