Выбрать главу

Postawiła gar na ogniu, woda się zagotowała, Elunia wrzuciła makaron, zaczekała, aż zaczął bulgotać, i przykręciła palnik. Wszystko, zdawałoby się, zrobiła jak trzeba. Po czym udała się do łazienki.

Zważywszy, iż fragment kuchenny od początku traktowany był po macoszemu, brakowało w nim miejsca. Płaszczyzny poziome, w każdej kuchni niezbędne, ulokowane zostały w pionie. Dwupalnikowa kuchenka gazowa tkwiła na czymś w rodzaju stelażu, pod nią znajdowała się jakby podręczna ażurowa półka, na której można było ustawiać garnki z produktami, potrzebnymi na poczekaniu, niżej zaś jeszcze następna, gdzie doskonale mieściły się patelnie. Tuż pod palnikami stał w owym momencie garnek ze zrazikami, a pod nim, na wielkiej patelni, naleśniki, nadziane już i gotowe do odsmażenia. Bita śmietana czekała w lodówce.

W ostatniej chwili, oddalając się, Elunia spróbowała sosu w zrazikach dla upewnienia się, czy na pewno jest dobry. Był znakomity. Kiwnęła głową z uznaniem sama do siebie i zapomniała położyć z powrotem przykrywkę. Zważywszy młody wiek i duże zainteresowanie pracą zawodową, nie miała w sobie wyrobionych odruchów dobrej gospodyni.

Kiedy przyodziana wdzięcznie i zrobiona na domowe bóstwo zbliżyła się do kuchennego kąta makaron odwalał już niezłą robotę. Wykipiał, spęczniał i kipiał nadal. Na ten widok Elunia zamarła.

Dokładnie w owym momencie głodny, łakomy i z zasady punktualny Pawełek wprowadził do apartamentu swojego wydawcę, równie głodnego i nastawionego na doskonały domowy posiłek.

Obaj razem zamarli nie gorzej niż Elunia. Ujrzeli elementy następujące: potoki spienionej cieczy, lejące się do garnka ze zrazikami, pełną tejże cieczy patelnię, na której miękły i traciły właściwy smak naleśniki, i panią domu, wpatrzoną z klęską w skamieniałym bezruchu. Cały dowcip polegał na tym, że w pierwszym momencie Elunia mogła jeszcze uratować posiłek, gdyby rzuciła się błyskawicznie ku utensyliom kuchennym, odrobina wody z makaronu zbytnio by zrazikom nie zaszkodziła, Elunia jednakże swoim zwyczajem zastygła na kamień i całym tym osolonym i spienionym wodospadom dała czas. Makaronu było dużo, wody w nim również, sos w zrazikach przeistoczył się w potrawę więzienną, a naleśniki, nadziane słodkimi konfiturami, stały się niejadalne. Dla ludzi. Świnie, być może, spożyłyby je z przyjemnością.

Znający swoją żonę Pawełek bez najmniejszej wątpliwości odgadł to wszystko i coś mu się w środku zrobiło. Oczyma duszy zobaczył sumy, jakie wyda w restauracji, oczyma ciała patrzył właśnie na potworny nieporządek i decyzja życiowa podjęła mu się sama. Rozwód.

Tym sposobem makaron typu rurki zadecydował o życiu Eluni.

* * *

Rozwodem przejęła się średnio, ponieważ Pawełek zrobił się już nieznośnie męczący i, co gorsza, niezadowolony z małżonki, zaczynał okazywać nadmierne zainteresowanie rozmaitym rywalkom. Chociaż, prawdę mówiąc, Elunia sama nie była pewna, która z tych nieprzyjemności wydaje się jej gorsza… Miała go w każdym razie całkowicie dosyć ł w czasie całej procedury ani razu nawet nie musiała skamienieć. Poszło lekko, dzieci nie mieli, dwaj adwokaci zgodnie wywlekli sprawę skandalu na ślubie. Elunia chętnie przyświadczyła, że brała ten ślub w chwilowym zamroczeniu i nikt nie stwarzał żadnych przeszkód. Ogólnie czuła się obrażona na tego głupka, któremu byle co przeszkadzało, a wymagania prezentował idiotyczne i żadna rozpacz nie miała do niej dostępu. Ponadto zdążył objawić się pocieszyciel.

