Выбрать главу

– Nie dziwniejszą niż ty – odparł Kazio, wyłączając urządzenie. – Jak on z tego coś zrozumiał, to ja jestem cesarz chiński. No nic, wyjaśni mu się bezpośrednio.

– Zrobię coś. Kawę, na wszelki wypadek. Czekaj, ale przecież… Nie chciałeś w tym uczestniczyć? Jeżeli on cię tu zastanie…

Kazio w ponurej zadumie przyjrzał się stojącej lampie. Wyraźnie już widział, że bezpośredniego kontaktu z tym gliniarzem nie zdoła uniknąć. Nie poda Eluni nazwiska faceta, ona je z pewnością zna doskonale i primo, nie uwierzy, a secundo, znienawidzi go za to. Kazia, rzecz jasna, znienawidzi, a nie tamtego padalca. A komisarz musi je poznać, bez tego się nie obejdzie, podstawowa sprawa. Może uda mu się jakoś z nim dogadać, jak mężczyzna z mężczyzną…

– Zmieniłem poglądy – mruknął. – On ma na głowie ważniejsze rzeczy niż mnie, w pierwszej kolejności ciebie, zdaje się, że sobie zlekceważył i wystawił cię na strzał. Powinien pójść na ugodę.

– No dobrze, jak chcesz…

Bieżan przyjechał po kwadransie. Nie był aż tak lekkomyślnym półgłówkiem, jak przypuszczał Kazio, wiedział, co robi, i nie pozostawił Eluni całkowicie bez opieki. Głównym źródłem jego niepokoju była obawa, czy jego człowiek w ogóle jeszcze żyje, bo aczkolwiek szajka dotychczas unikała mokrej roboty, to jednak w sytuacji podbramkowej mogła posunąć się dalej. Skoro przeznaczyli na ubój Elunię, dlaczego by mieli oszczędzać jakiegoś przypadkowego świadka? Bodaj rozbić mu łeb, żeby nic nie widział i nie przeszkadzał…

Człowiek okazał się żywy i w pełni sprawny. Potwierdził obecność w najbliższej okolicy dwóch podejrzanych typów. Bieżan się uspokoił, zastanowił i zadzwonił do Eluni z zakamarka korytarza na czwartym piętrze.

– Jestem prawie pod pani drzwiami, piętro niżej. Chciałbym, żeby pani otworzyła, zanim wejdę, żebym nie musiał dzwonić, walić i wrzeszczeć. Po schodach wejdę.

Przy pełnej aprobacie Kazia Elunia spełniła jego życzenie. Udręki sercowe już jej prawie minęły, Stefan istniał tylko w tle, przyjemność nawet sprawiała jej myśl, że jutro, bez względu na ewentualne ponowne rozczarowania, uprze się i wreszcie opowie mu porządnie o tej całej aferze. W obliczu niebezpieczeństwa może się o nią zatroszczy i przestanie zostawiać ją luzem na łasce losu…

Kazio przez ten kwadrans oczekiwania na sprzymierzeńca obmyślił sobie plan działania.

– Kawa kawą – rzekł na wstępie, obrzucając wzrokiem przygotowany stół – ale ty tam masz w kuchni takie drobnostki do przegryzienia, widziałem. Dałabyś może, co? A ja tu się zajmę koniaczkiem.

Bieżan już chciał zaprotestować, niczego nie będzie gryzł, nie na kolację tu przyszedł, ale ujrzał wyraz twarzy Kazia i poprzestał na chrząknięciu. Zabrzmiało jakoś łakomie, Elunia zatem posłusznie wybiegła do kuchni, zdziwiona nieco, bo zazwyczaj Kazio sam takie rzeczy załatwiał, wyręczając ją, w czym tylko mógł. Ale może teraz był zdenerwowany…

Kazio wykorzystał zdobytą chwilę.

– Przy niej nic panu nie powiem – rzekł cicho i pośpiesznie. – Mam nazwisko faceta, zdaje się, że ona się w nim zadurzyła. Pojęcia nie ma, że on w tym siedzi, a mnie głupio, bo ją, co tu ukrywać, kocham. Ona przy mnie też nic o nim nie powie, bo też jej głupio. Musimy pogadać na osobności.

– Nazwisko! – zażądał Bieżan twardo.

