Выбрать главу

– Wydaje się, że macie to w zwyczaju – skomentował Webb.

– Słyszał pan, co mówił ambasador – bronił się podsekretarz unikając wzroku Dawida. – Uważaliśmy, że nie mamy wyboru.

– Bądź sprawiedliwy w stosunku do siebie, Edwardzie. – Havil-land znowu popatrzył na Dawida, podczas gdy zwracał się do podsekretarza. – To j a uważałem, że nie mamy wyboru. Ty zawzięcie protestowałeś.

– Nie miałem racji – powiedział McAllister stanowczo, gdy dyplomata skierował na niego wzrok. – Ale to bez znaczenia – mówił spiesznie dalej. – Teraz musimy postanowić, co powiemy prasie. W konsulacie nie milkną telefony…

– Konsulat? – wtrącił Conklin. – Jakiś zakonspirowany dom!

– Nie było czasu na sporządzenie odpowiedniej umowy najmu dla zachowania pozorów – rzekł ambasador. – W miarę możności trzymaliśmy wszystko w tajemnicy i obmyślaliśmy wiarygodną historyjkę. O ile wiem, nie było żadnych pytań, ale raport policyjny powinien zawierać nazwiska właściciela i dzierżawcy. Jak radzi sobie z tym Garden Road, Edwardzie?

– Po prostu utrzymują, że sytuacja nie została dotąd wyjaśniona. Czekają na nas, ale nie mogą już dłużej tego przeciągać. Lepiej będzie coś przygotować, aniżeli pozostawić ludzkim domysłom.

– Bez wątpienia – zgodził się Havilland. – Podejrzewam, że oznacza to, iż masz jakiś pomysł.

– To fortel, ale jeżeli dobrze zrozumiałem pana Webba, chwilowo można by się nim posłużyć.

– O co chodzi?

– Kilkakrotnie użył pan słowa „komandos”. Sądzę, że nie jako metafory. Zabójca był komandosem?

– Byłym. Oficerem, chorym psychicznie, a ściślej mówiąc, ze skłonnościami morderczymi.

– Czy dowiedział się pan, kim on jest, jak się nazywa? Dawid popatrzył surowo na analityka przypominając sobie słowa Allcott-Price'a wypowiedziane tonem perwersyjnego, chorobliwego triumfu… Jeżeli przegram i cała historia nabierze rozgłosu, ilu społecznych wyrzutków podniesie to na duchu? Ilu jest takich,,odmieńców”, którzy byliby szczęśliwi mogąc zająć moje miejsce, tak jak ja zająłem twoje? Ten cholerny świat pełen jest Jasonów Bourne'ów. Wystarczy tylko wskazać im kierunek, podsunąć ideę, a natychmiast zaczną działać…

– Nie dowiedziałem się, kim on był – odrzekł Webb.

– Niemniej był komandosem.

– To prawda.

– Ale nie z Rangers, Zielonych Beretów czy Sił Specjalnych…

– Nie.

– Rozumiem więc, że ma pan na myśli Brytyjczyka.

– Tak.

– W takim razie ogłosimy wersję, która będzie całkowicie sprzeczna z tą charakterystyką. Nie Anglik, żadnych wzmianek o służbie wojskowej – pójdziemy w przeciwnym kierunku.

– Biały Amerykanin – spokojnie odezwał się Conklin patrząc na podsekretarza stanu nie bez pewnego podziwu. – Niech pan mu doda nazwisko i życiorys z akt kogoś zmarłego. Najlepiej jakiegoś nic nie znaczącego psychopaty, tak porywczego, że ścigając kogoś mógłby dotrzeć aż tutaj.

– Coś w tym rodzaju, choć może niezupełnie – odrzekł McAllister zmieniając niezgrabnie pozycję na krześle, jak gdyby nie chciał się sprzeciwić doświadczonemu agentowi CIA. – Biały mężczyzna – tak. Amerykanin – tak. Z pewnością człowiek z tak silną obsesją, że doprowadził do masowej rzezi, a jego furia skierowana była przeciwko komuś, kto, jak pan powiedział, znajdował się tutaj.

– Przeciwko komu? – zapytał Dawid.

– Mnie – odrzekł McAllister, a jego wzrok napotkał wzrok Webba.

– Czyli że to ja – stwierdził Dawid. – Ja jestem tym człowiekiem, tym opętanym człowiekiem.