Nieco już wcześniej, w trakcie trwania mariażu, Elunia odnalazła faceta.

Był to kolega ze szkoły podstawowej. W wieku kiedy jeszcze lekceważy się dziewczyny, dostrzegł w Eluni cechę, która wprawiła go w podziw, mianowicie bezprzykładną, wręcz męską odwagę. Ową odwagę Elunia okazała w obliczu szarżującego buhaja, na szkolnej wycieczce. Wszyscy uciekli, chroniąc się za drzewa, ona jedna stała mężnie na drodze parskającego gniewnie niebezpieczeństwa i nawet nie drgnęła. Rzecz oczywista, swoim zwyczajem skamieniała ze strachu, ale o tym Kazio Radwański nie wiedział i na widok takiej zuchwałej dzielności dech mu zaparło. Swój podziw ukrył głęboko, a w każdym razie starał się go ukryć, co nie najlepiej mu wychodziło i Elunia jakoś niejasno poczuła się czczona i wielbiona. Wzbudziło to w niej sympatię do Kazia i pod koniec szkoły byli już w przyjaźni. Buhaj zaś nie zrobił jej żadnej krzywdy, ponieważ obiekt nieruchomy nie budził jego zainteresowania, zmienił kierunek ataku i zajął się jazgoczącym pieskiem. Piesek uciekł bez trudu, a buhajem z kolei zajął się jego właściciel.

Straciwszy Kazia z oczu jeszcze przed maturą, ponieważ zmienił szkołę, Elunia spotkała go ponownie po ośmiu latach. Okoliczności spotkania były zupełnie zwyczajne, usiłowała zadzwonić z budki telefonicznej, numer był zajęty, ustąpiła zatem miejsca czekającemu facetowi. Spojrzeli na siebie i równocześnie wydali okrzyk.

– Elunia!

– Kazio!

Elunia wydała się Kaziowi piękniejsza, niż mógł się spodziewać, Kazio Eluni bardziej interesujący, niż zapowiadał się w szkole. Machnęli ręką na telefon i poszli na kawę.

– Co w ogóle robisz? – spytała Elunia. – Mam wrażenie, że wybierałeś się na prawo?

– Pochodziłem trochę, czemu nie. Ale potem wszedłem w pośrednictwo handlowe i to mi bardziej leży, studia kończę z doskoku, dyplom się przyda. A ty?

– W reklamie siedzę. ASP skończyłam.

Kazio rzucił okiem na rękę Eluni.

– Ejże! Wyszłaś za mąż?

– Wyszłam. Już prawie trzy lata.

– Że też, cholera, najlepsze dziewczyny zawsze są zajęte! Nie mogłaś poczekać, aż się spotkamy? Rozwodu w planach nie masz?

Elunia pokręciła głową i poczuła nagle nieprzepartą chęć zwierzyć się Kaziowi, opowiedzieć mu o swoich perypetiach matrymonialnych i tej upiornej pedanterii Pawełka. Powstrzymała ją lojalność, bo w owym momencie byli jeszcze małżeństwem.

– Prędzej on się ze mną rozwiedzie, niż ja z nim – oświadczyła w jasnowidzeniu. – A ty?

– Co ja?

– Ożeniłeś się?

– Niech mnie ręka boska broni! Udało mi się jakoś wyłgać od tego. Pewno miałem nadzieję na ciebie.

– Już to widzę. Śniłam ci się po nocach. Ale miło słyszeć takie rzeczy.

– Co to za jakiś, ten palant… pardon, chciałem powiedzieć ten superman?

