– I sądzisz, że ten prostokątny mógł być sporadyczny…?
– A pewnie. Ważniejszy był pasażer, bo możliwe, że albo kontroler, albo nawet boss… Eluni zrobiło się jakby niedobrze.
– Proszę nie wymagać ode mnie za wiele – powiedziała z wysiłkiem. – Jutro zadzwonię do babci i spytam o te gorzkie żale i roraty. Uważam, że to pewniejsze, bo nad takimi odruchami człowiek nie panuje, nawet nie wie, że się zdradza. Kaziu, ja też nie chcę być niegrzeczna, ale najwyższy czas dla mnie usiąść do roboty. I w ogóle czuję się ogłuszona, zostaw mnie teraz, ty chyba też masz jakieś sprawy, porozmawiamy kiedy indziej. W ogóle nie dziś. Jutro, bardzo cię proszę…
Do kasyna Elunia podążyła na skrzydłach. Wszystko trzęsło się w niej ze zdenerwowania. Jeśli Stefana dzisiaj nie będzie… Jeśli będzie, ale znów taki oschły, obcy, uprzejmy z daleka… Nie, teraz już nie popuści, zachowa się inaczej, stanowczo, natrętnie nawet, jak Justyna, uwodzicielsko w razie potrzeby, jakoś tam, może samo jej wyjdzie. Coś zrobi, bo inaczej w ogóle nie wie, co robić, a łgarstw gromadzi się jej coraz więcej i w końcu sama pójdzie siedzieć za niewinność… Nie, za utrudnianie pracy władz wykonawczych…
Już nie tylko Kazio przeistaczał jej się w jeden potężny wyrzut sumienia, ale także Bieżan. Bieżana polubiła, czuła się wobec niego zobowiązana do uczciwości. Dochodziła do tego babcia, nie mogła wplątać babci w ten cały interes z zaskoczenia, należało ją przedtem przynajmniej uprzedzić…
Pierwsze miejsce jednakże zajmował Stefan.
W gruncie rzeczy uczucia Eluni do niego były dość skomplikowane. Jego wygląd zewnętrzny i zachowanie budziły w niej zachwyt bez zastrzeżeń. Pożądanie. Pragnienie kontaktu fizycznego, pragnienie posiadania go na co dzień, w zasięgu rąk, ssało ją do niego. Myśl, że on też jej pragnie, że to ssanie jest wzajemne, pozbawiała ją niemal przytomności. Zarazem jednak jego wymagania natury seksualnej wywoływały w niej protest. Nie wszystkie chwile owych upojnych nocy dostarczały jej wrażeń pozytywnych, niektóre przetrzymywała z zaciśniętymi zębami, stawiając nawet lekki opór. Pojęcia, rzecz jasna, nie miała, że to właśnie go do niej zniechęca.
Gdyby jednak miała pojęcie, też nie zdobyłaby się na entuzjazm. Niewątpliwie usiłowałaby się dostosować, przemóc, przełamać i w efekcie nabawiłaby się nerwicy, nic w zamian nie zyskując. Ani uznania faceta, ani satysfakcji własnej. Traf i przyroda sprawiły, że Elunia wyrosła na jednostkę przeraźliwie normalną, o upodobaniach i potrzebach prostych i naturalnych i nawet przy najpotężniejszym ogromie uczuć żadne wymyślne ekscesy nie przynosiły jej dodatkowej przyjemności. Przeciwnie, dużą jej część odbierały. Wiedza na ten temat tkwiła w jej podświadomości, starannie udeptana i pozbawiona szans wyjścia na światło dzienne.
Zakochana za to była wyraźnie i rzetelnie, do tego stopnia, że nie dostrzegła nawet braku jakiegokolwiek porozumienia duchowego. Intelekt również nie brał w imprezie zbyt wielkiego udziału i na dobrą sprawę nie zdarzyło jej się jeszcze porządnie z nim porozmawiać.
Teraz dopiero zamierzała coś powiedzieć i coś usłyszeć, sama nie bardzo wiedząc co. Kazio swoje dziwactwa wyjaśnił, Stefan chyba też powinien…? W każdym razie niech przyjdzie…!!!
