Выбрать главу

Po kilkunastu minutach błogiego nicnierobienia doszłam do wniosku, czując jak sztywnieją mi palce u stóp i chyba zaczyna odpadać czubek nosa, że decyzja, skądinąd heroiczna, została podjęta pochopnie. Uzbrojona w latarkę udałam się do piwnicy w celu uruchomienia ogrzewania. Droga, jaką muszę przebyć w celu dostania się do wymiennika ciepła przypomina poligon wojskowy, bowiem podobnie jak tam napotkać mogę wszelkie możliwe przeszkody. Na zmianę czołgam się i wspinam pod sam sufit, w sumie nawet nie tak wysoko, ale za to bez zabezpieczenia.

Niestety, trud okazał się zupełnie niepotrzebny, ponieważ z całej galerii różnorakich zaworów nie jestem w stanie wytypować tego właściwego. Z obawy, że przypadkiem odetnę sobie dopływ wody, rezygnuję z ogrzewania i wracam drogą, którą przyszłam, a właściwie przypełzłam, utytłana jak żołnierze amerykańscy po opuszczeniu Zatoki Perskiej. Zresztą niedługo znowu będzie wojna, więc zasadniczo rzecz biorąc, musztra wskazana. A może się zaciągnę? Teraz jesteśmy największym przyjacielem Ameryki, wujek Bush nas kocha miłością szczerą i bezinteresowną, a rozstrzygnięcie na korzyść Ameryki przetargu na zakup samolotów bojowych dla polskiej armii wcale nie było wymuszone. Tak z czystej przyjaźni ich wybraliśmy. Od razu się poczułam lepiej, wiedząc, że pod naszym niebem będą śmigały F-16. Przypomniał mi się dowcip, tak bardzo a propos. Podczas pewnej propagandowej podróży Bush odwiedza jedną z amerykańskich szkół. Czy ktoś ma jakieś pytania?

– Tak. Ja mam. Trzy – odzywa się mały Bob. – Po pierwsze, jak się pan czuje po sfingowanych wyborach, które pan wygrał? Po drugie, dlaczego chce pan bezpodstawnie zaatakować Irak? Po trzecie, czy nie uważa pan, że zrzucenie bomby na Hiroszimę było największym atakiem terrorystycznym wszech czasów? W tym momencie zadzwonił dzwonek na przerwę.

Po przerwie dzieci wracają do klasy, a nauczyciel znowu pyta:

– Czy ktoś ma jakieś pytania?

– Ja mam. Pięć pytań – odzywa się mały John. – Po pierwsze, jak się pan czuje po sfingowanych wyborach, które pan wygrał? Po drugie, dlaczego chce pan bezpodstawnie zaatakować Irak? Po trzecie, czy nie uważa pan, że zrzucenie bomby na Hiroszimę było największym atakiem terrorystycznym wszech czasów? Po czwarte, dlaczego dzwonek n~ przerwę zadzwonił dwadzieścia minut wcześniej? Po piąte, gdzie jest mały Bob?

Rano zadzwoniła Bożka. Dziwna jakaś była, tajemnicza. Poinformowała mnie, że jej znajoma została zamordowana prze swojego chłopaka. We śnie ją zabił. Była młodsza ode mnie. Bożka powiedziała:

– Mówię ci o tym, bo nie chcę, żebyś była następna. Nie chcę cię znaleźć martwej z nożem w sercu. Rozumiesz, co do ciebie mówię? – spytała i rozłączyła się. Była bardzo wzburzona. Niemożliwe, żeby wiedziała Przecież nikt nie wie.

A w nocy miałam dziwny sen. Kiedyś poznałam tę jej koleżankę I ona mi się przyśniła. Stała przede mną z tym pieprzonym noże~ w sercu. Smukła, wysoka, cudne nogi. Prawą dłoń trzymała n rękojeści. W oczach miała zdziwienie całego świata. Poznałam ją po tych długich nogach. Bo miała moją twarz. Zmęczył mnie ten sen.

REWOLUCJA. Przetoczyła się przez moje życia niczym huragan w Australii. Poznałam kogoś. Wirtualnie. Nazwałam go więc Wirtualny. Wydaje się, że jest wyjątkowy. Ale nie będę się podniecać, tak na wszelki wypadek. Gdybym była mniej odporna, zakochałabym się w słowach. Czy można zakochać się w pisanym słowie? Oczywiście, że tak. Jest na to wiele przykładów w literaturze. Postaram się zachować dystans i chłodny stosunek do całej tej dziwnej, trzeba przyznać, sytuacji.

