Выбрать главу

– Nie uprawiam hazardu.

– Robisz to teraz, Wong.

Czy rzeczywiście sądziłeś, że my, wielcy synowie najstarszego i kulturowo najwyżej rozwiniętego imperium w dziejach świata zostawilibyśmy to wszystko tym brudnym wieśniakom i ich nieprawemu potomstwu, wychowanemu na skompromitowanych teoriach egalitaryzmu? – Sheng stał przed McAllisterem, przyciskając oburącz do piersi swoją aktówkę. – Oni powinni być naszymi niewolnikami, a nie władcami.

– To właśnie ten sposób myślenia sprawił, że zostaliście pozbawieni ojczyzny – wy, przywódcy, a nie naród. Ludzi nie pytano o zdanie. Gdyby to zrobiono, można by było wprowadzić pewne poprawki, pójść na jakiś kompromis, wtedy nie stracilibyście kraju.

– Nikt nie wdaje się w kompromisy z marksistowską hołotą ani z kłamcami. I ja też nie będę wchodził w żadne układy z tobą, Edwardzie.

– Cóż to ma znaczyć?

Sheng lewą ręką otworzył aktówkę i wyjął z niej dossier skradzione z domu na Victoria Peak.

– Poznajesz to? – zapytał spokojnie.

– Nie wierzę!

– Uwierz, stary przeciwniku. Przy odrobinie pomysłowości można zdziałać bardzo wiele.

– To niemożliwe!

– Mam to tutaj, w ręce. A na pierwszej stronie wyraźnie jest napisane, że istnieje tylko jeden egzemplarz, który w razie konieczności ma być przesłany odnośnym władzom pod nadzorem wojskowym z zachowaniem wyjątkowych środków bezpieczeństwa. W moim przekonaniu bardzo rozsądnie, ponieważ prawidłowo oceniłeś sytuację podczas naszej rozmowy telefonicznej. Ujawnienie zawartości tej teczki mogłoby doprowadzić do wybuchu na Dalekim Wschodzie – wojna stałaby się nieunikniona. Odłamy prawicowe z Pekinu wkroczą do Hongkongu – oczywiście tutejszą prawicę wy nazwalibyście lewicą w waszej części świata. Trochę to głupie, nieprawdaż?

– Poleciłem sporządzić kopię i przesłać ją do Waszyngtonu – przerwał spiesznie podsekretarz, mówiąc spokojnie i zdecydowanie.

– Nie wierzę w to – odparł Sheng. – Wszelkiego rodzaju przesyłki dyplomatyczne przekazywane drogą telegraficzno-kompute-rową lub pocztą kurierską muszą być zatwierdzone przez najwyższego urzędnika państwowego. Znany wszystkim ambasador Havilland nigdy by na to nie pozwolił, a konsulat nie tknąłby nawet przesyłki, nie uzyskawszy jego zgody.

– Wysłałem kopię do konsulatu chińskiego! – rzekł McAllister podniesionym głosem. – Jesteś skończony, Sheng!

– Czyżby? Jak sądzisz, kto odbiera całą korespondencję ze wszystkich zagranicznych źródeł w naszym konsulacie w Hongkongu? Nie łam sobie głowy nad odpowiedzią, zrobię to za ciebie. Jeden z naszych ludzi. – Sheng przerwał, a jego oczy mesjasza nagle zapłonęły. – Jesteśmy wszędzie, Edwardzie! Nikt nam nie przeszkodzi! Odzyskamy nasz naród, nasze imperium!

– Jesteś szalony. To się nie uda. Rozpętacie wojnę!

– Będzie to sprawiedliwa wojna! Rządy na całym świecie będą musiały dokonać wyboru. Władza jednostki lub władza administracji. Wolność lub tyrania.

– Zbyt niewielu z was dało ludziom wolność, a zbyt wielu okazało się tyranami.

– Zwyciężymy – w ten czy inny sposób.

– O, Boże, to tego właśnie pragniesz! Chcesz pchnąć świat na skraj przepaści, dając mu do wyboru unicestwienie lub przeżycie! Uważasz, że w ten sposób zdobędziesz to, na czym ci zależy, że wola przeżycia zwycięży. Ta komisja gospodarcza i cała twoja strategia wobec Hongkongu to zaledwie początek! Chcesz zarazić tym swoim jadem cały Daleki Wschód! Jesteś zagorzalcem, jesteś zaślepiony! Czy nie zdajesz sobie sprawy z tragicznych konsekwencji…

– Nasz naród został nam skradziony i musimy go odzyskać! Nikt nas nie powstrzyma! Idziemy naprzód!

– Można was powstrzymać – rzekł McAllister spokojnie, sięgając prawą ręką pod kurtkę. – Ja was powstrzymam.