Przyszedł nawet niezbyt późno, około siódmej. Elunia zdążyła przegrać niewiele, bardziej interesując się wejściem do sali niż ekranem automatu. Odwróciła głowę akurat w momencie, kiedy wchodził, wzrok ich się spotkał i Barnicz nie mógł udawać, że jej nie widzi. Ukłonił się z daleka, zawahał, Elunia uparcie na niego patrzyła, podszedł zatem.
– Marny wynik – rzekł z naganą, spoglądając na jej ekran. – Źle się starasz, nie, przepraszam, to ja się źle starałem. Spróbuję się poprawić.
– Byłoby to bardzo wskazane – podchwyciła Elunia natychmiast. – I nie tylko w odniesieniu do tej okropnej maszyny…
Nagle uświadomiła sobie, że zamierza zarzucić mu łgarstwo i zażądać poprawy w postępowaniu, i urwała, bo aż ją lekko zadławiło. Barnicz zaś pomyślał, iż chodzi jej o kontakty osobiste, które właśnie starał się ochłodzić, zaraz usłyszy jakieś wyrzuty i postanowił je uprzedzić.
– Nie zawsze można robić to, co by się chciało – zauważył dość sucho. – Poza tym, nie znoszę zaborczych kobiet.
Zaborcze kobiety do Eluni nie dotarły, nie wzięła ich do siebie, bo zupełnie co innego miała w głowie. Z szalonym wysiłkiem wydłubywała z własnego wnętrza dyplomatyczne zuchwalstwo.
– Ciągle mi się wydaje, że jednak ciebie widziałam pod tym bankiem – powiedziała z determinacją. – Nikomu o tym nie mówiłam, bo nie chciałam się wygłupić. Ale okazuje się, że jednak nie mam żadnych przywidzeń i znajome osoby rozpoznaję.
Barniczowi zadźwięczał dzwonek alarmowy.
– Komu miałabyś o tym mówić? Czy to takie interesujące?
– Dla mnie owszem.
– Dla mnie chyba mniej.
– Ale ja ciągle jestem pytana o rozmaite widoki…
– Przez kogo?
– Przez policję. Mam ostatnio szczęście do głupich wydarzeń. Wolałabym ich nie wprowadzać w błąd, bo i tak już chyba coś namieszałam. Więc o tobie nie mówiłam, ale ciągle mi się wydaje, że to byłeś ty.
– A co to właściwie za różnica, ja czy nie ja?
– Dla mnie duża, nie wiem jak dla nich. Tam popełniono kawałek przestępstwa, a ja już się zaczęłam obawiać, że miewam halucynacje. Jeśli to nie ty, rzeczywiście miewam. Wolałabym nie,
– Obawiam się, że nie mogę ci zrobić tej przyjemności, nie było mnie tani, znajdowałem się zupełnie gdzie indziej. Poza Warszawą. Co to za historia z przestępstwem? Brzmi interesująco.
Żeby mieć go przy sobie, tuż blisko, wpatrzonego w nią i czule uśmiechniętego, Elunia gotowa była rozmawiać na każdy temat. Wszystkich tajemnic nie wyjawiła tylko dzięki temu, że połowa zdarzeń wyleciała jej z głowy, wypchnięta myślami o nim. Znów panuje między nimi ten nastrój intymny, znów mu się oczy do niej świecą, znów go do niej ciągnie, to widać, to się czuje. Odjadą razem…? Dokąd, o Boże, u niego ta ciotka, do niej Kazio wrócił…
Zmieszała się nagle okropnie i prostokątnego blondyna razem z granatowym fordem ominęła kompletnie.
