Выбрать главу

W chwili kiedy decydowała się już zadzwonić do recepcji kasyna, podać swój numer i poprosić, żeby przekazali mu prośbę o telefon, na szczęście przyszedł Kazio.

Nie musiał dzwonić do drzwi, miał klucze. Mógł się przemknąć niepostrzeżenie, co też uczynił z wielką zręcznością. Elunia sama się zdziwiła ogromem ulgi, jakiej doznała na jego widok.

– No, nareszcie! – wykrzyknęła, od razu zniżając głos do szeptu, bo Kazio położył palec na ustach. – Może się dowiem, co się dzieje? Czy już mogę ożyć?

– Przeciwnie – odparł Kazio, kładąc w kuchni na stole torby z zakupami. – Mam nadzieję, że się nie ujawniasz?

– Nie ujawniam – zapewniła go Elunia cierpko. – Majątek zapłacę za światło, dwie lampy się palą cały czas na okrągło, w łazience się świeci bez przerwy, pierwszy raz w życiu nie podoba mi się łazienka z oknem, w kuchni też, za to spać się kładę po ciemku, żeby w sypialni nie zapalać. Żywa może i jestem, ale do obłędu mi blisko.

– Już niedługo, kochana, taką mamy nadzieję…

– My? Nawiązałeś z komisarzem taką ścisłą współpracę?

– Jakbyś zgadła. To przez ciebie. Tylko ja tu mogłem przyjść, a teraz masz, to ci zostawię… – Położył na stole swoją słuchawkę. – Możesz odbierać wszystko i sama dzwonić, ale lepiej nie, bo nigdy nie wiadomo, na kogo trafisz.

– To po co mi to?

– Żeby Edek mógł zadzwonić do ciebie. Bieżan. Komisarz, mam na myśli. Powiem ci, w czym rzecz. Chcesz? Elunia się zdenerwowała.

– Kaziu, czyś oszalał? Dlaczego mi zadajesz takie idiotyczne pytanie, jak bym mogła nie chcieć, niczego nie pragnę bardziej, niż dowiedzieć się, o co chodzi i co się dzieje! Jak długo mam tu siedzieć uwiązana w charakterze trupa?! Czego on ode mnie chce?!

Kazio wyjął z torby świeże pączki od Bliklego, jeszcze ciepłe.

– Nic, nic, zaraz ci wszystko powiem. Kawkę zrobimy czy herbatkę? Tu w kuchni… Nie, lepiej zjedzmy w salonie, bo to światło w biały dzień trochę głupio wygląda, fakt…

– W salonie też się świeci.

– Ale mniej wpada w oczy. Masz, weź to. Ja zaparzę…

– Kawa jest zaparzona, w termosie. Mam na stole…

Kazio zakrzątnął się żywo przy czymś w rodzaju drugiego śniadanka, Elunia uświadomiła sobie nagle, że wrócił jej apetyt, dotychczas mocno przygłuszony. Pączki kusiły tak, że od nich zaczęła, Kazio patrzył jej w zęby tkliwie i z rozczuleniem.

– Ty pewnie przez ten czas nic nie jadłaś…

– Mmmmm – odparła Elunia gniewnie i niecierpliwie.

– Dobra, już mówię. No więc Edzio dopadł jednego dzięki twojej babci, a po tym jednym trafił do jeszcze trzech. Ma ich na widelcu. Czterech razem, z tym że jeden z nich siedzi, to ten, co tu był, więc trzech zostało…

– Tu dwóch było. Chyba obaj siedzą?

– Obaj, ale jeden był dokooptowany chwilowo, specjalnie na twoją cześć. To właśnie ten mściciel od siedmiu boleści, ten bandzior świętokrzyski. Cenny, bo gada. Czekaj, nie w tym dzieło. Komunikacja między nimi, to już wiadomo, tak się odbywa, że szef dzwoni i wydaje polecenia, żaden go nie zna, pojęcia nie mają, kto to jest. Osobiście pokazuje się tylko przy forsie, z reguły w kradzionym samochodzie. No, pożyczonym, bo potem te gabloty odstawiają na miejsce i właściciel nawet nie wie, że mu wózek wzięli. Czeka, szef znaczy, aż pracownik wyjdzie ze szmalem, zabiera wszystko, a za to zostawia opłatę za poprzedni skok. Tego szefa widziałaś na własne oczy pod bankiem, a miałaś szansę zobaczyć go także pod Grandem, jak tam gość ciągnął forsę z bankomatu. Gdybyś nadal żyła, oni by już palcem nie kiwnęli, nie mogą wiedzieć, czy go nie rozpoznałaś i nie opisałaś, ale skoro leżysz zabita, jest nadzieja, że sobie pozwolą. No i wtedy Edzio ich zgarnie. Możliwe, że cię zaprosi do towarzystwa, żebyś stwierdziła, czy to tego poprzednio widziałaś…

