Выбрать главу

– Teraz odliczamy – powiedział Bourne, nastawiając zapalnik czasowy na ostatnim ładunku plastiku. – Nie dam ci go, ale zużyję z korzyścią dla ciebie, a także dla mnie. Trzydzieści sekund, majorze Allcott-Price. – Jason rzucił ładunek łukiem jak najdalej w prawo, w kierunku frontowego muru.

– Moja broń! Na litość boską, daj mi pistolet!

– Jest na ziemi. Pod moją nogą. Zabójca schylił się.

– Zejdź z niego!

– Kiedy zechcę. A na pewno zechcę. Ale jeżeli spróbujesz go wziąć, następną rzeczą, jaką zobaczysz, będzie cela w więzieniu garnizonowym w Hongkongu i – zgodnie z życzeniem – szubienica, gruby stryczek i kat w niedalekiej przyszłości.

Morderca spojrzał w górę z przerażeniem.

– Ty przeklęty kłamco! Kłamałeś!

– Często. A ty nie?

– Powiedziałeś…

– Wiem, co powiedziałem. Wiem również, dlaczego tu jesteś i dlaczego zamiast dziewięciu naboi masz trzy.

– Co?

– Ty jesteś moją przynętą, majorze. Kiedy cię stąd wypuszczę z pistoletem, pobiegniesz w stronę bramy albo zniszczonej części ogrodzenia – sam zadecydujesz. Oni będą próbowali cię zatrzymać. Oczywiście odpowiesz ogniem, a gdy oni skoncentrują się na tobie, ja wejdę do środka.

– Ty sukinsynu!

– Czuję się urażony, ale przecież zostałem pozbawiony uczuć, tak więc nie ma to większego znaczenia. Po prostu muszę się dostać do środka…

Ostatni wybuch wyrwał z ziemi ozdobne drzewo; jego korzenie gruchnęły w nadwerężoną część ogrodzenia. Posypały się kamienie, niemalże całkowicie rujnując mur, a pękające bryły rozstępowały się pod wpływem wtórnego uderzenia. Żołnierze z oddziału pełniącego straż przy bramie ruszyli do przodu.

– Teraz! – ryknął Delta i wyprostował się.

– Daj mi rewolwer! Zejdź z niego.

Nagle Jason Bourne zamarł. Nie mógł ruszyć się z miejsca, tylko wiedziony jakimś instynktem wymierzył zabójcy cios kolanem w gardło powalając go na ziemię. Za roztrzaskanymi szklanymi drzwiami prowadzącymi do płonącego foyer pojawił się człowiek. Twarz miał zakrytą chustką, ale jego utykająca noga była widoczna. Jego kuśtykająca noga! Niewyraźna postać utorowała sobie drogę przez drzwi za pomocą protezy, po czym niezdarnie zeszła po trzech stopniach na wyłożony płytami dziedziniec wychodzący na wspaniałe niegdyś ogrody. Mężczyzna wysunął się do przodu i krzyknął najgłośniej jak umiał, nakazując strażnikom, którzy go słyszeli, wstrzymać ogień. Nie musiał odsłaniać chustki, Delta znał tę twarz. Była to twarz jego wroga. Paryż, cmentarz pod Paryżem. Aleksander Conklin przyszedł wtedy go zabić. Na wysokim szczeblu zapadł wyrok: nie do uratowania.

– Dawidzie! To ja, Aleks! Nie rób tego! Przestań! To ja, Dawidzie! Jestem tu, by ci pomóc!

– Jesteś tu, aby mnie zabić. Chciałeś zabić mnie w Paryżu, próbowałeś znowu w Nowym Jorku. Treadstone-71! Masz krótką pamięć, draniu!

– A ty nie masz żadnej pamięci, do cholery! Stałeś się Deltą, bo oni tego chcieli! Znam całą historię, Dawidzie. Jestem tu, bo powiązaliśmy ze sobą wszystkie fakty! Marie, Mo Panov i ja! Wszyscy jesteśmy tutaj. Marie jest bezpieczna!

– Kłamstwa! Sztuczki! Wy wszyscy razem ją zabiliście! Zabiłbyś ją już w Paryżu, ale nie dopuściłem cię do niej! Trzymałem ją z dala od ciebie!

– Ona nie umarła, Dawidzie! Ona żyje! Mogę ją przyprowadzić! Zaraz!

