Sytuacja jej nie sprzyjała, bo automat, jak każdy normalny automat, po paru godzinach niepłacenia, ruszył wreszcie do przodu. Dostateczną ilość pieniędzy Elunia miała przy sobie i dostatecznie długo czekała na Barnicza, żeby przetrzymać swoją złą passę. Wpadła na całą serię układów wygrywających, zdublowała je nawet kilkakrotnie i ten nagły sukces nadzwyczajnie podniósł ją na duchu. Okropne i zdumiewające przeżycie straciło część swojego gniotącego ciężaru i pozwoliło się przynajmniej rozważyć.
Wracając do domu grubo po północy, lekko zaledwie przegrana Elunia nie doszła do żadnych sensownych wniosków. Zarówno broda Stefana, jak i jego zaprzeczenie, jakoby pętał się pod bankiem, wciąż wydawały się jej niepojęte. Jeszcze gorzej przedstawiało się jego dzisiejsze zachowanie, obce, obojętne, pozbawione wyrosłej już między nimi intymnej atmosfery, pchające ją w koszmarne szpony niepewności i w ogóle niezrozumiałe. Z tym już całkowicie nie umiała sobie dać rady i postanowiła nazajutrz poradzić się Joli.
Zaledwie Elunia zdążyła rozbudzić się porządnie, umyć, wypić kawę, zjeść delikatne śniadanie, obejrzeć swój stół do pracy i zastanowić się, od czego zacząć, od roboty czy od telefonów, w zamku zazgrzytał klucz i w mieszkaniu objawił się Kazio. Dopiero wtedy uważniej spojrzała na zegarek, dochodziła jedenasta.
Sama się zdziwiła, że widok Kazia sprawił jej tak wielką przyjemność. Powinna chyba raczej zdenerwować się jego bezceremonialną wizytą, zgoła przestraszyć przypomnieniem, że ma klucz, którym sama go obdarzyła, pomyśleć, że mógł przecież, rany boskie, zastać rywala! Nic z tego nie przyszło jej do głowy, ucieszyła się i tyle.
– Nie miałem cierpliwości dzwonić, wolałem przyjechać od razu – oznajmił radośnie Kazio, wypuszczając ją z objęć. – Bardzo masz pilne to wszystko? Możesz stracić godzinkę? Napijemy się byle czego i mów, co się tu działo!
Elunia natychmiast pomyślała, że zamiast dzwonić do Joli, wyjaśni te osobliwe halucynacje z Kaziem i żywo przyjęła propozycję.
– A otóż to! – wykrzyknęła z zapałem. – Nareszcie jesteś wyraźnie!
– Proszę…? A przedtem byłem niewyraźnie…?
– Jeszcze jak! Boże jedyny, co ja przeżyłam…!
Ugryzła się nagle w język, bo jednak szczerość ma swoje granice, no, może nie tyle szczerość, ile elementarna przyzwoitość i poczucie taktu. Lada moment powiedziałaby mu o Stefanie, coś istniało w Kaziu takiego, co skłaniało do nieopanowanych zwierzeń, ale to już byłaby chyba przesada. Nieprzyzwoita przesada. Wszystko, tylko nie Stefan!
Kazio zdążył już skoczyć do kuchni, gdzie włączył czajnik elektryczny. Wrócił i szarpnął zamek swojej torby turystycznej.
– Mały prezencik ci przywiozłem, remulada do rybek. Carlsberg i whisky z samolotu. I z wolnego taxa na lotnisku twój ulubiony zapaszek, Miss Dior, to już egoistycznie, bo też to uwielbiam. Koniaczek jeszcze tu mamy, gdzie popadło korzystałem ze sklepów wolnocłowych, tyle naszego. A jeśli nie masz nic przeciwko temu, do wspólnego użytku i rozdrażnienia zawistnych gości, termometr do alkoholu…
Eluni nagle zrobiło się tak upiornie głupio, jak nigdy w życiu do tej pory. Kazio wracał jakby do domu, a ona przecież zamierzała z nim zerwać. Rozczarować go potwornie, wystawić rufą do wiatru, usunąć go z życiorysu… Miło go było zobaczyć, ale nic więcej, w przyjaźni pozostać… Jezus Mario, a on jak u siebie, bez najmniejszych podejrzeń, szczęśliwy, kochający i jakiś taki… bliski. Domowy. Czy to w ogóle można tak znienacka toporem walić, dobijać człowieka, ależ przenigdy…! Nie zdobyłaby się na to pod karą śmierci! Jakoś delikatnie, stopniowo…
Najgłębiej przekonana, iż postępuje delikatnie i taktownie wyłącznie dla dobra Kazia, zarazem spragniona zwierzeń i wyjaśnień, Elunia zachowała się dokładnie tak, jak kochająca żona w obliczu wracającego z podróży męża. Ku jej własnemu zdumieniu i zaskoczeniu nie sprawiło jej to najmniejszych trudności, wręcz przeciwnie, poczuła się jakoś błogo i swojsko. Na króciutki moment dziabnęły ją wyrzuty sumienia i niepokój, czy nie zalęgły się w niej przypadkiem cechy kurtyzany, ale doznania znacznie przyjemniejsze przywróciły jej spokój. Wyrzuty sumienia odłożyła na kiedy indziej.
