Выбрать главу

Elunia zdziwiła się trochę, ale doznała ulgi. Kazio był rzeczowy i stanowczy, jakby przyszedł tu dla załatwiania interesów, wydawał się wyzuty z sentymentów, co odpowiadało jej najbardziej. O aferach przestępczych mogła rozmawiać, aby tylko nie próbować zwierzeń osobistych!

– Mam – odparła żywo – ale i tak jestem z nim umówiona, ma tu przyjść jutro o drugiej…

– I obejrzeć sobie twoje zwłoki – wpadł jej w słowa Kazio, bardzo spokojnie i życzliwie. – Mnie pewno wyrzucisz, otworzysz inkasentowi, inkasentów będzie tym razem dwóch, potem pan śledczy wejdzie bez przeszkód, bo drzwi nie zostaną zamknięte. Zobaczy efekty, mieszkanie wybebeszone i ciebie w pełni rigor mortis. Jest jeszcze możliwe, że jak tylko stąd pójdę, spróbują się włamać, o ile uda im się załatwić to bez hałasu. Łańcuch przetną.

Elunia słuchała podejrzliwie, zdumiona i zaskoczona.

– Dlaczego tak ma być? Skąd to wiesz?

– Od samego decydenta. Nie będę ukrywał, wydelegowałem chłopaka, żeby cię pilnował na mieście, udało mu się podsłuchać, jak gość wydawał dyspozycje przez telefon. Masz zostać zabita w sposób brutalny i mało wyszukany, żeby mogło paść na jakiś prymityw, prymityw jest, zdaje się, upatrzony i zakontraktowany, to ten twój, z dzieciństwa. I, rzecz jasna, obrabowana. Jeśli nie dziś wieczorem, to jutro rano, koniecznie przed twoją rozmową z gliniarzem. Z łatwością domyślam się przyczyn, a ty chyba też?

– Myślisz, że to dlatego… Że ich widziałam…?

– Przypuszczam, że tak. Gliny chyba więcej wiedzą i jutro, przy twojej pomocy, coś tam ważnego pewnie odkryją. Wszystko na to wskazuje, a ten upór, żeby cię rąbnąć, też o czymś świadczy.

Elunia, wciąż stojąca na środku swojego salonu, poruszyła się wreszcie, odłożyła torebkę na stół, sięgnęła po papierosy i usiadła w fotelu.

– Możliwe, że wpadnę z tego wszystkiego w alkoholizm, ale bądź tak dobry i daj mi koniaku. Sobie też. Chociaż nie, nie wpadnę, znienawidzę koniak. I niech oni teraz nie przychodzą, bo nie czuję w sobie siły do walki.

– Toteż dlatego wolałbym kontakt z władzą – rzekł z westchnieniem Kazio, spełniając jej życzenie i siadając obok. – Nawet jeśli tu będę warował, nawet jeśli ten gaz podziała… a propos, zasobniczek masz na półeczce w przedpokoju… nawet jeśli nie zdołają nas rąbnąć… a strzelać w ostateczności mogą, spluwę teraz byle gnój posiada, tyle że tłumik może obudzić podejrzenia, bo to już wyższa szkoła jazdy… więc nawet, mówię, jeśli nas nie załatwią, to i tak na telefon do glin będzie za późno. Chłopaczki uciekną i cześć. Po czym spróbują jutro, pojutrze… Aż do skutku.

Roztaczana przez Kazia wizja była dostatecznie sensacyjna, żeby Elunia się nią zainteresowała. Zranione uczucia zeszły na dalszy plan. Gestem poprosiła o drugi kieliszek, bo tym razem Kazio nalewał jakoś skąpo, zapaliła papierosa i zmobilizowała się umysłowo.

– Czekaj, Kaziu. Oczywiście, do komisarza mogę zadzwonić nawet zaraz, ale coś mi przychodzi do głowy…

– Wal!

– Po pierwsze, nie mam pretensji o pilnowanie mnie, żebyś sobie nie myślał… Proszę bardzo. Uczciwie mówiąc, ja się ich boję. A po drugie to zaraz, mówisz, że on, ten jakiś, podsłuchał. Chyba wiedział, kogo podsłuchuje?

– Wiedzieć nie wiedział, tylko widział. Nie znał nazwiska faceta. Możliwe, że je właśnie poznaje.