– Kolejne kłamstwa! – Delta przykucnął, pociągnął za spust i ostrzelał patio. Pociski odbijały się rykoszetem i wpadały do palącego się foyer, ale z niezrozumiałych powodów omijały samego człowieka. – Chcesz mnie zwabić, tak aby móc wydać rozkaz – i będę martwy. Nie do uratowania – wykonano! Nie ma mowy, oprawco! Wchodzę do środka. Dopadnę tych cichych konspiratorów, którzy są za tobą! Oni są tam! Wiem, że tam są! – Bourne chwycił leżącego mordercę, postawił go na nogi i podał mu broń. – Chciałeś Jasona Bourne'a, jest twój! Uwalniam go tutaj, koło tych róż. Zabij go, a ja zabiję ciebie!

Komandos, na wpół oszalały, na wpół żywy, gwałtownie rzucił się do ucieczki poprzez kwitnące krzaki oddalając się od Bourne'a. Początkowo biegł ścieżką, później, widząc, że żołnierze obstawili mur od północy i od południa, błyskawicznie zawrócił. Gdyby pojawił się we wschodniej części ogrodu, dostałby się pomiędzy oba oddziały. I już by nie żył.

– Nie mam więcej czasu, Conklin! – wrzasnął Bourne. Dlaczego nie mógl zabić człowieka, który go zdradził? Pociągnij za spust! Zabij ostatniego z Treadstone-71. Zabij. Zabij! Co go powstrzymywało]

Morderca przebiegł przez kwietnik, chwycił gorącą lufę pistoletu maszynowego Bourne'a, wykręcił ją do dołu, wymierzył ze swojej broni do Jasona i strzelił. Pocisk drasnął Bourne'a w czoło; wściekły pociągnął za spust swego automatu. Kule zadudniły o ziemię powodując drgania na małym poletku ich zawziętej, śmiertelnej walki. Chwycił pistolet Anglika wykręcając go w lewo. Z okaleczoną prawą ręką zabójca nie miał szans w starciu z człowiekiem z „Meduzy”. Broń wystrzeliła w chwili, gdy Bourne ją wyszarpnął. Oszust upadł do tyłu na trawę, a w jego szklistych oczach widniała świadomość poniesionej klęski.

– Dawid! Na litość boską, posłuchaj mnie! Musisz…

– Nie ma tu żadnego Dawida! – wrzasnął Jason, wbijając kolano w tors mordercy. – Moje prawdziwe nazwisko brzmi Bourne, który jest potomkiem Delty spłodzonego przez „Meduzę”! Dama z Wężem! Pamiętasz?

– Musimy porozmawiać!

– Musimy umrzeć. T y musisz umrzeć! Ci konspiratorzy wewnątrz to mój dług, dług wobec Marie! Oni muszą umrzeć! – Bourne chwycił mordercę za klapę kurtki i postawił go na nogi. – Powtarzam! Oto Jason Bourne! Jest wasz!

– Nie strzelajcie! Wstrzymajcie ogień! – krzyknął chrapliwie Conklin, podczas gdy zdezorientowani żołnierze z trzech oddziałów piechoty morskiej zaczęli zwierać szeregi, a ogłuszające swym przeraźliwym gwizdem syreny policyjne z Hongkongu umilkły przed zniszczoną bramą.

Człowiek z „Meduzy” gwałtownym ruchem chwycił komandosa za kark i pchnął go w stronę światła bijącego od buzujących płomieni i wzmocnionego przez reflektory. * – Oto on! To zdobycz, o którą wam chodziło!

Wybuchła strzelanina. Morderca zachwiał się, padł na ziemię i koziołkując starał się umknąć przed kulami.

– Przestańcie! Nie jego! Na litość boską, wstrzymajcie ogień. Nie zabijajcie go!

– Nie jego? – zagrzmiał Jason Bourne. – Nie jego? Tylko mnie! Czy tak, ty skurwysynu? Teraz ty umieraj! Za Marie, za Echo, za nas wszystkich!

Pociągnął za spust pistoletu maszynowego, jednakże kule nadal nie trafiały do celu! Odwrócił się, cofnął, a następnie pochylił do przodu i skierował swą śmiercionośną broń w stronę obu przegrupowujących się oddziałów. Ponownie oddał kilka dłuższych serii, kucając, robiąc uniki i przemykając się za krzakami róż z miejsca na miejsce. Celował jednak ponad ich głowami! Dlaczego? Dzieci nie mogły go powstrzymać. Ale przecież te dzieci, zmuszone do wykonywania rozkazów nie powinny umierać za tych, którzy nimi manipulują. Musi się dostać do zakonspirowanego domu. Teraz! Niewiele czasu zostało. Nadszedł właściwy moment!