Выбрать главу

Ponownie przystąpiła do gry, niezadowolona i wściekła na siebie. Do diabła z tą głupią właściwością charakteru, mogła przecież dopaść go, porozumieć się, spytać, czy tu przyjdzie i kiedy się zobaczą! Straciła okazję, zmarnowała ją kretyńsko! Każda normalna dziewczyna rzuciłaby się ku niemu z okrzykiem radości, tylko nie ona, oczywiście, skończona idiotka…

Barnicz przyszedł o ósmej. Elunia odwróciła głowę, bo automat za jej plecami wył i rzępolił przeraźliwie, i w pobliżu recepcji ujrzała swoje trudne szczęście. Błogość spłynęła na nią natychmiast i rozświetliła jej twarz, nie ruszyła się, czekała, aż on ją znajdzie i podejdzie. Nie patrząc, czuła jego kroki, zbliża się z tym swoim uśmiechem, za chwilę znajdzie się za jej plecami, dotknie jej ramienia, powie, jak zwykle: „Dobry wieczór, jak miło cię widzieć”…

Przerwała grę i czekała. Tak długo nikt nie podchodził, nie stawał za nią i nie dotykał jej ramienia, aż oczekiwanie przeistoczyło się w odrętwienie. Elunia poczuła, że sztywnieje, przy czym nie był to jej normalny paraliż, tylko zwyczajne zmęczenie mięśni, bezwiednie napiętych. Poruszyła się wreszcie, rozluźniła z wysiłkiem i obejrzała. Może jej się tylko wydawało, że on przyszedł, może miała halucynację…?

Nie miała halucynacji. Stefan Barnicz, w ogóle jej nie szukając i nie podchodząc, przystąpił już do gry w ruletkę na ostatnim stole, niewidocznym od strony automatów. Zdumiona i niemile zaskoczona Elunia znalazła go tam po dłuższej chwili i zatrzymała się naprzeciwko, spodziewając się, że na nią spojrzy. Może wcale nie wiedział, że ona jest, wczoraj jej nie było…

Logika, co prawda, nakazuje mniemać, iż ktoś, kto nie zastał upragnionej osoby poprzedniego dnia, tym bardziej będzie jej szukał następnego, ale nie logikę miała w głowie zakochana Elunia. Jak każda normalna kobieta gotowa była tłumaczyć i usprawiedliwiać najdziksze poczynania przedmiotu uczuć, w zarzucaniu jej sznura na szyję widzieć objaw żartobliwego nastroju, w odwracaniu się tyłem udrękę serca, niepewnego jej uczuć. Ostatnią rzeczą, jaką kobieta z niechęcią przyjmie do wiadomości, jest fakt, że jemu minęło i już nie jest upragniona, ukochana i pożądana.

Barnicz jakoś omijał ją wzrokiem, wpatrzony w stół i kulkę. Nic dziwnego, był przecież graczem… Elunia nie próbowała telepatii i bioprądów, obeszła stół dookoła i znalazła się za plecami swojego supermana.

Plecy nie reagowały na nią w żaden wyraźny sposób. Wypatrzyła właściwy moment, ową chwilę, kiedy gracze, nie mogąc już stawiać, czekają na zatrzymanie się kulki, i dotknęła delikatnie jego ramienia. Fakt, że tym razem to ona dotknęła, a nie on, nic jej nie dał do myślenia.

– Dobry wieczór – powiedziała półgłosem. Barnicz nawet na nią nie spojrzał.

– Witam – odparł z roztargnieniem i nie dodał owego „jak to miło cię widzieć”… Niczego nie dodał, chociaż kulka jeszcze wirowała i miał czas na przywitanie.

Elunia poczuła się jakoś bezradnie, ale wciąż jeszcze nie węszyła klęski. Rozumiała jego zajęcie.

– Będę przy automatach – powiedziała po króciutkiej chwili wahania i udało jej powstrzymać od propozycji, żeby tam jej poszukał. Propozycja, gdyby ją wygłosiła, bez wątpienia zabrzmiałaby jak namiętne i gorące błaganie.

