Выбрать главу

– W takim razie postaram się to panu w ogólnym zarysie wyjaśnić – odparł Havilland. Zerknął przelotnie na Reilly'ego i oparł się łokciami na biurku. – Otóż nie jest wykluczone, iż może pan oddać nieocenione usługi swojemu krajowi, a także społeczności międzynarodowej, przewyższające swoim znaczeniem wszystko, czego dokonał pan do tej pory podczas swojej długiej i godnej najwyższego uznania kariery.

McAllister przyglądał się surowej twarzy ambasadora, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.

– Moja dotychczasowa kariera w Departamencie Stanu była dla mnie bardzo satysfakcjonująca i, mam nadzieję, nienaganna, ale nie jestem pewien, czy można ją określić jako godną najwyższego uznania. Po prostu nie nadarzyły mi się sprzyjające okoliczności, jeśli mam być szczery.

– Jedna nadarza się panu właśnie teraz – przerwał mu Havilland. – Tylko pan posiada jedyne w swoim rodzaju kwalifikacje, żeby ją wykorzystać.

– Jak mam to rozumieć?

– Daleki Wschód – powiedział dyplomata takim tonem, jakby miało to być jednocześnie pytanie. – Dwadzieścia lat temu, zanim podjął pan pracę w Departamencie Stanu, uzyskał pan w Harvardzie doktorat w zakresie badań nad Dalekim Wschodem. Podczas długich lat służby w Azji oddał pan swemu rządowi ogromne przysługi, a od chwili powrotu z ostatniej placówki wspomaga pan skutecznie swymi radami i opiniami tworzenie naszej polityki w tym niespokojnym rejonie świata. Jest pan uważany za znakomitego analityka.

– Miło mi to słyszeć, ale proszę nie zapominać, że dokładnie to samo robiło i robi także wielu innych, osiągając takie same, a czasem nawet lepsze rezultaty.

– Zależnie od koniunktury i miejsca, panie podsekretarzu. Bądźmy szczerzy: pan był najlepszy. Poza tym, nikt nie może się z panem równać, jeśli chodzi o znajomość wewnętrznych problemów Chińskiej Republiki Ludowej. O ile się nie mylę, odegrał pan kluczową rolę w negocjacjach handlowych między Pekinem a Waszyngtonem. Oprócz tego, żaden z tych „innych”, o których pan wspomniał, nie spędził siedmiu lat w Hongkongu. – Raymond Havilland umilkł, by po chwili dodać: – Wreszcie, nikt poza panem nie został zaakceptowany jako współpracownik na tym terenie przez Wydział Specjalny brytyjskiego MI 6.

– Rozumiem – odparł McAllister, zdając sobie doskonale sprawę, iż ta ostatnia uwaga, dla niego właściwie bez znaczenia, była dla ambasadora najważniejsza. – Mój wkład w działalność wywiadowczą był minimalny, panie ambasadorze. Przypuszczam, że do zaakceptowania mnie przez Brytyjczyków przyczynił się raczej ich brak zorientowania w sytuacji niż jakieś moje specjalne talenty. Przyjęli niewłaściwe założenia i nie zgadzał im się ostateczny wynik działań. Nie trzeba było wiele czasu, żeby ustalić „prawidłową postać równania”, jak sami to określili.

– Zaufali panu, McAllister. I nadal panu ufają.

– Mam wrażenie, że zaufanie nie ma nic wspólnego z okolicznością, o której teraz rozmawiamy?

– Ma, i to bardzo dużo. Stanowi jej nieodłączną część.

– W takim razie, czy mogę się dowiedzieć, na czym ona polega?

– Tak. – Havilland spojrzał na milczącego do tej pory uczestnika spotkania, członka Rady Bezpieczeństwa Narodowego. – Jeśli pan łaskaw…

– Rzeczywiście, teraz moja kolej – odezwał się Reilly uprzejmym głosem. Poprawił się w fotelu, po czym skierował na McAllistera uważne spojrzenie, pozbawione jednak obecnego tam jeszcze niedawno chłodu, jakby starał się w ten sposób prosić o zrozumienie. – Od tej pory nasza rozmowa jest rejestrowana na taśmie magnetofonowej. Ma pan prawo o tym wiedzieć, lecz jest to prawo działające w obie strony. Musi pan przysiąc, że zachowa pan w całkowitej tajemnicy informacje, które pan tutaj usłyszy, co jest spowodowane nie tylko koniecznością zachowania bezpieczeństwa państwa, lecz także ważnymi okolicznościami związanymi z zapewnieniem nienaruszalności równowagi międzynarodowej. Wiem, że to brzmi tak, jakbym chciał celowo zaostrzyć pański apetyt, lecz mogę pana zapewnić, że nie mam takich intencji. Czy zgadza się pan na ten warunek? W razie złamania przysięgi może pan być sądzony podczas zamkniętego przewodu sądowego przez trybunał wyłoniony przez Radę i odpowiedzialny jedynie przed nią.

