Выбрать главу

– Nawet o tym nie myśl – powiedział człowiek z,,Meduzy”. – Jeżeli się ruszysz, jesteś trupem. Poznałeś mnie, więc wiesz, że nie ma odwołania. Jeżeli to zrobisz, to na własną odpowiedzialność. Przełóż nogę przez mur i bądź gotowy do skoku, kiedy ci powiem. Nie wcześniej.

Bez uprzedzenia Bourne przysunął nagle mikrofon do ust i nacisnął włącznik. Gdy mówił, jego nagłośnione słowa zadudniły pełnym grozy echem po całym terenie, a jego przenikliwy, donośny głos, towarzyszący grzmotom eksplozji, brzmiał jeszcze bardziej złowieszczo dzięki swej prostocie i opanowaniu.

– Wy, piechota morska. Ukryjcie się i trzymajcie od tego z daleka. Nie jest to wasza walka. Nie umierajcie za ludzi, którzy was tu ściągnęli. Oni mogą was poświęcić, tak jak poświęcili mnie. Nie ma w tym żadnych wyższych racji, nie wchodzi tu w grę ani obrona terytorium, ani honor waszej ojczyzny. Jesteście tutaj tylko dla ochrony zbrodniarzy. Jedyna różnica między nami polega na tym, że mnie także wykorzystano, ale teraz chcą mnie zabić, bo wiem, czego oni się dopuścili. Nie gińcie za tych ludzi, nie są tego warci. Daję wam moje słowo, że nie będę do was strzelał, ale pod warunkiem, że wy nie będziecie strzelać do mnie, bo wtedy nie będę miał wyboru. Ale jest tu także człowiek, który nie zamierza wchodzić w żadne układy…

Wybuchła strzelanina zagłuszając jego głos; w stronę niewidzialnego mówcy na murze posypał się grad pocisków. Delta był gotowy; to musiało się stać. Jeden z manipulatorów bez twarzy i nazwiska wydał rozkaz, który został wykonany. Jason sięgnął do plecaka i wyjął odbezpieczony wcześniej trzydziestopięciocentymetrowy miotacz granatów z gazem łzawiącym. Był on w stanie roztrzaskać grube szkło z odległości czterdziestu pięciu metrów. Bourne wycelował i pociągnął za spust. Znajdujące się trzydzieści metrów dalej okno rozleciało się na kawałki, a wnętrze pokoju wypełniło się gazem. Za strzaskaną szybą dojrzał biegające po pokoju postacie. Lampy i żyrandole zgaszono, zapalając reflektory umieszczone rzędem pod okapem wielkiego domu i na pniach okolicznych drzew. Nagle cały teren zalało oślepiające białe światło. Zwisające gałęzie wierzby mogły stać się łatwym celem dla wypatrujących oczu i wycelowanej broni. Delta rozumiał, że żaden jego apel nie mógł spowodować cofnięcia rozkazów. Zwrócił się z wezwaniem, które miało być zarówno uczciwym ostrzeżeniem, jak i ratunkiem dla tych resztek sumienia, jakie ocalały w ledwie myślącym i czującym, odczłowieczonym mścicielu. Gdzieś w mrokach swego umysłu zdawał sobie sprawę, że nie chce pozbawiać życia tych młodych chłopców, których wezwano tutaj, by służyli chorym ambicjom manipulatorów – zbyt wiele takich rzeczy widział przed laty w Sajgonie. Chciał zabić jedynie tych, którzy znajdowali się w domu i zamierzał tego dokonać. Jasona Bourne'a nikt nie powstrzyma. Oni zabrali mu wszystko i jego osobiste rachunki miały być teraz wyrównane. Decyzja została podjęta jakby poza nim – był niczym marionetka, którą kierowała niepohamowana pasja; prócz niej nie istniało nic.

– Skacz! – szepnął Delta przekładając prawą nogę przez mur i szturchańcem zrzucając komandosa na ziemię. Skoczył za nim, gdy tamten był jeszcze w powietrzu, a kiedy zaskoczony zabójca wylądował na trawie, chwycił go za ramię. Bourne usunął go z widoku wciągając do altany gęsto obrośniętej zielenią sięgającą prawie dwóch metrów. – Oto twoja broń, majorze – powiedział prawdziwy Jason Bourne. – Moja wymierzona jest w ciebie, nie zapominaj!

Morderca chwycił karabin i jednocześnie wyrwał z ust tampon, kaszląc i plując, gdy nagle gwałtowna seria pocisków przeszyła liście i gałęzie wzdłuż całej ściany.

– Twój pieprzony wykład na nic się nie zdał, co?