– Bo co?

– Bo poleciał jeszcze mu się trochę poprzyglądać. Doprowadził cię pod dom i wrócił do klienta. Wiedział, że ja tu czekam, tak byliśmy umówieni.

Eluni nie przyszło na myśl, iż czekający na windę obcy człowiek przez cały dzień był jej cieniem. Nie skojarzyła go.

– No dobrze, to w każdym razie mógłby go palcem pokazać. I zeznać, co słyszał. I już by go mieli. Więc czy on nie jest potrzebny? Czy nie należałoby go tu sprowadzić? I czy w ogóle nie powinni raczej zabijać jego, a nie mnie?

– Co do zabijania, wolałbym go również nie poświęcać. A co do zeznań, istnieje szkopuł, od razu ci to wyznam. On się za skarby świata nie przyzna, w jaki sposób i dlaczego podsłuchiwał tego… jak by tu elegancko… szczwoła plamistego. A ja się nie przyznam, że go zatrudniłem, bo stracę chłopaka.

Elunia przez chwilę popijała koniaczek delikatnie i w milczeniu.

– To ja nie widzę wyjścia – rzekła wreszcie surowo. – Mam wrażenie, Kaziu, że stwarzasz trudności. Jak oni mogą do czegoś dojść i zdobyć dowody? Bez dowodów komisarz im nic nie zrobi, sam mówił.

Kazio dolał i sobie.

– Przemyślałem to. W końcu i mnie zależy… Jeśli będzie znał ludzi, dowody sam zdobędzie. Pochodzi za facetem i parę dni mu wystarczy, ma fachowców od tego. A na tych tutaj, do cholery, może się zaczaić pod byle pretekstem…

– Na jakich tutaj?

Kazio westchnął bardzo smętnie.

– Oni tu są, kochana. Jeden na klatce schodowej, drugi na parkingu. Co ty myślisz, że ja tu dłubałem palcem w nosie? Sprawdziłem. Nie wiedzą, że o nich wiem, tak mi się wydaje i taką mam nadzieję. Czekają, aż sobie pójdę. Ja mogę udawać, że idę, chłopcy się ruszą i gliny wejdą do akcji, to też jest jakieś rozwiązanie. Nic ci nie zrobią, obrabować cię nie zdążą, będzie to tylko usiłowanie, ale swoje czterdzieści osiem godzin posiedzą i przez dwie doby będziesz bezpieczna. Nie znajduje się płatnych zabójców na każdym kroku.

– A przez ten czas ja i tak z komisarzem porozmawiam, więc może stracą powód, żeby mnie zabijać – zauważyła Elunia zupełnie rozsądnie. – Ciekawe, co ja takiego mogę wiedzieć, jeśli nie idzie tylko o rozpoznawanie. We wszystkich kryminałach jakiś' świadek coś wie i zabijają go, zanim powie, a nie mówi, bo nie wie, że wie. Wolałabym tego uniknąć, chętnie powiem wszystko.

– Dobra, dzwoń do komisarza. Nie, czekaj, z mojego. Na wszelki wypadek…

* * *

Dokładnie w tym momencie w kasynie przy Wojtusiu Kornackim rozszalała się pani Ola, przybyła tam w chwilę po wyjściu Eluni. Wojtuś w skupieniu grał na tanim automacie, nie odrywając oka od Stefana Barnicza, grającego na droższym, pokerowym. Pani Ola traciła właśnie resztki swojej wcześniejszej wygranej.

– No proszę! No proszę! – gorączkowała się prosto Wojtusiowi w ucho. – Zabiera wszystko, co dał! Wszystko! Jajka…! O Boże, niech pan popatrzy, proszę, to jest złośliwość, o, niech pan spojrzy!

Siła żądań pani Oli była tak potężna, że Wojtuś spojrzał. Nie miał pojęcia, o co chodzi w tej grze, nie wiedział, dlaczego czasem mu się coś wysypuje, a czasem nie, ale na razie nie zamierzał tego dociekać, zajęty był czym innym. Zrozumiał jednak, iż ów element, nazwany przez nią jajkami, ustawił się nierówno, dwie takie sztuczki na linii środkowej, a jedna na górnej. Odgadł, że wielka wygrana ominęła ją o włos.