– Jak mogę się zgodzić, skoro nie mam najmniejszego pojęcia, czego mogą dotyczyć te informacje?

– Ponieważ przedstawię panu najpierw sprawę w ogólnym zarysie, a to panu wystarczy, by powiedzieć tak lub nie. Jeżeli odpowiedź będzie brzmiała nie, zostanie pan odwieziony do Waszyngtonu i nikt nic na tym nie straci.

– Niech pan mówi.

– W porządku – odparł spokojnie Reilly. – Będziemy rozmawiać o pewnych wydarzeniach, które miały miejsce w przeszłości. Nie są to wydarzenia historyczne, ale też nie całkiem współczesne. Utrzymywane są w tajemnicy, czy też po prostu zostały zakopane, bo tak to się chyba nazywa, prawda? Wie pan, co mam na myśli, panie podsekretarzu?

– Pracuję w Departamencie Stanu. Zakopujemy przeszłość zawsze, gdy jej ujawnienie nie jest celowe. Okoliczności wciąż się zmieniają i decyzje podejmowane wczoraj w dobrej wierze już jutro mogą stać się przyczyną poważnych problemów. Nie jesteśmy w stanie tego zmienić, podobnie jak Rosjanie czy Chińczycy.

– Dobrze powiedziane! – zauważył Havilland.

– Niezupełnie – zaprotestował Reilly, unosząc dłoń. – Pan podsekretarz jest bez wątpienia bardzo doświadczonym dyplomatą, nie powiedział bowiem ani tak, ani nie. – Spojrzenie, którym człowiek z Rady Bezpieczeństwa Narodowego obrzucił teraz McAllistera, znowu było nie tylko uważne, ale także-ostre i zimne. – A więc jak to będzie? Decyduje się pan na to, czy woli pan zrezygnować?

– Część mnie chciałaby jak najprędzej wstać i stąd wyjść – odparł McAllister, spoglądając to na jednego, to na drugiego z mężczyzn. – Druga część krzyczy, żeby zostać.

Umilkł, zatrzymawszy wzrok na twarzy Reilly'ego, a po chwili dodał: – Niezależnie od pańskich intencji udało się panu zaostrzyć mój apetyt.

– Ostrzegam, że jego zaspokojenie może pana wiele kosztować – powiedział Irlandczyk.

– Jestem zawodowcem – odparł cicho podsekretarz w Departamencie Stanu. – Jeśli nie popełniliście błędu i rzeczywiście potrzebujecie właśnie mnie, to nie mam wyboru.

– Obawiam się, że jednak muszę usłyszeć przewidzianą na takie okoliczności formułkę – powiedział Reilly. – Mam ją panu powtórzyć?

– Nie trzeba. – McAllister zamilkł na chwilę, po czym zmarszczył brwi i wyrecytował donośnym, wyraźnym głosem: – Ja, Edward Newington McAllister, przyjmuję do wiadomości, że wszystko, co zostanie powiedziane podczas tego spotkania… – Przerwał i spojrzał na Reilly'ego. – Mam nadzieję, że uzupełni pan wszystkie szczegóły dotyczące czasu, miejsca i obecnych osób?

– Data, czas i tożsamość wszystkich uczestników zostały już zarejestrowane i wprowadzone do zapisu.

– Znakomicie. Zanim stąd wyjdę, chciałbym otrzymać kopię tego dokumentu.

– Oczywiście. – Nie podnosząc §łosu Reilly popatrzył prosto przed siebie i wydał polecenie: – Proszę przygotować kopię zapisu, a także zapewnić możliwość skontrolowania, czy zawiera ona ten sam materiał co oryginał… Proszę kontynuować, panie McAllister.

– Dziękuję… Wszystko, co zostanie powiedziane podczas tego spotkania, musi zostać zachowane w ścisłej tajemnicy. Nie będę na ten temat rozmawiał z nikim, z wyjątkiem osób wskazanych mi osobiście przez ambasadora Havillanda. Przyjmuję także do wiadomości, że w razie naruszenia przeze mnie tej przysięgi będę odpowiadał przed sądem specjalnym. Jednak gdyby kiedykolwiek miało do tego dojść, zastrzegam sobie prawo do tego, by stanąć twarzą w twarz z moimi sędziami. Zastrzeżenie to czynię dlatego, że nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji, w której mógłbym lub chciałbym postąpić wbrew tej przysiędze.