Elunia pomyślała, że Kazio też niegłupi. Jej to wszystko do głowy nie przyszło, może Bieżan odgadł tyle samo co Kazio, ona nie. Jak dawno w ogóle nie rozmawiała z nikim tak jak z Kaziem, który więcej wyjaśnia, niż zadaje pytań, któremu tak łatwo ufać… Zaraz, jakie znów dawno, zaledwie trzy tygodnie! I jakie ufać, o tych swoich tajemnicach ciągle jeszcze nic nie powiedział! I to wszystko, co wie… o Boże, może sam siedzi w śliskich interesach, może to całe hochsztaplerstwo zna z własnego doświadczenia…?
– Czy ty przypadkiem… – zaczęła ostrożnie. – Czy te twoje uniki… Czy ty ukrywasz przede mną…
Nie musiała kończyć, Kazio zrozumiał w pół słowa.
– Nie, kochana, to nie to. Ja nie aferzysta, a jeśli nawet, to tylko połowiczny, w kodeksie karnym mnie się nie znajdzie. Forsy do pralki wrzucać nie muszę, najwyżej komuś tam czasem w przepierce pomogę, ale tyle tylko, ile siedzi w normie. O porządne przestępstwa nie musisz mnie podejrzewać.
– W takim razie co…
– Nic. Mam za sobą prywatny błąd. I dobra, powiem. Tak źle o mnie świadczy, że boję się przyznać ci się do niego, bo może więcej nie zechcesz mnie znać. Nie będziesz chciała mieć do czynienia z nieodpowiedzialnym palantem. Z idiotą, krótko mówiąc.
W duszy Eluni skłębiły się nagle skomplikowane uczucia. Przecież z tym Kaziem chciała zerwać na zawsze, sam jej podsuwa pretekst, sam się podkłada, a otóż wcale nie chce, a już na pewno wykorzystanie pretekstu byłoby świństwem przeraźliwym, w oczy by sobie spojrzeć nie mogła! I jak w ogóle można zrywać na zawsze z kimś tak bardzo wpasowanym w życie, nie zerwać zatem, pozostać w przyjaźni, ale jak ma z nim pozostać w przyjaźni w obliczu tej błogiej, dzikiej, dręczącej namiętności do Stefana, którego sam widok napełniają ognistym upojeniem?! Stefan… Czy on w ogóle jeszcze dla niej istnieje…? A przecież ona poleci na niego na pierwsze kiwnięcie palcem, uczciwie musi się przyznać sama przed sobą, że na to kiwnięcie tylko czyha, a Kazio wtedy co…? Kazio ją niby oszukuje, nic podobnego, właśnie przestał oszukiwać, a ona Kazia to nie…? Prawdę! Musi powiedzieć Kaziowi prawdę!
Być może wpatrzony w Elunię Kazio przeżyłby ciężkie chwile, gdyby nie to, że właśnie zadzwonił telefon. Wciąż pełna rozterki Elunia, zrozpaczona swoją decyzją, z rozdartym sercem, a do tego jeszcze z malutkim ziarnkiem piasku w trybach własnego organizmu, wręcz ucieszyła się z antraktu. Zerwała się z fotela i chwyciła słuchawkę.
– Pani była wczoraj w banku – powiedział z drugiej strony Bieżan, nie wdając się w żadne wstępy. – To wiem z bankowego komputera. Muszę wiedzieć, co pani tam widziała.
Jak grom z jasnego nieba rąbnęło Elunię zaskoczenie podwójne. Głupie pytanie, wdzierające się znienacka w jej życie uczuciowe i wspomnienie Stefana z brodą. Bieżan na drugim końcu przewodu mógł się zakrzyczeć na śmierć, Elunia po tej stronie zastygła na kamień.
Odgłosy ze słuchawki rozlegały się bez mała w całym pokoju, Kazio wytrzymał zaledwie kilka sekund. Przyjrzał się Eluni i wstał z fotela.
– Niech to cholera trzaśnie – rzekł z determinacją i odebrał jej słuchawkę. – Halo, wszystko jedno, kto ja jestem, panią Burską znam od dziecka. Kim pan jest, też bez różnicy. Nie rozłączyło się, tylko powiedział pan coś, od czego pani Burska jeszcze przez chwilę będzie niezdolna do życia, czasem jej się to zdarza. Więc niech pan tę chwilę cierpliwie przeczeka, bo sam jestem ciekaw, czym pan ją mógł tak ustrzelić.