– Nie użyjemy pańskiego nazwiska – ciągnął podsekretarz spokojnie i obojętnie. – Możemy wymyślić jakiegoś amerykańskiego zbiega, który kilka lat temu poszukiwany był przez władze po całym Dalekim Wschodzie za różnego rodzaju przestępstwa, od wielokrotnych morderstw poczynając, a na przemycie narkotyków kończąc. Powiemy, że współpracowałem z policją w Hongkongu, Makau, Singapurze, Japonii i Malezji, na Sumatrze i Filipinach. Dzięki moim wysiłkom udało się ukrócić jego działalność i on stracił na tym miliony. Dowiaduje się, że wróciłem do Hongkongu i przebywam na Yictoria

Peak. Dociera więc aż tutaj, chcąc się zemścić na człowieku, który go zrujnował. – McAllister przerwał, po czym zwrócił się do Dawida. – Ponieważ spędziłem tu, w Hongkongu, wiele lat, nie wyobrażam sobie, aby Pekin mnie nie zauważył. Jestem pewien, że istnieje grube dossier dotyczące pewnego analityka, który przysporzył sobie wielu wrogów, pełniąc tu swoje obowiązki. Napytałem sobie wrogów, panie Webb. Na tym polegała moja praca. Próbowaliśmy zwiększyć nasze wpływy w tej części świata i jeśli Amerykanie byli gdziekolwiek uwikłani w przestępczą działalność, wykorzystując swoją pozycję starałem się zawsze pomóc władzom w ich ujęciu lub przynajmniej w wydaleniu z Azji. Był to najlepszy sposób, aby pokazać nasze dobre chęci, pilnując naszych własnych obywateli. Z tego też powodu zostałem odwołany przez rząd do Waszyngtonu. Dzięki mojemu nazwisku postać Sheng Chouyanga nabrała pewnej wiarygodności. Widzi pan, my się znaliśmy. Będzie snuł dziesiątki domysłów, i liczę na to, że wyciągnie prawidłowe wnioski, ale żaden z nich nie będzie w najmniejszym stopniu związany z brytyjskim komandosem.

– Prawidłowy wniosek – przerwał Conklin spokojnie – byłby taki, że nikt nie usłyszy tutaj o prawdziwym Jasonie Bournie w ciągu kilku lat.

– Właśnie.

– Czyli że to ja jestem tym ciałem, które znajduje się w bezpiecznym miejscu – stwierdził Webb.

– To całkiem możliwe – przyznał McAllister. – Widzi pan, nie mamy pojęcia, co Sheng wie i jak daleko potrafił dotrzeć. Chcemy jedynie go przekonać, że zabity mężczyzna nie jest jego zabójcą.

– Otwierając w ten sposób drogę dla innego oszusta, który dotrze z powrotem do Shenga i wystawi go na strzał – dodał Conklin z uznaniem. – Łebski z pana facet, panie analityku, chociaż kawał sukinsyna.

– Naraziłbyś się na niebezpieczeństwo, Edwardzie – powiedział Havilland spoglądając na podsekretarza. – Nigdy tego od ciebie nie wymagałem. Ty faktycznie masz wrogów.

– Chcę to zrobić właśnie tak, panie ambasadorze. Po to mnie pan zatrudnia, abym wypowiadał swoje opinie, a według mnie to najlepszy sposób. Musi być jakaś przekonywająca zasłona dymna. Dla Shenga może nią być moje nazwisko. Resztę można ubrać w niejasne słowa, ale tak, by mogli nas zrozumieć ci, do których mamy dotrzeć.

– Niech będzie – powiedział Webb przymykając oczy i słysząc słowa, które Jason Bourne wypowiadał tak często.

– Dawidzie… – Marie dotknęła jego twarzy.

– Przepraszam. – Webb otworzył leżącą przed nim kartotekę. Na pierwszej stronie znajdowała się fotografia z wydrukowanym poniżej nazwiskiem. Miała to być twarz Sheng Chouyanga, ale było to coś znacznie więcej. To była ta twarz! Twarz rzeźnika! Twarz szaleńca, który zarąbał na śmierć kobiety i mężczyzn swoim wysadzanym klejnotami, obrzędowym mieczem, który zmuszał braci do walki na ostre jak brzytwa noże, dopóki jeden z nich nie zabił drugiego, szaleńca, który jednym cięciem w głowę pozbawił życia dzielnego, umęczonego Echa. Bourne wstrzymał oddech, doprowadzony do wściekłości nieprawdopodobnym okrucieństwem, gdy w jego pamięci ożyły krwawe obrazy. Patrząc na fotografię, widział Echo oddającego życie, by uratować Deltę i znowu znajdował się na leśnej polanie. Delta wiedział, że to właśnie śmierć Echa umożliwiła mu ujęcie zabójcy. Echo umarł z godnością; godząc się na okrutną egzekucję dał szansę ucieczki towarzyszowi z „Meduzy”, a swoim ostatnim gestem powiedział mu, że szaleniec z mieczem musi zginąć!