Barnicz kiwnął głową i błysnęło w nim zadowolenie. Uczynił pierwszy krok na właściwej drodze, krok się udał, dziewczyna nie wpadła w uciążliwe natręctwo. Będzie można odstawić ją bez komplikacji i zadrażnień, może nawet uda się zachować ją w zapasie.

Elunia przestała tak beznadziejnie przegrywać, automat zlitował się nad nią i trzymał ją na zerze, to dając, to odbierając. Straciła swój garnek pięciozłotówek dopiero po przeszło godzinie i z uporem hazardzisty udała się do kasy po następny. Przy okienku natknęła się na Barnicza, który znajdował się w sytuacji odwrotnej, wygrane żetony wymieniał na pieniądze. Musiał przeczekać Włocha, dysponującego wyłącznie własnym językiem i żadnym innym, El unię zaś wstrzymało poszukiwanie i otwieranie nowego worka z bilonem. Mogła tkwić obok niego, nie tracąc honoru.

Barnicz zamierzał zmyć się po angielsku, w ogóle do niej nie podchodząc, ale postępowanie jawnie brutalne nie leżało w jego zamiarach.

– Jak ci idzie? – spytał przyjaźnie. – Widzę, że nieszczególnie?

– Okropnie – odparła Elunia tonem, zadziwiająco jak na taką informację radosnym. – Dopiero od twojego przyjścia zaczęłam przegrywać wolniej, przedtem leciało ze świstem. Przynosisz mi fart.

– Cieszę się… – zaczął Barnicz, ale pełna uczuć Elunia z rozpędu ciągnęła dalej.

– Musiałam nawet jechać do banku po pieniądze, dobrze, że to blisko. A, właśnie! Widziałam cię tam, ale nie zdążyłam podejść…

Rzęgot przesypywanych mechanicznie monet zagłuszył jej dalsze słowa. Równocześnie Włoch się odczepił i kasjer sięgnął po żetony następnego klienta, Barnicz musiał zająć się własną wygraną. To, co usłyszał, sprawiło, że błyskawicznie zrezygnował ze zmycia się po angielsku.

Jego wypłata trochę potrwała, Elunia z pełnym garnkiem nie miała już powodu sterczeć obok. Kiwnęła mu głową i poszła do swojego automatu.

Barnicz znalazł się przy niej po kilkunastu starannie wyliczonych minutach. W łagodnym zrywaniu przesadnie bliskich związków z damami różnego autoramentu miał wprawę olbrzymią.

– No, wreszcie! – rzekł, zręcznie symulując westchnienie ulgi. – Udało mi się wykorzystać passę, ale już się skończyła. O… Pomogłem…?

Na kredycie Eluni widniało przeszło czterysta punktów, odrobinę była odbita. Znów spłynęła na nią błogość, bo i wygrana, i niejako przez niego, i on już tu jest:…

– Powinnam z góry wiedzieć, kiedy będziesz i nie grać bez ciebie – oznajmiła, bo nie ma świecie kobiety, która nie potrafiłaby zastosować błyskawicznego podstępu, chociażby nawet instynktownie. – Czy nie mógłbyś mnie zawiadamiać wcześniej?

– Nie – odparł Stefan bez namysłu. – Z różnych przyczyn. Przede wszystkim dlatego, że sam nie wiem, kiedy będę…

– Po pierwsze, nie mamy armat – wyrwało się Eluni.

– Słusznie. Zatem dalszy ciąg nie ma znaczenia. Ale, jak widać, spotykamy się często. Ciekaw jestem, gdzie mnie widziałaś. Dlaczego nie podeszłaś?

– Nie zdążyłam – powtórzyła stanowczo Elunia, zdecydowana nie przyznawać się do swoich głupich cech jak długo zdoła. – Odjechałeś. Pod bankiem przy rondzie Nowego Światu. Właśnie tam parkowałam.

Barnicz przez chwilę prezentował sobą wcielenie zdumienia, obróciwszy Elunię ku sobie, żeby to zdumienie dokładnie zobaczyła.