– Kto mówi? – spytał Bieżan odruchowo.
– Ganc pomada. Mam nadzieję, że przyszły małżonek pani Burskiej. O, już odżywa…
Elunia istotnie odżyła i wyjęła mu słuchawkę z ręki.
– Tak, bardzo pana przepraszam. Rozumiem, o co pan pytał. Mnóstwo rzeczy widziałam, zupełnie zwyczajnych jak na bank. Ludzi też, niezbyt dużo. I jedną głupotę na parkingu, ale też nic nadzwyczajnego. Mam panu to wszystko zaraz opisać?
– Tak.
– Ale to potrwa.
– Nie szkodzi. I tak będzie szybciej, niż jechać do pani.
– Ludzi przy okienku czekowym dwie sztuki – zaczęła Elunia, doskonale rozumiejąc cel i sens pytania. – Jedna baba i jeden facet…
– Babę pominąć.
– Tak. Facet w starszym wieku, siwy, bardzo chudy, z pomarszczoną twarzą…
– Do bani. Innych proszę.
– Na pieniądze czekało też dwóch. Młody chłopak, najwyżej dwadzieścia, włosy w kitkę do pół pleców, średnio ciemne, wystający nos, dżinsy, pikowana kurtka. Drugi starszy, blisko czterdziestki, taki godny dyplomata, ostrzyżony, ogolony, nadęty, wysoki, metr osiemdziesiąt dwa, szczupły…
– Ten młody z nosem nie skojarzył się pani? Nie widziała go pani wcześniej?
– Nie, to nie on. Rozumiem, o co pan pyta. Miał ten nos inny, jakby tu… cieńszy, bardziej kościsty.
– Do niczego. Potrzebny mi blondyn o kwadratowej twarzy…
– Widziałam takiego – przerwała Elunia, z emocji zapomniawszy o ostrożności, zbyt późno orientując się, że kreci powróz na własną szyję. – Na parkingu. Wybiegł i wsiadł do samochodu…
Urwała, wreszcie pojąwszy, co mówi. Ależ za skarby świata nie wyzna swojego przeżycia Bieżanowi, a jeszcze w obecności Kazia…!
– No! – pogonił niecierpliwie Bieżan. – Na parkingu. Co tam było?
– Samochody – powiedziała Elunia słabo, rozpaczliwie szukając wyjścia dla siebie. – Podjeżdżałam i dlatego zwróciłam uwagę. Jeden się szykował do wyjazdu, ale nie wyjeżdżał, kierowcy nie było, tylko pasażer. Później kierowca przyleciał i to był blondyn, ale tę twarz miał nie całkiem kwadratową, raczej prostokątną. Szczęka i czoło, razem robiły prostokąt. Uczesany do tyłu. Reszty nie zauważyłam, bo tylko mi się przesunął przed oczami…
– To ten. Pasażer?
Po raz pierwszy w życiu Elunia zełgała stanowczo, bez namysłu i skutecznie.
– Nie widziałam go, w samochodzie było ciemno, siedział z tyłu. Ja w ogóle to wszystko widziałam tylko dlatego, że czekałam na miejsce na parkingu, widziałam, że ktoś wsiadł, zapalił światła, czekałam, aż wyjedzie, a on nie wyjeżdżał i to mnie zdenerwowało. Potem właśnie przyleciał kierowca, ale ja już miałam inne miejsce na parkowanie…
– Niech się pani uspokoi z tym parkowaniem, bo wariactwa można dostać. Ten prostokątny odjechał?
– Odjechał.
– Czym? Co to był za samochód?
– Granatowy ford, numer rejestracyjny WXG 3932.
– Co…?
– Numer, mówię…
– Rany boskie! Niech pani powtórzy!
Elunia posłusznie powtórzyła.
– Jakim cudem pani go zapamiętała?
– Wcale nie zapamiętałam, zauważyłam go tylko. W oczach mi stoi.
Bieżan ucieszył się tak, że zapomniał ją spytać o rozmówcę, który wtrącił się na początku. Kazio wyszedł z tego ulgowo.
– Pani jest istną perłą! – zapewnił gorąco i przerwał połączenie.
