Выбрать главу

– Taką miałem nadzieję, że cię jeszcze zobaczę – rzekł cicho. – Wróżyłem sobie nawet, jadąc tutaj, jeśli cię zastanę, interes mi się powiedzie. No i proszę, dobra wróżba.

Gdyby nie jutrzejsze perspektywy Elunia z całą pewnością pozostałaby w kasynie dłużej. Nawet i teraz zawahała się, czyby nie nakichać na obowiązki, ale Barnicz dołożył dalszy ciąg.

– Krótko tu będę, mam się tylko z kimś spotkać i pójdziemy gdzie indziej. Dobrze, że też wychodzisz, bo byłoby mi żal.

Wyszła zatem. Stefan towarzyszył jej przy kasie, gdzie odbierała wygraną, potem jeszcze podał jej palto przy szatni, pożegnał czułym uśmiechem i wrócił do wnętrza sali. Skierował się do baru.

Upojona szczęściem Elunia ruszyła do domu. Na jadące za nią samochody nie zwracała najmniejszej uwagi.

Szczęście przywróciło jej apetyt. Ustawiając samochód na parkingu, poczuła głód i przypomniała sobie, że właściwie w domu nie ma nic porządnego do jedzenia. Skierowała się zatem nie ku klatce schodowej, tylko do małego sklepu w sąsiednim budynku, otwartego do dziesiątej wieczorem. Zrobiła zakupy, składające się głównie z przedmiotów twardych, słoika flaków, słoika marynowanej papryki, puszki pasztetu, butelki oleju sojowego, butelki wina, zamrożonego na kamień kurczaka i równie dokładnie zamrożonych filetów rybnych. Produkty miękkie w postaci pieczywa, masła i pomidorów stanowiły niewielki dodatek.

Z ciężarem w wielkiej foliowej torbie wsiadła do windy, wjechała na swoje piętro, lewą ręką wygrzebała z kieszeni klucze i otworzyła drzwi.

Coś pchnęło ją okropnie z tyłu, z impetem wrzucając do wnętrza mieszkania. Nie potknęła się i nie przewróciła, tylko popędziła przez cały przedpokój i zatrzymała się na przeciwległej ścianie, waląc w nią torbą, której, mimo jej wagi, nie wypuściła z ręki. Znieruchomieć z zaskoczenia nie zdążyła, to miała jeszcze przed sobą, odwróciła się błyskawicznie, torba odbiła się od ściany, Elunia uczyniła ruch ku przodowi, ujrzała napastnika, potwora w czarnym worku na głowie, i teraz już swoim zwyczajem zamarła.

Zamarła jednak niedokładnie. Przeszło osiem kilogramów torby przy jej ruchu również nabrało impetu, poleciało dalej, pociągając ją za sobą i z całej siły waląc w goleń potwora, który znalazł się tuż przy ofierze. Potwór wrzasnął i zamiast uszkodzić Elunię, chwycił się za nogę.

Każda normalna jednostka skorzystałaby z okazji i uciekła, a co najmniej zaczęła krzyczeć. Elunia jednakże, rzecz oczywista, ustabilizowała się w swojej skamieniałości, torba bowiem, załatwiwszy sprawę, nie wykazywała dalszego pragnienia ruchu i wisiała w jej dłoni spokojnie. Gdyby spróbowała uciekać, napastnik zmobilizowałby się, ale goleń jest to miejsce bolesne. Widząc nieruchomość ofiary, przez chwilę zajął się sobą, stał przy ścianie na jednej nodze, usiłując rozmasować drugą i mamrocząc pod nosem wyszukane inwektywy. Miał pretensję, zamierzał rąbnąć ją od razu w chwili pchnięcia, ale popędziła przed siebie zbyt szybko i uniknęła ciosu, kretynka jakaś, powinna była upaść…

Stał tak przez całe sześć sekund, aż szczęknęła klamka u drzwi i w przedpokoju pojawił się Kazio. Ocenił sytuację jednym rzutem oka.

Z torbą w ręku i bez najmniejszych zmian w konfiguracji Elunia przeczekała cały spektakl, jaki rozegrał się w jej przedpokoju. Kazio zareagował błyskawicznie, napastnik również. Z tym że Kazio starał się go uszkodzić, zarazem zdzierając mu z głowy maskowanie, napastnik zaś, rozpaczliwie broniąc osłony, starał się tylko uciec. Co mu się w pełni powiodło.