Elunia omal się nie zakrztusiła szóstym pączkiem. Skoro w samochodzie siedział szef, nie mógł to być Stefan, a ona, jak idiotka, wpierała w niego… Ależ musiał się do niej zrazić! Trochę ją zemdliło, być może pączki miały w tym swój udział, zarazem jednak wybuchła w niej szalona chęć uczestniczenia w aferze. Na własne oczy zobaczy tego brodatego i przestanie się gryźć podobieństwem…!

– I kiedy to ma być? – spytała chciwie.

– Nie wiadomo, ale chyba długo zwlekać nie będą. Po to ci właśnie zostawiam telefon, Edzio zadzwoni i powie, gdzie masz przyjechać. Gdyby pytali o mnie, mów, że siedzę u dentysty, ewentualnie zrób mi grzeczność i zapisz, co tam będą gadać. Ja też będę dzwonił, to się od ciebie dowiem. Niech Bóg broni, nie mów tylko przypadkiem, jak się nazywasz!

– Już taka głupia chyba nie jestem?

– Wcale nie jesteś głupia. Wręcz przeciwnie. Ale jak człowiek jest zajęty i o czym innym myśli, coś tam może mu się wyrwać.

– A czy ja mogę zadzwonić?

– Zależy do kogo. Do mnie i do Bieżana bez przeszkód.

– A do Joli? Albo do babci? Nie wmówiliście chyba w babcię, że zostałam zabita?

– W nikogo nie wmówiliśmy, bo twoje zwłoki jeszcze nie zostały odkryte. Nikt o tym nie wie, poza zabójcą. A co do Joli… Ona wie coś o aferze?

– Nic. Wcale z nią na ten temat nie rozmawiałam. Kazio zawahał się i rozmyślał przez chwilę.

– Nie. Jednak nie. Kochana, ludzie się znają, najgłupszy przypadek sprawi, że Jola do kogoś powie, że z tobą dzisiaj rozmawiała, a ten morderca to usłyszy. Jednak nie dzwoń. Wytrzymaj.

Z ciężkim westchnieniem Elunia obiecała powściągliwość telefoniczną. Już i tak jej ulżyło, rozmowa z Kaziem, sama jego obecność, podniosły ją na duchu. Robotę ciągle miała, mogła posiedzieć, żeby nie Stefan, byłaby nawet zadowolona.

Kazio z wyraźną niechęcią zabierał się do wyjścia. Eluni zrobiło się nagle jakoś pusto w środku.

– Czy to będzie okropnie niebezpieczne, gdybyś tu przyszedł jeszcze raz? – spytała niepewnie. – Na kolację na przykład. Nie wiem, co przyniosłeś, ale coś z tego zrobię. Inaczej sama uwierzę, że już leżę w trumnie.

Kazio rozpromienił się z miejsca, ale i zawahał.

– Czekaj, niech pomyślę. W razie czego byłoby dziwne, że nie lecę na glinowo zawiadamiać o zbrodni, ale kto się tym może zainteresować…? Tylko ta szajka, ja bym na miejscu bossa wydelegował jednego, żeby popatrzył, co się tu dzieje… No, z drugiej strony Edzio go tam przez telefon nieźle kantuje… Co tam, ubiorę się inaczej, pojadę na inne piętro… Dobra, wpadnę. Nie wcześniej niż o szóstej.

Od tej chwili Elunia zaczęła mieć dodatkową rozrywkę, bo telefon Kazia terkotał dość często. Z rozbawieniem wczuła się w rolę sekretarki i zapisywała wszystko, dzięki czemu zgryzota uczuciowa nieco zelżała. Co się stanie, jeśli złoczyńcy nie dokonają następnego skoku i nie zostaną złapani, na razie wolała nie myśleć.