Powoli, z wyraźnym osłabieniem w sobie, Elunia odłożyła słuchawkę.
O żadnych zasadniczych wyjaśnieniach z Kaziem nie mogło już być mowy. Nastąpiło coś okropnego, czego nie mogła albo może nie chciała zrozumieć. Co, na litość boską, brodaty Stefan mógł mieć wspólnego z kwadratowym blondynem komisarza…? Zaraz, brodaty, może to jednak naprawdę nie był Stefan…?
Ale Kazio okazał się Kaziem…
Kazio przyjrzał jej się ponownie z wielką uwagą, podszedł do barku, znalazł co trzeba i zaserwował swojej dziewczynie potężny kielich koniaku.
– Wypij to jednym chlupem – rozkazał. – W razie czego pojedziesz taksówką albo ja cię podrzucę. No, już!
Niezdolna do protestów Elunia spełniła polecenie. Już po krótkiej chwili poczuła, jak jej organizm wraca do równowagi, a umysł się rozjaśnia. Zaczęła mniej więcej panować nad sobą.
– Teraz powiedz, co to było – zażądał Kazio. – Dalszy ciąg afery, to rozumiem, musieli podjąć forsę na czeki akurat wtedy, kiedy tam byłaś, gliniarz cię wyłapał, bo komputer księguje godzinę. Pytali pewnie wszystkich obok. Dasz już radę ocenić sytuację?
– Nie wiem. Chyba dam.
– Usiądź w ogóle. Na siedząco lepiej się myśli, pomijając wyjątki. Jest szansa, że wyłapałaś numer ich samochodu?
– Nie wiem. Chyba jest.
– A oni cię widzieli?
– Nie wiem. Chyba nie.
Kazio poniechał pytań i zamyślił się głęboko. Usiadł również i otworzył następną butelkę piwa. Elunia, korzystając z jego milczenia, powoli wracała do równowagi.
– Nie podoba mi się to cholernie – oznajmił nagle z gniewnym niezadowoleniem. – Za dużo w tym ciebie. Na moje oko, co najmniej dwóch gości możesz rozpoznać osobiście i nikt inny, tylko ty. Jeśli ta cała mafia zdaje sobie z tego sprawę, ja się o ciebie boję. Niech szlag trafi moje głupoty, dobrze, że wróciłem. I niech ten gliniarski palant nie myśli, że mu pozwolę ciebie narażać, won od osoby postronnej. Nawet jeśli skończą rozrywkę, niebezpieczeństwo istnieje nadal, bo każdego z nich możesz zobaczyć w każdej chwili. Przedawnienia tak zaraz nie będzie, nie wiem, ile tam forsy przeleciało, ale parę osób uszkodzili cieleśnie, więc jakaś przykrość im grozi. Okoliczności łagodzących w postaci uczuć wyższych nie widzę. Do tego mi doskakuje ta jakaś tajemnicza swołocz u twojej sąsiadki. Ja wiem, że jesteś odważna…
Zasadniczą cechę Eluni, to przeraźliwe nieruchomienie, Kazio zdążył już odkryć, chociaż swojej wiedzy nie eksponował. Wciąż jednak tkwiło w nim wspomnienie owego buhaja, przed którym ona jedna nie uciekła i przekonania o jej odwadze nie umiał się wyrzec.
Elunia zdołała mu przerwać.
– Czekaj, Kaziu, zaraz, chyba się za bardzo rozpędziłeś. To wcale nie musiał być ich samochód, a ja ich widziałam dwa razy. No, nie twarze, ale resztę. No i profil. I ten prostokątny blondyn nie pasował, za niski, inna figura, takiego nie było ani w Konstancinie, ani u Zielińskiego…
– Elunia, skarbie, nie chcę być niegrzeczny, ale ty głupia jesteś kompletnie, a ja kocham nawet twoją głupotę. Myśl logicznie, to inny rodzaj personelu. Musieli znaleźć kogoś z mordą dopasowaną do dowodu osobistego, do zdjęcia, mam na myśli. Z kopytem w rączce latają, powiedzmy, trzej, ale forsę odbierać muszą różni. Może nawet tacy jednorazowi, a czasem baby. Ja pamiętam wszystko, co mi tu streściłaś, różne mam wady, ale bez sklerozy.