– Pierwsza sprawa – rzekła z energią, siedząc z Kaziem przy skromnej przekąsce i wolnocłowym piwie. – Kaziu, co to może znaczyć, że pół miasta widziało cię tutaj, chociaż byłeś w Skandynawii? Że byłeś, nie wątpię, sama remulada świadczy, u nas jej dostać nie można. Tylko stamtąd.
– Co? – zdziwił się Kazio. – Jakie pół miasta? Elunia uczciwie uściśliła.
– Jola i ja. Ona raz, a ja dwa razy. Ona na Marymoncie, a ja na Dolnej i w Billi. Sama dzwoniłam do ciebie i byłeś w Kopenhadze, więc co to może znaczyć? Brata nie masz, więc może sobowtóra? Wiesz coś o tym?
Kazio na razie trwał w beztrosce.
– Ani jedno, ani drugie. Może to nie byłem ja?
– Już słyszałam takie głupie słowa – powiedziała Elunia surowo, z lekkim rozgoryczeniem. – Powiem ci szczerze, gdyby nie Jola, myślałabym, że zwyczajnie zwariowałam, ale nie możemy zwariować obie równocześnie…
– Nie ma zakazu…
– Nie wygłupiaj się. Przez dwadzieścia pięć lat nie miałam zwidów, a teraz nagle urodzaj. Co to może znaczyć? Kazio zastanawiał się przez chwilę.
– Nie wiem. Ktoś tam trochę do mnie podobny…
– Nic z tych rzeczy. Widziałam twarz.
– Moją?
– Twoją.
– Poważnie mówisz? Wyraźnie i z bliska?
– Trochę z daleka i przez chwilę, ale wyraźnie. Kazio pozastanawiał się nieco dłużej.
– A gdybym ja miał w biografii jakąś tajemnicę – zaczął ostrożnie. – Gdybym coś tam musiał chwilowo ukrywać… Co byś na to powiedziała?
Zaskoczona Elunia przez chwilę milczała, chcąc odpowiedzieć uczciwie.
– Zależy jaką…
– Parszywą.
– To nie wiem… Chyba wolałabym ją poznać. Rozumiesz, ustosunkować się, trzeba wiedzieć, do czego. Na pewno zachować przy sobie. Masz jakąś?
Kazio odsunął się od stołu, rozparł w fotelu i przyjrzał jej się zarazem w zamyśleniu i z zachwytem.
– Powiedzmy. Może i coś tam mam. Załóżmy, że ukrywam to, żeby nie stracić w twoich oczach. Na egzystencję w zasadzie nie rzutuje. Co ty na to?
Elunia znów się zawahała.
– Z dwojga złego… wolałabym to wiedzieć. Zaczęłam myśleć… nie, nie tak. Zaczęłam dopuszczać możliwość, że mnie oszukujesz, a jeśli tak… Jak ja mogę z tobą cokolwiek, jeśli nie mogę ci wierzyć?
– O, cholera – zaniepokoił się Kazio. – Czekaj, to nie tak. A jeśli cała prawda o mnie okaże się dla ciebie niestrawna? Nie, jeszcze inaczej, żadne oszukuję, po prostu nie mówię wszystkiego. Ale co to właściwie ma do rzeczy? Skąd ci się w ogóle wzięły te zgryzoty?