– Moje czy jego?

– Na cholerę mi pan, jego.

– Stefan Barnicz – szepnął mu Kazio do ucha. – Patrzy mi na bossa.

– Dobra, panią Burską upłynnimy. Nie ma tam czegoś więcej w tej kuchni…?

– Mrożona ryba. Może ją usmażyć.

– W porządku, pojedziemy na rybie…

Elunia nie grzebała się długo, wróciła z krakersikami, orzeszkami, chipsami i słonymi paluszkami. Zastawiła stół i popatrzyła pytająco.

– Powiedz panu, co wiesz – rozkazał Kazio. Nie usiłując go już ukrywać, Elunia rozpoczęła relację znacznie sensowniejszą niż ta poprzednia, telefoniczna. Kazio uzupełniał ją we właściwych momentach, największy nacisk kładąc na plany usunięcia Eluni z tego padołu na lepszy świat.

– Gość mówił wyraźnie, w przekonaniu, że go nikt nie słyszy. Zabić ją dziś wieczorem, w nocy albo jutro rano, bezwzględnie przed pierwszą. W ostateczności wedrzeć się na chama. Użyć wsioka. Dopilnować, żeby ten głupek przedtem wyszedł, głupek to ja, a jak nie, rąbnąć i głupka. Można go tylko uszkodzić, pod warunkiem, że nic nie zobaczy, niech sobie potem zeznaje, co chce. Natomiast Burska ma nie żyć i cześć. Powie, kiedy ona wyjdzie z kasyna, no i powiedział, że już. Tyle naszego.

– Może jednak powinien pan był wejść tu wyraźnie i z hukiem? – podsunęła Elunia smętnie. – Wiedzieliby, że już z panem porozmawiałam…

Bieżan w trakcie słuchania myślał intensywnie.

– Nie, do bani. Na bossa nie mam dowodu. Wstrzymaliby się z następnym skokiem do uśmiechniętej śmierci, a ja nie mogę trzymać ludzi w nieskończoność. Jedyna nadzieja to złapać ich na gorącym uczynku i nawet wiem jak, ale ten uczynek muszą popełnić. On… tego…

Zmieszał się nieco i spojrzał na Kazia. Też by wolał pozbyć się chwilowo Eluni, ale nie chciał odsuwać jej jawnie. Przypomniała mu się ta ryba. Przed wyjściem z domu zjadł kolację i wcale nie był głodny, Kazio, czekając na Elunię, przyrządził sobie jajecznicę i również czuł się zaspokojony, obaj jednakże znienacka, nader zgodnie, stwierdzili, że coś by zjedli. Bardziej konkretnego niż krakersiki i chipsy.

– Przyznam się, patrzyłem, co masz, i widziałem filety rybne – rzekł Kazio z determinacją. – To się szybko smaży, nie? Komisarz na posiłek pewno nie miał czasu…

– Bywa, że człowiek cały dzień lata o suchym pysku – wyznał żałośnie i podstępnie Bieżan.

Coraz bardziej zdumiona Elunia uwierzyła święcie w ich wygłodzenie i poczuła nawet wyrzuty sumienia, że sama nie pomyślała o nakarmieniu gości. Zarazem metody prowadzenia śledztwa wydały jej się nieco osobliwe, bez protestu jednak zerwała się z fotela i popędziła do kuchni, rezygnując chwilowo z osobistego udziału w dochodzeniu.

– Otóż wie pan, ja czasem myślę – powiedział żywo Kazio, zniżając głos. – On siedzi w tym kasynie i czeka, aż ją rąbną. W razie czego ma alibi jak drut!

– To właśnie chciałem powiedzieć – przyświadczył Bieżan. – I nie ma siły, państwo już i tak za dużo wiedzą,,bez współpracy się nie obejdzie…

Kazio bystrze i w pół słowa wyłapał jego myśl.

– Symulować zabójstwo? To pan rozważa, co? Facet się dowie, że ona nie żyje, i poczuje się bezpiecznie…

– Toteż właśnie. Ale widzę trudności, dałoby się taki numer wywinąć wyłącznie pod warunkiem zapudłowania tych dwóch tutaj. A znowu nie ma jak ich zwinąć, póki nic nie zrobili, i pani Burskiej nie będę narażał, to mowy nie ma…

– Wedle tego co słyszałem, jednego już pan ma…?