Poszłam na zakupy, w swym bezgranicznym optymizmie sądząc że poprawi to mój nastrój. Myślałam, że jeśli wydam troszkę gotówki, zrobi mi się lepiej – mniej sentymentalnie. I faktycznie. Kompetencja pań w sklepach po prostu powaliła mnie na ziemię. Od razu sfrunęłam z obłoków na ziemię. Okazało się bowiem, że kupienie w dzisiejszych, strasznie recesyjnych czasach butów czy czegokolwiek powyżej godziwej kwoty, dodam, nie jest rzeczą łatwą, a dla mniej odpornych może nawet okazać się niewykonalną. Nie wiem, czy wzbudziłabym zainteresowanie personelu, nawet gdybym zaczęła ostentacyjnie wynosić im towar ze sklepu. Były tak zajęte dyskusją, że śmiem twierdzić, że nie. Przy okazji dowiedziałam się, stojąc obok nich (cholernie chciałam sobie kupić te buty), że istnieją aż cztery rodzaje kiełbasy krakowskiej. A ponadto wysłuchałam przepisu na kluski śląskie, dowiedziałam się, że „te gazety to ciągle piszą”, że „dzisiejsze ucznie” są nie do zniesienia”, a także że „Artur Żmijewski jest boski”. Z tym ostatnim się zgadzam. Absolutnie. Boski, boski!!!

Gdybym zatańczyła na rurze albo zrobiła striptiz, nic by to nie dało. Kupiłam buty i wzbogacona o olbrzymi kiełbasiany skok intelektualny pomaszerowałam dzielnie do następnego sklepu. Za grosz zrozumienia dla poetyckiej, kruchej duszy, która zmobilizowana zmarzniętym tyłkiem oraz zimnymi jak lód stopami, postanowiła zasmakować nieco codzienności.

Dlaczego w życiu tak jest, że jak już poczujemy się odrobinę szczęśliwi, gdy zaczyna nam się w miarę układać, od razu ktoś niespodziewanie wali nas cegłą po głowie? Dzwonił Paweł ze szpitala. Są wyniki. Pytał, gdzie teraz jestem i czy mogę przyjechać. Mam przyjechać. Dotarło do mnie, że ma mi coś do powiedzenia i z jakiegoś powodu nie chce tego zrobić przez telefon. Powiedziałam:

– Paweł, mów natychmiast, inaczej zanim do ciebie dojadę, umrę na zawał.

– Dobrze. Jeśli jedziesz, to się zatrzymaj. Zrobiło mi się miękko.

– Guz był złośliwy. Czekam na ciebie, Zuzanko.

Nie teraz, gdy mam motyle w brzuchu. Nie teraz, gdy w żyłach krąży tlenek azotu, który powoduje przyspieszony oddech, gdy jestem z mężczyzną. Gdy mnie dotyka, czuję, że kurczą mi się mięśnie Kegla. Mam wypieki na twarzy. Serce bije jak oszalałe. Nie, nie teraz. Nie pozwolę przerwać sobie zabawy. Żaden nowotwór nie stanie mi na drodze. Im dłużej analizuję swoje życie, tym mocniej upewniam się, że jednak musiałam otworzyć tę puszkę, może ktoś mi ją podstępnie podał, przekonując, że to puszka z herbatą, a tak naprawdę uwolniłam całą masę nieszczęść?

A ja za tydzień widzę siebie skaczącą jak kozica po naszych kochanych Tatrach. Z wiatrem we włosach, wiosną w sercu i u boku Wirtualnego. I nowotworem w piersi. Nie szkodzi. Nic nie szkodzi. Jestem pewna, że to tylko sen. Obudzę się i wszystko będzie dobrze. Po co kobietom piersi?

Nie chcę chemioterapii. Moje włosy. Wiem, że je stracę. Tyle wiem o chemioterapii. I w tej całej wiedzy nie ma nic, co mogłoby mnie do niej przekonać. Przecież to nic innego jak powolne wytruwanie organizmu, zaprogramowane tak, aby odbywało się wolniej niż śmierć, którą może spowodować. Takie zabijanie na raty. Tak wolno, żeby przypadkiem pacjent nie umarł.

Dlaczego ja? A może to rodzaj kary? Wiem, że to początek końca. Nie jestem gotowa.

To głupie. Bo czy człowiek w ogóle kiedyś jest gotowy, żeby umierać? Choć umieramy od chwili narodzin? Zawsze jest jeszcze coś do zrobienia. Trzymamy się kurczowo życia, choć często przynosi nam wiele cierpienia.

Śnił mi się Żmijewski. Nie wiem dlaczego. Ale dobrze, że jeszcze śnić potrafię radośnie. Zadziwiające, że w obliczu tego, co mnie czeka, walki, jaką pewnie będę musiała stoczyć, kiedy dojrzeję do tego, by ją podjąć, mam zupełnie inne problemy.

Jestem rozdarta pomiędzy dwóch mężczyzn. Wymyślonego i Wirtualnego. Żeby choć jeden z nich był prawdziwy. Trzej panowie W. Aha, jest jeszcze Wiarołomny. Ten jest prawdziwy. Ale nie jest taki, jaki był, zanim się pobraliśmy. Gdzie się podział tamten opiekuńczy, troskliwy, kochający chłopak? Co stało się z tą wielką, wieczną miłością?