– Jak to skąd, z tego spotkania cię tu, kiedy miałeś być tam…
Kazio rozmyślał przez dość długą chwilę. Otworzył następną butelkę piwa, były to małe butelki, więc szybko się opróżniały, dolał Eluni i sobie. Wypił trochę i podjął męską decyzję.
– Dobra, odkapsluję ci się, ryzyk-fizyk. Owszem, byłem tu. Fakt.
Elunia czekała cierpliwie dalszego ciągu. Kazio milczał.
– I co? – spytała wreszcie, czując w głębi duszy lekką urazę. Chyba zrobił z niej idiotkę…
– I nie chciałem się do tego przyznać, szczególnie tobie. Ściśle biorąc, faktycznie siedziałem w tej Skandynawii, plątałem się po Szwecji, Danii i Norwegii, ale wpadłem do Warszawy parę razy na krótką chwilę. Ślepy niefart, że akurat się nadziałem na Jolę, no i na ciebie. A zależało mi, żebyś mogła uczciwie twierdzić, że mnie nie ma w tym kraju, żeby mnie przypadkiem gliny nie dopadły, żebym nie musiał za świadka robić. W pierwszej kolejności ciebie musiałem oszukać, bo zełgać porządnie nie potrafisz i w razie czego byś mnie wrobiła bezwiednie. No i tyle. Mam swoją zadrę.
Uraza Eluni od razu zdechła, przyduszona oszołomieniem. Z wypowiedzi Kazia wyskoczyło tyle problemów, że wręcz skojarzyły jej się ze stadem pcheł. Doznała wrażenia, że rozumie znacznie mniej niż przedtem.
– Zaraz. Czekaj. Dlaczego…?! Dlaczego akurat miały cię gliny dopadać?!
– Przez tę aferę finansową, która się o ciebie obiła. W pierwszym rzucie mogłem iść pod nóż, ale rozumiem, że masz już alibi ugruntowane beze mnie.
– Alibi chyba mam, ale przecież… Boże drogi, to się o mnie obija cały czas! Pojęcia nie mam dlaczego! I wcale się nie skończyło! I w ogóle zrobiło się jeszcze gorzej! I przecież nie mogłeś zaplanować, że zostaniesz w tej Szwecji czy gdzieś tam przez resztę życia! Musiałeś w końcu wrócić, więc i tak…
– Moment, przystopuj – przerwał jej Kazio. – Po kolei. Primo, jasne, że musiałem wrócić, chociażby dla interesów, pozałatwiałem wszystko, więcej nawet, niż się ktokolwiek spodziewał, a owoce do zebrania są tu. Secundo, nie będę ukrywał, już miałem dosyć tego życia z daleka od ciebie. Stęskniłem się za tobą jak cholera, głupie to może, ale prawdziwe. A tertio, to zrób mi grzeczność i nawet jeśli jestem złoczyńcą i łgarzem, powiedz, co się tu działo. Co się o ciebie obija i jakim sposobem?
Bez namysłu, wbrew wszystkiemu czując do Kazia pełne zaufanie, Elunia opisała kryminalne wydarzenia, jakie spadły na nią w czasie jego nieobecności. Nieco je tylko streściła, a Kazio słuchał w skupieniu.
– Jedno ci mogę wyjaśnić i dziwię się trochę, że sami na to nie wpadliście, ty i ten gliniarz. Jasne, że jesteś blisko afery, zastanów się, z kim ty się kontaktujesz? Dla kogo odwalasz robotę? Dla przedsiębiorców, producentów, handlarzy i tak dalej. Sami bogaci ludzie, którzy jadą na przelewach i muszą mieć dobrze zaopatrzone konta. Prawie dziwne, że tak mało tego twojego uczestnictwa, ale może było więcej, przeleciało ci koło nosa i sama o tym nie wiesz. Poza tym widzę tu drugie, może pan śledczy też zauważył, tylko ci nie powiedział.
– Co mianowicie?
– Szajka rozszerzyła działalność. Przedtem, to było wyraźne, brali się tylko za hochsztaplerów, którzy woleli siedzieć cicho i nie przyznawać się do brudnej forsy, teraz ruszyli tych nieco uczciwszych. Z czego wnioskuję, że nie tyle się rozbestwili, ile naszarpali dosyć i zamierzają skończyć aferę, zanim wpadną. A jak skończą, gliny mogą sobie pogwizdać i cześć. Niegłupie oni.