– Ściśle biorąc, mam nawet czterech, ale bez szefa. Oni go nie znają. Nie wiedzą, że ich obstawiłem, mam szansę tylko przy podejmowaniu forsy z banku, bo nad tym ta gnida czuwa osobiście.

– I to jego Elunia widziała w gablocie, głowę daję. A tego właśnie panu nie powie, bo nawet jeśli go poznała, sama sobie nie uwierzy. Zna go pan?

– Otóż właśnie nie. Wcale. Nie naraził się dotychczas. Bo co?

– A, cholera – powiedział Kazio z gniewnym rozgoryczeniem. – Ja go widziałem. Playboy na pół Europy i całe Stany Zjednoczone, najpiękniejszy z całej wsi. Z tych, co to dziewczyny do nich aż kwiczą. Mój chłopak potwierdził ten wystrój zewnętrzny.

– Ten pański chłopak by złożył zeznania…

– Żebym miał pójść siedzieć, nie powiem panu, kto to jest. Użyteczna jednostka, ale z kodeksem żyje w zgodzie. Ja sam zresztą…

Przerwał, bo wróciła Elunia z butelką białego wina i korkociągiem w ręku.

– Za jedenaście minut będą gotowe – oznajmiła. – Kaziu, otworzymy to chyba…? I co wam wychodzi? Czy będę musiała kogoś oglądać?

– To z pewnością – odparł ponuro Bieżan – ale przemyśliwamy, jak by tu panią nieszkodliwie zamordować. Lepiej niech pani tego nie słucha.

– To znaczy, że będę udawała ofiarę? Leżeć pod stołem w oceanie keczupu? Nie mam w domu keczupu.

– Można kupić w nocnym sklepie – podsunął Kazio, wkręcając korkociąg.

Bieżanowi już się plany nieźle krystalizowały, ale chciał jeszcze trochę wyciągnąć z Kazia. Węszył tu jakąś tajemnicę i nie był pewien, czy nie ma ona związku za sprawą. Nadal nie chciał mieć przy rozmowie Eluni.

– Narobili mi państwo apetytu na te ryby – oświadczył grobowym głosem. – Czy one się tam nie przypalają?

Elunia wiedziała, że nie, ale dała się zasugerować. Znów popędziła do kuchni.

– To teraz niech pan prędko gada, o co chodzi, bo szczerze powiem, coś mi śmierdzi. Nie ryby, tylko pan. Póki pani Burska nie wróci, jazda, w czym dzieło?

Kazio zawahał się, wyciągnął korek, zebrał się w sobie i w trzech zdaniach wyznał Bieżanowi prawdę. Został zrozumiany i obdarzony współczuciem.

– No tak… Niby źle, ale jeszcze nie najgorzej. Przy poszlakówce na świadka mi się pan nie bardzo nadaje… Znaczy, wolę mieć niezbite dowody. Spróbujemy chyba zabić panią Burską…

Spożywając bez wielkiego zapału smażonego łososia, wspólnymi siłami ułożyli plany zbrodni, nie wyłączając już z tego głównej ofiary. Bieżan wolał im powiedzieć, co wymyślił, w obawie, że bez tej wiedzy mogliby przypadkowo zepsuć mu robotę. Po czym poszły w ruch komórkowe telefony.

Morderstwo miało przebieg następujący:

W ciągu pięciu minut Bieżan uzyskał aprobatę swoich zamiarów i wezwał ludzi, w ciągu następnych trzech minut upewnił się, że sytuacja na terenie zbrodni nie uległa żadnej zmianie. Nadal jeden złoczyńca czekał na szóstym piętrze, drugi zaś' w samochodzie na parkingu. Jeden obserwował z góry okolice mieszkania Eluni i windy, a drugi wpatrywał się w wejście do budynku. Żaden z nich nie miał pojęcia, iż z siódmego piętra przygląda się im człowiek Bieżana.

Równocześnie, w tym samym czasie, Kazio osiągnął Wojtusia i dowiedział się, że Stefan Barnicz uprawia w kasynie ożywione życie towarzyskie, wszystkim wpadając w oczy i zapisując się w pamięci. Wychodził na dwie minuty i dzwonił tylko raz, ograniczając rozmowę do dwóch krótkich zdań.