– A miałem złe przeczucia i okazuje się słusznie – zaczął Kazio z satysfakcją, zamknąwszy już drzwi i wydłubując Eluni torbę z kurczowo zaciśniętej dłoni. – Puść to już, oddaj mi, to za ciężkie dla ciebie. Nic ci nie zrobił? Cholera, młotek miał, Paramonow w ucho pluty, jakaś łajza, tyle że ta ozdoba na łbie… Oddaj mi to, mówię…

Dopiero pozbawiona oręża Elunia pozwoliła się uruchomić. Kazio odwiesił jej palto i zaniósł zakupy do kuchni. W trakcie uspokajającego przemówienia nalał jej potężny kielich koniaku, Elunia wypiła medykament bez protestu, aczkolwiek odzyskawszy zdolność ruchu, szybko odzyskała także właściwą ilość równowagi.

– Wcale nie przestałam być głodna – oznajmiła z lekkim zdziwieniem. – Kaziu, zjedzmy coś. Flaki, chcesz? Flaki najłatwiejsze do podgrzania.

– Nawet gówno zjem, jeśli ci to sprawi przyjemność. To chwała Bogu, że nie straciłaś apetytu, oznaka zdrowego organizmu. Co to w ogóle było? Domyślasz się, dlaczego cię to bydlę napadło?

– Domyślam. Czekaj, kurczaka na dół, niech się przez noc rozmrozi, jutro go uduszę. Otwórz to. Do flaków mamy piwo. Nie podziękowałam ci jeszcze.

– Za co?!

– Uratowałeś mi życie, mam wrażenie…

– Tobie? Ja sobie twoje życie uratowałem i nie masz mi za co dziękować! Ten garnek będzie dobry…?

Dopiero po dwudziestu minutach, siedząc już przy flakach i piwie, Elunia poczuła się naprawdę nieswojo. Kazio wystąpił w charakterze wysłannika opatrzności, rycerza, podpory życiowej, nie wiadomo czego tam jeszcze, wszystkiego, powinna mu być wdzięczna, jest wdzięczna, oczywiście, ale co z nim teraz zrobić? Zdecydowała się przecież na Stefana! Z Kaziem musi zerwać, jak można zerwać z kimś, kto człowiekowi uratował życie?! A nawet jeśli nie życie, taż pewnością pieniądze… Co ona ma zrobić, nieszczęsna, to chyba klątwa jakaś…?!

– No więc mówili mi o tym – odpowiedziała wreszcie na pytania Kazia. – Może się zdarzyć, że jakaś mafia pilnuje wygranych, jadą za takim i odbierają mu pieniądze. Czasem nawet kasyno ich odwozi, to znaczy daje samochód i ochronę.

– Wygrałaś dzisiaj?

– Wygrałam, ale niedużo. Już wygrywałam znacznie więcej i nikt na mnie nie napadał. Dlatego się dziwię.

– Ja się wcale nie dziwię, bo tu nie idzie o takie drobne zyski. Mówiłem ci, za dużo wiesz o tej całej aferze i ktoś sobie wykombinował, że dobrze byłoby cię wyciszyć radykalnie. Pretekst z wygraną całkiem niezły, ale to by znaczyło, że mają wtyczkę w kasynie. Przyglądał ci się ktoś, jak wygrywałaś?

– Nie wiem. Z daleka mogła się przyglądać cała wycieczka. Zauważa się tylko tych, co stoją za plecami, ale akurat nikt mi nie stał. Skąd się tu w ogóle wziąłeś?

– Spod kasyna właśnie. Mówiłaś, że tam będziesz, podjechałem popatrzeć, jak tam wygląda, bo dawno nie byłem, i w tym momencie odjeżdżałaś, więc pojechałem za tobą…

Zakłopotana Elunia pomyślała, że jutro zapewne będzie odjeżdżać ze Stefanem i Kazio to zobaczy… No i dobrze, niech zobaczy, już mu przecież dała do zrozumienia…

– …i nie ja jeden. Jechał za tobą peugeot. A ja za nim. Tu cię doprowadził, zwolnił, jak parkowałaś, i pojechał dalej, a ja wysiadłem. Mam jego numer, na wszelki wypadek. Zniknęłaś mi z oczu, nie wiedziałem, że pójdziesz do sklepu, bo bym ci pomógł z tą torbą…

Elunia zachichotała.