– Spodziewałem się tego. Prawdę mówiąc, oni chcą ciebie, nie mnie. Widzisz, ja jestem teraz dla nich bezużyteczny. Od początku mieli taki plan. Przyprowadzę ciebie i zginę. Moja żona nie żyje. Zbyt dużo wiedzieliśmy. Ona straciła życie, ponieważ dowiedziała się, kim oni są – musiała, bo była przynętą – ja, ponieważ skojarzyłem pewne sprawy w Pekinie. Jesteś uwikłany w zabijanie, majorze. Potężna bomba może zniszczyć cały Daleki Wschód i tak się stanie, jeśli ci przytomniej myślący z Tajwanu nie wyłapią i nie pozbędą się tych twoich obłąkanych klientów. Ale mnie to już gówno obchodzi. Prowadź dalej swoje cholerne rozgrywki i szukaj śmierci. Ja chcę tylko wejść do tego domu.

Oddział żołnierzy z podniesionymi do góry, gotowymi do strzału karabinami biegł wzdłuż kamiennego ogrodzenia. Delta wyjął z plecaka drugi ładunek plastiku. Nastawił miniaturowy zapalnik czasowy na dziesięć sekund i rzucił ładunkiem jak mógł najdalej w kierunku muru na tyłach ogrodu, z dala od strażników.

– Chodź – rozkazał komandosowi, wbijając mu broń w kręgosłup. – Ty przodem! Tą ścieżką. W stronę domu.

– Daj mi jeden z tych ładunków!

– Raczej nie.

– Na rany Chrystusa, dałeś mi słowo!

– W takim razie albo kłamałem, albo zmieniłem zdanie.

– Dlaczego? Czym się przejmujesz?

– A jednak. Nie wiedziałem, że jest tu aż tyle dzieci. Zbyt dużo dzieci. Mógłbyś tym wykończyć dziesięcioro z nich, a okaleczyć dużo więcej.

– Trochę późno stajesz się takim pieprzonym chrześcijaninem!

– Każdy miał zawsze prawo nim być. Wiem, kogo chcę dostać, a kogo nie. Nie zależy mi na dzieciakach wciśniętych na siłę w wojskowe łachy. Muszę dopaść tych ludzi w środku…

Eksplozja nastąpiła czterdzieści metrów dalej, w głębi ogrodu. Drzewa i ziemia, krzaki i całe rabaty kwiatów buchnęły ogniem wzbijając się w powietrze – panorama zieleni i brązów z widocznymi tu i ówdzie jaśniejszymi plamami pośród falującego szarego dymu, oświetlonego ostrym, białym światłem reflektorów.

– Ruszaj! – szepnął Delta. – Do końca tego rzędu. Jakieś dwadzieścia metrów od rogu domu są drzwi… – Bourne zamknął oczy z bezsilnej wściekłości słysząc serię nie kończących się wystrzałów karabinowych dobiegających z głębi ogrodu. To były dzieci. Ogarnięte strachem, strzelały gdzie popadło niszcząc urojone demony, a nie właściwe cele. One by nie usłuchały.

Inny oddział żołnierzy, prowadzony najwyraźniej przez doświadczonego oficera, zajął równoległą pozycję na wprost domu. Otaczali go powoli półkolem; wszyscy pochyleni, na ugiętych nogach, gotowi do skoku, z bronią skierowaną do przodu. Decydenci zawezwali swoją gwardię przyboczną. Niech będzie. Delta znowu sięgnął do plecaka, sprawdził dotykiem jego zawartość i wydobył jedną z dwóch bomb zapalających, w które zaopatrzył się w Mongkoku. W górnej części przypominała okrągły granat, ale zabezpieczona była osłoną z grubego plastiku. Jej podstawę stanowił piętnastocentymetrowy uchwyt, który pozwalał rzucić ładunek wybuchowy dużo dalej i z większą dokładnością. Cała sztuka polegała na precyzyjnym rzucie i odpowiednim ustawieniu czasu. Po usunięciu plastikowej osłony bombę można było przyczepić do dowolnej powierzchni dzięki gęstemu klejowi, który błyskawicznie wysychał pod wpływem powietrza, a w czasie wybuchu chemiczny ładunek rozpryskiwał się we wszystkich kierunkach wzniecając płomienie, osiadając na porowatych przedmiotach, przenikając je i wypalając. Od momentu usunięcia osłony do wybuchu upływało piętnaście sekund. Ściany tego wspaniałego domu, powyżej masywnej podmurówki obite były drewnem. Delta pchnął zamachowca na krzaki róż, ściągnął plastikową osłonę i umieścił bombę wysoko u góry na oszalowanej części budynku w odległości około dziesięciu metrów na lewo od drzwi balkonowych. Przylgnęła do drewna, Pozostało jedynie przeczekać tych kilkanaście sekund wśród strzałów, które teraz rozlegały się coraz rzadziej, aż wreszcie całkowicie umilkły.