Sheng błyskawicznie rzucił aktówkę i wydobył broń. Wypalił, a przerażony McAllister cofnął się odruchowo chwytając się za ramię.

– Na ziemię! – ryknął Bourne, przebiegając przed helikopterem w świetle jego reflektorów i oddając serię z pistoletu maszynowego. – Tocz się, tocz! Jeśli możesz się poruszać, odtocz się jak najdalej!

– Ty! – wrzasnął Sheng oddając dwa szybkie strzały ku ziemi, w kierunku leżącego podsekretarza stanu, po czym uniósł broń i pociągając raz za razem za spust mierzył do biegnącego zygzakami meduzyjczyka, który coraz bardziej się do niego zbliżał.

– Za Echo! – krzyknął Bourne wysilając płuca. – Za ludzi, których zarąbałeś! Za nauczyciela zawieszonego na linie, którego zarżnąłeś! Za kobietę, której nie mogłeś powstrzymać… o, Chryste! Za tamtych dwóch braci, ale przede wszystkim za Echo, ty draniu! – Z pistoletu maszynowego wydobył się krótki szczęk – nic więcej, i żadna siła naciskająca spust nie mogła go uruchomić! Zaciął się! Zaciął! Sheng to widział; nastawił dokładnie broń przymierzając się do strzału, podczas gdy Jason rzucił pistolet na ziemię i zaczął posuwać się w jego stronę. Gdy Sheng wystrzelił, Delta instynktownie uchylił się w prawo wykonując obrót w powietrzu i wyciągając jednocześnie zza pasa swój nóż; odzyskawszy równowagę, błyskawicznie zmienił kierunek i gwałtownie rzucił się do przodu ku Shengowi. Nóż trafił w cel i człowiek z „Meduzy” rozpruł klatkę piersiową fanatyka. Morderca setek i niedoszły morderca milionów ludzi nie żył.

Jego słuch przestał na moment reagować, tak jakby nie działo się to na jawie. Żołnierze Shenga wybiegli tymczasem z lasu, w ciemności rozległy się wystrzały z broni maszynowej. Odgłosy strzałów dochodziły też zza helikoptera – Wong otworzył,,dyplomatyczną” teczkę i znalazł w niej to, czego potrzebował. Dwaj żołnierze zwalili się martwi na trawę, czterej pozostali przypadli do ziemi; jeden z nich czołgał się w stronę lasu i coś krzyczał. Radiostacja! Próbował się połączyć z innymi ludźmi z obstawy Shenga! Jak daleko się znajdowali? Jak blisko?

Priorytety! Bourne przemknął za helikopterem i podbiegł do Wonga, który przykucnął przy drzewie na skraju lasu.

– Jeszcze jednego z nich tutaj mamy – szepnął. – Daj mi to!

– Trzeba oszczędzać amunicję – rzekł Wong – nie ma jej za dużo.

– Wiem. Zostań tutaj i postaraj się ich zatrzymać, ale strzelaj nisko, tuż przy ziemi.

– Dokąd pan idzie, sir?

– Przedostanę się przez las i zajdę ich od tyłu.

– Zrobi pan dokładnie to, co Francuz kazałby mi zrobić.

– Miał rację. On zawsze miał rację. – Jason wbiegł do lasu mając za pasem swój zakrwawiony nóż; dyszał ciężko, mięśnie nóg miał naprężone, a jego oczy wpatrywały się w ciemność. Przedzierał się przez gęste poszycie tak szybko, jak potrafił, robiąc przy tym jak najmniej hałasu.

Dwa trzaski! Ktoś musiał nastąpić na grube gałęzie leżące na ziemi – były połamane! Dostrzegł zarys sylwetki zbliżającej się ku niemu i szybko schował się za pień drzewa. Wiedział, kto to jest – oficer z radiostacją, ten rozważny, o łagodnie brzmiącym głosie morderca z rezerwatu koło Pekinu, zaprawiony do walki żołnierz, który stosował taktykę: otoczyć wroga i zabić. Brakowało mu jednak wyszkolenia partyzanckiego i za to miał dziś zapłacić życiem. Nie następuje się w lesie na grube gałęzie.

Kiedy oficer, nachylony, podszedł dostatecznie blisko, Jason wyskoczył zza drzewa, lewym ramieniem otoczył szyję mężczyzny, uderzył go pistoletem w głowę – a potem nóż jeszcze raz spełnił swoje zadanie. Bourne ukląkł przy ciele mężczyzny, schował broń za pas i zabrał potężny karabin maszynowy należący do oficera. Znalazł dwa dodatkowe magazynki z amunicją; szansę były teraz bardziej wyrównane. Może nawet wyjdą z tego cało. Czy McAllister jeszcze żył? Czy też słoneczna chwila sfrustrowanego biurokraty zakończyła się wieczną ciemnością. Priorytety!