– Okropne – powiedział z przekonaniem.

– Okropne zupełnie! – przyświadczyła gwałtownie pani Ola. – Zaraz mi zabraknie pieniędzy, prawie bez grosza tu przyszłam, dał na początku, już myślałam… Nie daje, nic nie daje! Całe szczęście, jest pan Stefan, zaraz do niego pójdę, bo jeszcze mi ucieknie… No nie, nie daje, do końca nic nie da! Pójdę do pana Stefana…

Zsunęła się z krzesła i podążyła dokładnie tam, gdzie Wojtuś patrzył. Pilnowany przez niego facet przywitał się z panią Olą i bez żadnych oporów i wahań wyciągnął z kieszeni pieniądze. Wręczył jej. Wojtusiowi wydało się, że była to pożyczka.

Pani Ola po chwili potwierdziła jego przypuszczenie.

– Pan Stefan zawsze mi pożycza, wie, że ja oddaję w terminie. Wolę od niego niż od tych lichwiarzy, bo bez procentu. No, daj coś…! Wreszcie trochę… A teraz, o, znów to samo, chodzą te jajka, jak na złość, no proszę, niech pan popatrzy!

Wojtuś popatrzył bardzo chętnie, widząc wodę na swój młyn. Złożył wyrazy współczucia.

– Znam pana Stefana – dodał szybko, zanim pani Ola zdążyła wpaść w następny monolog – ale mam kłopot, głupio mi się do niego odezwać, bo zapomniałem jego nazwiska. A przedstawiał mi się. Nie przyznam się przecież, może mi pani przypomnieć? Jak on się nazywa?

– Pan Stefan? Barnicz. Stefan Barnicz. Prawda, jaki przystojny? A, pana to nie obchodzi, o Boże, o mało co…! No daj coś wreszcie, jakie podłe te maszyny, dajże coś! Znów przestał płacić, może powinnam iść do innego, bo ten się nie ruszy, o, proszę, kusi tylko! No, nareszcie…! Dał trochę, może teraz będzie dawał przez chwilę, a jak nie, to zmienię… No, jest!

Wojtuś, wykorzystawszy panią Olę, która spadła mu jak z nieba, wygarnął z korytka swoje pięćdziesięciogroszówki i przeszedł gdzie indziej, wyraźnie bowiem poczuł, że dłużej jej gadania nie wytrzyma. Zapomni, po co tu siedzi, zapomni, jak się sam nazywa, zgubi klienta i dostanie kołowacizny. Z innego miejsca też ma dobry widok na ofiarę, poza tym powinien spełnić obowiązki…

Usiłując ominąć udział Kazia i jego tajemniczego wynajętego chłopaka, Elunia przekazała Bieżanowi wysoce mętne informacje. Zrozumiał z nich, iż czatujące na nią bandziory znajdują się w tej chwili pod jej drzwiami, ona zaś zamierza odegrać rolę przynęty. Pod warunkiem, że on w to wkroczy. Ponadto jakaś nadprzyrodzona siła zidentyfikowała szefa mafii, tego, który kazał ją zabić, nikt jednakże nie wie, kto to jest. Ale może ktoś będzie wiedział.

Zaniepokojony ogromnie, zrezygnował ze snu i odpoczynku i zapowiedział swój natychmiastowy przyjazd. Elunia upierała się przy asyście, sam jeden może nie dać im rady, ich jest dwóch. Niech może chociaż nie przyjeżdża jawnie, bo pułapka się nie uda…

Bieżan zaniepokoił się bardziej, bo Elunia, najwyraźniej w świecie, po raz pierwszy wpadła w rzetelną histerię. Dla świętego spokoju obiecał jej wszystko i wybiegł z domu.

Zaledwie Elunia rozłączyła się, słuchawka Kazia zaterkotała.

– Tak? – powiedział Kazio.

– Stefan Barnicz – powiedział Wojtuś z drugiej strony przyciszonym głosem. – Siedzi w kasynie. Sprawdzić adres?

– Tak.

– Bardzo dziwną rozmowę odbyłeś – zauważyła Elunia, zakłopotana nieco, bo wydawało się jej, że z komisarzem rozmawiała trochę nie tak, jak należało. – Dwa razy powiedziałeś „tak”. Czy to szyfr?