Elunia stłumiła chichot i posłużyła pobieżnymi danymi o mężu. Kazio pohamował kręcenie nosem, aczkolwiek palant-superman nie spodobał mu się od razu, na niewidzianego. Elunia go szczerze zachwyciła i pożałował, że nie zaczął z nią romansować jeszcze w szkole, chociaż może i rzeczywiście byli wtedy odrobinę za młodzi… Ona piętnaście, on szesnaście…

– Nie traćmy kontaktu, ja cię proszę – powiedział z większym żarem, niż zamierzał. – A kto wie, może tego, pan Bóg kule nosi, nie to miałem na myśli, sama rozumiesz, wszystko się może wydarzyć…

Elunia była tego samego zdania, a przy tym ciepło jej się zrobiło na sercu. Lubiła Kazia, podobał się jej, ze szczupłego, kościstego chłopca wyrósł barczysty mężczyzna, który wciąż okazywał jej podziw i zachwyt, zatracający o rzetelne uwielbienie. Pawełek już od roku uwielbieniem nie tryskał. Skoki w bok wykluczała, ale co szkodziło spotykać się z przyjacielem…

Wychodzili już z kawiarni i znajdowali się w drzwiach, kiedy tuż przed ich nosem na ulicy nastąpiła kraksa. Widzieli ją doskonale.

Parkujący samochód ruszył nagle i wyjechał na jezdnię, dokładnie przed maską drugiego, nadjeżdżającego z wielką szybkością, ten drugi rąbnął go rzetelnie i oba razem potrąciły faceta, któremu udało się akurat wyskoczyć spomiędzy innych pojazdów i wplątać w kolizję. Odrzucony potężną siłą, upadł do tyłu i walnął głową w krawężnik.

Elunia, rzecz jasna, skamieniała, Kazio natomiast zareagował błyskawicznie.

– W nogi! – syknął dziko. – Spieprzamy, już nas tu nie ma!

Chwycił ją za rękę i z szaloną energią pociągnął w bok. Elunia o mało się nie przewróciła, bo jej górna część ciała, szarpnięta znienacka, ruszyła, nogi natomiast pozostały wrośnięte w ziemię. Kazio chwycił ją w locie, silny był, oderwał także jej nogi od podłoża i powlókł ją przed siebie, Elunia zaś po kilku sekundach zaczęła samodzielnie stawiać kroki. Spróbowała nawet wyrwać się z trzymających ją objęć.

Odzyskała także głos.

– No coś ty, zwariowałeś?! Jezus Mario, ten człowiek się zabił…! Dlaczego…?! Może tam coś pomóc…? Ten kretyn winien, ten, co wyjechał, byliśmy świadkami…!

– Toteż właśnie – przyświadczył Kazio i zmniejszył tempo. Obejrzał się za siebie, wypuścił Elunię z ramion i chwycił ją zwyczajnie pod rękę. – No dobra, już nas nie złapią. Fakt, najlepszymi świadkami, cały spektakl odpracowali nam przed nosem.

– No to przecież musimy wrócić…!

– Dziewczyno, masz źle w głowie? Czy ty wiesz, co to znaczy świadczyć w sądzie?! Życie byś miała zmarnowane! Nie masz co robić?

– Mam, ale… Słuchaj, tak nie można, to potworny wypadek, on nie żyje, ten co upadł, niewinny człowiek…! Kazio pociągnął ją dalej, bo usiłowała zwalniać kroku.

– Niewinnego to tam nie było ani jednego – zaopiniował stanowczo. – Jeden wyjechał na ślepo, drugi leciał za ostro, a trzeci wyskoczył jak zajączek z miedzy. Było patrzeć, czy co nie jedzie. A poza tym, temu akurat już chyba wszystko jedno, globus mu poszedł w drzazgi, mało estetyczny widok. Niech się teraz sami po sądach kotłują, nie twoja parafia. Do pomocy już tam jest cała ulica, a ty przestań być taka wściekle uspołeczniona.

Elunia chciała jeszcze protestować, ale nagle poraziła ją myśl, że stojąc przed sądem w charakterze świadka, niewątpliwie zdenerwowana, może znów znieruchomieć. Nie odpowie na pytania, nie odezwie się słowem. Mało, że zrobi z siebie pośmiewisko, to jeszcze przyłożą jej jaką grzywnę albo co. Milczenie przed sądem zapewne jest karalne.