O wpół do piątej zadzwonił Bieżan. Do niej, nie do Kazia. Elunia ucieszyła się tak, jakby to był pierwszy telefon w jej życiu.

– Mamy akcję – powiedział z triumfem. – Wszystko wiem. Chciałbym, żeby pani przyjechała pod Panoramę o szóstej, tam będą brać pieniądze. Kazio pani mówił, na czym to polega?

– Mówił. Rozumiem. Mam rozpoznać w samochodzie tego brodatego?

– Może się nawet będzie plątał poza samochodem. Ale ważna rzecz. Ma pani jakieś inne palto albo co? Trzeba, żeby pani inaczej wyglądała, niepodobna do siebie.

– Mam perukę. I kurtkę, taką fufajkę. I spodnie. Ja rzadko chodzę w spodniach. I okulary, takie rozjaśniające.

– Bardzo dobrze. Niech się pani przebierze. On mógł panią zauważyć, a to niegłupi facet. Zaparkuje pani byle gdzie, a mnie pani znajdzie koło budki strażnika. Mówię na wszelki wypadek, w razie gdybym pani nie poznał. O szóstej, nie później.

Teraz już nowe życie wstąpiło w Elunię gruntownie. Natychmiast zaczęła dzwonić do Kazia, którego oczywiście nie było ani w domu, ani w macierzystej firmie. Nagrała mu się na sekretarkę, obmyśliwszy dyplomatyczny tekst. Napisała równie dyplomatyczną kartkę i położyła ją na widocznym miejscu, żeby go zawiadomić, dlaczego jej nie ma. Zmobilizowała się i wykończyła przygotowywaną kolację, gratulując sobie pomysłu uduszenia kurczaka, a nie upieczenia. Pieczony by się zmarnował, a duszony wytrzyma wszystko.

Ze szczerym zapałem przystąpiła do zmieniania powierzchowności. Już sama peruka, znacznie ciemniejsza niż jej własne włosy, dała znakomity rezultat. Spodnie, kurtka, gruby szal, zasłaniający dół twarzy… Obejrzała się w lustrze i prawie nie poznała sama siebie. Zachichotała radośnie.

W tle szampańskiego nastroju leżała, rzecz jasna, myśl o Stefanie. Przestanie udawać trupa, będzie wolna, pojedzie do kasyna, dziś wieczorem nawet, zobaczy go, wyjaśni mu wszystko… Może jeszcze nie jest za późno! Może on się w ogóle zdenerwował i nawet za nią stęsknił…?

Będzie mogła zgasić światło…!!!

Bezwiednie i pod przymusem Elunia zastosowała metodę żydowskiej kozy. Wobec wszystkich ostatnich utrudnień normalne, codzienne, życiowe czynności okazały się samą przyjemnością, a nawet zgoła szczęściem. Rozkwitła w mgnieniu oka.

Pod Panoramę podjechała za wcześnie, ponieważ gnała ją niecierpliwość. Była za dziesięć szósta, kiedy znalazła sobie miejsce na parkingu.

Ogólnie biorąc, panowała ciemność. Plamy światła i cienia przeplatały się wzajemnie. Niepewna, co ma robić, Elunia wysiadła z samochodu i rozejrzała się dookoła. Do budki strażnika było blisko, ujrzała przy niej jakiegoś faceta, toczącego przyjacielską pogawędkę z kimś wewnątrz i w obcej sobie postaci odgadła Bieżana. Podeszła bliżej.

Bieżan odwrócił się i w całkowicie obcej kobiecie po krótkim wahaniu odgadł Elunię. Zachwycił się jej metamorfozą.

– Nie ma to jak baby – rzekł z uciechą, podprowadzając ją do budki. – Byle co wystarczy i już odmiana! Świetnie pani wygląda. Wyjaśnię od razu, rzecz w tym, że pani jedna widziała tego palanta, on tu będzie, to pewne, może już jest, a ja o tym nie wiem, bo nie wiem, jak wygląda. Pomocnik z czekiem już jedzie. Wiem czym. Szefunio mu wsiądzie do środka może w ostatniej chwili, przykitują i szukaj wiatru w polu.