– Mnie widziałaś? Niemożliwe. Od wieków mnie tam nie było, mogłem przejeżdżać, ale to akurat nie dziś. Przykro mi, ale to nie byłem ja, może i lepiej, że nie podeszłaś, zaczepiłabyś obcego faceta. Wysyp to może, bo będę musiał iść, pożegnam cię z żalem.

Elunia już miała otwarte usta dla wygłoszenia mnóstwa dalszych uwag, protestu, że nie był to nikt inny, tylko właśnie on, podania szczegółów, delikatnego napomknięcia o kolejnym spotkaniu, umówieniu się jakoś, ale to nagłe pożegnanie rąbnęło ją siekierą i zaparło jej dech. Dla niego w końcu tu przyszła, na niego czekała, zaczynał stanowić treść jej życia, a wymykał się jej z rąk. Skąd w ogóle mógł wiedzieć, czy ona nie porzuci znienacka gry, kasyna i hazardu… No nie, nie porzuci… Ale on nie może mieć pewności, a co wtedy…? A, prawda, on wie, gdzie ona mieszka i w tej sytuacji numer telefonu łatwo znajdzie…

Jakieś tajemnicze, okropne przeczucie powiedziało jej, że prędzej ona się utopi, niż on poszuka jej numeru telefonu, ale i tak nie zdołała się już do niego odezwać. Pożegnał się i poszedł. Poszedł. Poszedł i przepadł…

Po długiej dopiero chwili oprzytomniała o tyle, że zaczęła rozważać treść rozmowy. Powiedział, że to nie był on, bzdura, nonsens, wykluczone, nie mogła się tak pomylić, patrzyła na niego dostatecznie długo, serce się odezwało… A z Kaziem chyba się jednak pomyliła…? A otóż właśnie nie wiadomo, może tak, może nie, czy to jakieś maniactwo widywać osoby, które znajdują się gdzie indziej…? Niemożliwe przecież, żeby nagle przestała rozpoznawać ludzi na ulicy, i to ludzi bliskich i dobrze znanych, niemożliwe, żeby po mieście zaczęło latać tyle świeżo wylęgłych sobowtórów, ale chyba niemożliwe także, żeby wszyscy uparli sieją oszukiwać…? Po co im to? Co to w ogóle ma znaczyć i co się dzieje?

Gdyby dziwaczne zjawisko dotyczyło kogoś w zasadzie obcego, dalekiego znajomego, na przykład, albo rzadko widywanego sąsiada, Elunia nie przejęłaby się wcale i wyrzuciła z umysłu nawet wspomnienie o nim. Teraz jednakże oba widoki szarpnęły nią, tu nieobecny Kazio, tam Stefan… Boże drogi, ale Stefan… był sobą, z pewnością, ale czy nie wyglądał jakoś inaczej…? Jezus Mario! Ależ on miał brodę…!!!

Elunia posiadała znakomitą pamięć wzrokową. Grzęzły w niej spostrzeżenia optyczne, nawet nie uświadomione, niedostrzegalne od razu. Nie miała pojęcia, co leżało na zagraconym stole, nie obchodziło jej to, ale po pewnym czasie, kiedy owe przedmioty należało sobie przypomnieć, jawiły się przed jej oczami jeden po drugim i umiała je odtworzyć z zadziwiającą dokładnością. Szczególnie widoki oglądane w stanie znieruchomienia pozostawały jej na zawsze.

Teraz też ujrzała brodę Stefana Barnicza niczym na jawie. Jakby ją miała przed sobą na fotografii.

Automat przestał dźwięczeć, ponieważ jego użytkowniczka zastygła. Jej dłoń skamieniała na przycisku „start”, jej myśl na brodzie idola i na razie nie była zdolna do niczego innego. Spotkało ją coś wstrząsającego i cześć, kosmos zatrzymał się w biegu.

Nie doznając żadnych bodźców zewnętrznych, Elunia odzyskała ludzkie właściwości dopiero po dwóch minutach i sześciu sekundach. W ciągu takiego czasu sprinterzy mogą przebiec sto metrów przez płotki, dostać oklaski i otrzeć pot z twarzy. Niczego nie ocierała, ale wróciła do życia, spróbowała opanować jakoś straszliwe wrażenie i zacząć myśleć konstruktywnie.