– Okazuje się, że torba się przydała. Samej by mi nie przyszło do głowy walić go w nogę. Ani w głowę.

– Szkoda. Potem cię zobaczyłem, pojechałem na górę drugą windą, a on tam chyba na ciebie czatował. Ten jego wór na łbie nic ci nie mówi?

– Mówi. Takie same miewają ci… od wymuszeń czekowych. Ale może to taka moda.

– Może i moda, ale ja wolę być ostrożny.

– A ten numer peugeota jaki był?

– WZR 2218. Zapisz sobie i daj temu twojemu gliniarzowi. Też na wszelki wypadek, bo może to niewinny człowiek, który tu mieszka. Chociaż ja w żadną niewinność nie wierzę.

Ku zdziwieniu i wielkiej uldze Eluni Kazio nie postanowił u niej zostać. Zachował się jakoś' inaczej niż zwykle, jak dobry kolega, przyjaciel, kuzyn, a nie jak gach, ewentualnie narzeczony. Pomógł jej pozmywać po flakach i oznajmił, że idzie do domu. Ona ma tylko porządnie zamknąć drzwi, nie otwierać nikomu, a pod ręką mieć telefon i tasak do mięsa. Jutro dostarczy jej gaz i ma nadzieję, że w razie czego zdoła go użyć.

Czas do pierwszej w nocy spędziła przy pracy. Nie upierała się już przy topieniu okrętów i rozbijaniu samolotów, przeciwnie, doskonale jej wychodziło spokojne morze i pogodne niebo. Przydały się nawet aktualne komplikacje w życiorysie, dodały bowiem reklamowym prospektom wigoru i wręcz sensacyjności. Zrobiła tyle, że na jutro zostało jej bardzo mało roboty.

* * *

W promiennym humorze zadzwoniła nazajutrz o poranku do Bieżana.

– Ta pani babcia to diament najczystszej wody – oznajmił jej na wstępie. – W życiu bym nie przypuszczał, to złoto, a nie kobieta. Mam tego dupka żołędnego, jeszcze mu tylko muszę udowodnić, a to już mięta. Przy okazji rozpozna pani jego zdjęcie z profilu, ewentualnie nawet faceta w naturze, ale nie będę pani niepotrzebnie narażał. Co pani ma nowego?

– Napad – odparła radośnie Elunia, dumna z babci. – Na mnie. Jeden w worku na głowie, ale to był ten z małym numerem butów i wystającymi kostkami. Uprzytomniłam to sobie dopiero dzisiaj rano i dlatego do pana dzwonię, bo przedtem naprawdę myślałam, że chciał mi wyrwać wygraną z kasyna.

– Napad? Cholera… I jak pani z tego wyszła?

– Bardzo ulgowo. Akurat zjawił się znajomy…

Przypomniała sobie nagle, że udział Kazia powinna ukrywać, żeby nie narażać go na to świadkowanie. Prosił ją, Boże drogi, przynajmniej tyle mu się od niej należy, żeby tę prośbę spełnić!

– Zaraz do pani przyjeżdżam…

– Nie trzeba, ja to wszystko powiem panu przez telefon, niech pan tam sobie coś włączy, żeby nagrywało, mnie nie przeszkadza.

– Dobra, niech pani mówi.

Opisawszy wszystkie sceny po kolei i starannie ominąwszy Stefana i Kazia, każdego z innych przyczyn, Elunia podała Bieżanówi numer podejrzanego peugeota, po czym odmówiła podania nazwiska Kazia, z nadzieją, że Bieżan go nie pamięta. Przy sprawdzianach wyścigowych nie czepiał się o niego, nie był mu potrzebny i może go teraz nie skojarzy.

– Znamy się od szkoły podstawowej – oznajmiła stanowczo. – Podejrzany to on nie jest, mowy nie ma, uratował mnie. A o tej całej aferze wie tyle, co ode mnie, więc panu i nic. Pracuje, nie ma czasu, nie będzie mu pan zawracał głów przeze mnie!