Barnicz tego ominięcia nie zauważył, bo akurat myślał dokładnie o tym samym co Elunia, tyle że w nieco innym kontekście. Nie miłość go zajmowała, raczej wręcz przeciwnie. Odjechać stąd z nią razem…? Denna głupota, wszyscy ich tu widzą, w żadnym wypadku nie może z nią wyjść, musi to załatwić zupełnie inaczej, tak żeby nie padł na niego najmniejszy cień podejrzenia…
Znacznie później wyszło na jaw, że najwięcej rozumu w tej całej sytuacji wykazywał Kazio…
Ku żalowi Eluni nie opuścili kasyna razem. Barnicz znów, jak poprzednio, pożegnał się znienacka i oddalił w pośpiechu. Dopiero straciwszy go z oczu uprzytomniła sobie, że żadna jej wątpliwość nie została rozstrzygnięta, nadal nie wie, czy to on był przed bankiem, a jeśli tak, dlaczego miał brodę. I nadal nie wie, czy ich związek istnieje. I wciąż nie ma pojęcia, kiedy, gdzie i czy w ogóle go jeszcze zobaczy, czy on ją weźmie w objęcia i otoczy twardym, męskim, władczym ramieniem…
Na tle tego ramienia Elunia zgłupiała doszczętnie i całkowicie wyleciało jej z pamięci, że Kazio też nie ułomek…
– Ja cię nie chcę martwić, ale mnie się nie widzi – rzekła Jola przez telefon nazajutrz rano tonem bardzo podejrzliwym. – Jakby się dobrze zahaczył, już byś o tym wiedziała. Żadne ciotki by mu nie przeszkadzały, telefon by z ciebie wydarł pazurami, Kazia wywęszył i już z tobą gdzieś leciał. On chyba z takich, co to tylko z doskoku.
– Ale ja nie lubię z doskoku – wyznała Elunia żałośnie.
– To go odstaw. Nic z niego nie będzie. Może nie zwróciłaś uwagi, ale ja się przyjrzałam, na tym weselu Andrzejka baby na niego łypały jak wściekłe, każdą mógł sobie wypożyczyć.
– Miałam nadzieję, że mnie pocieszysz…
– E tam, na plaster ci taka pociecha. Lepiej się nastaw od razu, zanim co, bo potem będziesz nieszczęśliwa.
Elunia pomyślała, że już się czuje nieszczęśliwa. Przez tamte pierwsze dni zdążyła się nastawić odwrotnie, prawie uwierzyć w trwałość świeżutkiego związku i pozwolić sobie na upojenie. Teraz ją zmroził lodowaty powiew. Westchnęła tak potężnie, że poruszyła firanką.
– Ty nie wzdychaj, tylko zrób sobie próbę – poradziła Jola. – Jak tam będziesz w tym kasynie następnym razem, całkiem nic nie rób, nawet nie patrz na niego. Znaczy, mam na myśli, udawaj, że nie patrzysz. I zobaczymy, przyleci sam z siebie czy skorzysta z wolności. Jak skorzysta, kładź lachę. Chyba że chcesz się tak wrąbać jak ja. Latać za nim, pilnować, trzymać pazurami krótko przy pysku i w ogóle mieć życie zatrute. Ale ten mój głupek ma miękki charakter, zdaje się, że ten twój ma twardszy i okulbaczyć się nie da.
W tej kwestii Elunia podzieliła zdanie Joli, poza tym wcale nie chciała za nim latać. Chciała, żeby to on latał, szczególnie że długiej drogi do przebycia by nie miał. Odłożyła słuchawkę zdegustowana, rozdrażniona, przygnębiona i wciąż jeszcze pełna nadziei, tyle że już słabiutkiej.
Usiadła do pracy, ponuro myśląc, że w tym nastroju powinna projektować nagrobki. Może nawet wygrałaby konkurs na pomnik cmentarny. Radosny prospekt biura podróży nie leżał jej w najmniejszym stopniu, symboliczny okręt na południowym morzu miała wielką ochotę pogrążyć w burzliwych odmętach, samolot pokazać w szczątkach po katastrofie. Myśl, jak by też zleceniodawca powitał takie propozycje, nawet ją nieco rozśmieszyła.
Robota jej nie szła, musiała ją przerwać. Postanowiła zadzwonić do babci.
– O, dobrze, że dzwonisz – ucieszyła się babcia. – Z samej ciekawości zrobiłam sobie spis znajomych i już wiem, kto tych gorzkich żalów używał. Mam nawet trzy osoby do wyboru.