– Dziwka! – wrzasnął mężczyzna o oczach szaleńca i z mieczem w dłoni.
– Twoje kłamstwa są wielkie jak północne góry! – krzyknęła w odpowiedzi kobieta. – Podobnie jak ty, mój mąż ma wiele kobiet i wcale o mnie nie dba! Bije mnie, a ty mi mówisz, że to jego prawo, bo jest wielkim synem prawdziwych Chin! Przewożę z jednego miasta do drugiego wiadomości, które przyniosłyby mi tortury i śmierć, gdyby je przy mnie znaleziono, a w zamian otrzymuję jedynie pogardę. Nikt mi nie zwraca pieniędzy za przejazdy ani juanów, które potrącono mi w pracy, bo ty mi mówisz, że to mój obowiązek! A co ma jeść moje dziecko? Dziecko, na które ten twój wielki syn Chin ledwo zwraca uwagę, ponieważ chce tylko synów!
– Duchy nie dały ci synów, bo staliby się kobietami, przynoszącymi hańbę wielkiemu domowi Chin! T y jesteś zdrajczynią! Poszłaś na lotnisko i skontaktowałaś się z naszymi wrogami, umożliwiając ucieczkę wielkiemu zbrodniarzowi! Zaprzedałabyś nas w niewolę na tysiąc lat…
– A wy zrobilibyście z nas stado bydła na dziesięć tysięcy lat!
– Nie wiesz, czym jest wolność, kobieto.
– Wolność? To słowo w twoich ustach? Mówisz mi… mówisz nam… że zwrócisz nam wolność, którą nasi przodkowie cieszyli się w prawdziwych Chinach, ale jaka to wolność, kłamco? Wolność, która żąda ślepego posłuszeństwa, która odbiera ryż mojemu dziecku, dziecku odepchniętemu przez ojca, który wierzy tylko w panów, ziemskich panów, władców Ziemi! Aiya! – Kobieta odwróciła się w stronę tłumu i rzuciła do przodu, oddalając się od mówcy. – Słuchajcie! – krzyknęła. – Słuchajcie mnie wszyscy! Nie zdradziłam was ani naszej sprawa, ale wiele się dowiedziałam. Wszystko było inaczej, niż mówi ten wielki kłamca! Jest wiele bólu i ograniczeń, wiemy o tym dobrze, ale ból i ograniczenia były również przedtem!… Mój kochanek nie był zły, nie był zaślepionym zwolennikiem reżimu, ale wykształconym, łagodnym człowiekiem, który wierzył w wieczne Chiny! Pragnął tego, czego i my pragniemy! Uważał jedynie, że potrzeba czasu, by naprawione zostało zło, które skaziło rządzących nami starców w komitetach. Zmiany nastąpią, powiedział mi. Niektórzy wskazują już nową drogę. Już!… Nie pozwólcie temu kłamcy mnie zabić!
– Dziwka! Zdrajczyni! – Głownia miecza przecięła powietrze, pozbawiając kobietę głowy. Jej kadłub potoczył się w lewo, głowa w prawo. Z obu części tryskały gejzery krwi. Mówca znów machnął mieczem, tnąc ciało kobiety, ale cisza, jaka zapadła w tłumie, była brzemienna, wzbudzająca grozę. Zatrzymał się, wyczuł, że jego pozycja się zachwiała. Odzyskał ją jednak natychmiast. – Niechaj najświętsze duchy przodków zapewnią jej pokój i oczyszczenie! – krzyknął. Jego oczy przesuwały się po zgromadzonych, zatrzymywały na każdej twarzy. – Gdyż pozbawiłem ją życia nie z nienawiści, lecz kierując się współczuciem dla jej słabości. Znajdzie spokój i przebaczenie. Duchy zrozumieją, ale my też musimy jedno zrozumieć, tu, w naszej ojczyźnie. Nie możemy odstąpić od naszej sprawy… Musimy być silni! Musimy…
Bourne miał już dość tego szaleńca. Ten człowiek był wcieloną nienawiścią. I był martwy. Kiedyś. Gdzieś. Może tej nocy… jeżeli to możliwe, tej nocy!
Delta wyciągnął nóż z pochwy i zaczął czołgać się w prawo, przez gęste zarośla. Jego tętno biło niezwykle równo; czuł, jak narasta w nim wściekłość i determinacja – Dawid Webb zniknął. Tak wielu rzeczy nie mógł sobie przypomnieć z tej odległej przeszłości, ale było również wiele takich, które do niego powracały. Szczegóły pamiętał mgliście, ale pozostał instynkt. Kierował się odruchami i czuł się całkowicie zespolony z ciemnością lasu. Dżungla nie była jego przeciwnikiem. Jego chaotyczne wspomnienia z odległych czasów podpowiadały mu, że była sojusznikiem, który go chronił, była jego ocaleniem. Drzewa, pnącza, poszycie były jego przyjaciółmi. Poruszał się wśród nich jak dziki kot, stąpający pewnie i bezszelestnie.
Skręcił w lewo nad krawędzią prehistorycznej doliny i zaczął schodzić w dół, kierując się wprost na drzewo, pod którym w swobodnej pozie stał morderca. Mówca ponownie zmienił swoją strategię w stosunku do zgromadzonych. Starał się odrobić straty, zrezygnował więc z egzekucji następnej kobiety. Zdawał sobie doskonale sprawę, że taka kaźń byłaby dla obecnych, z których każdy przecież miał matkę, czymś nie do przyjęcia, bez względu na jednoczącą ich sprawę. Pełna żaru przemowa martwej, zmasakrowanej kobiety musiała się zatrzeć w ich. pamięci. Mówca, mistrz w swym rzemiośle – a może raczej w sztuce – wiedział, kiedy powrócić do słów miłości, natychmiast usuwając w cień Lucyfera. Pomocnicy szybko zatarli ślady gwałtownej śmierci, a wtedy mężczyzna ruchem obrzędowego miecza przywołał drugą kobietę. Była to ładna dziewczyna, w wieku najwyżej osiemnastu lat. Gdy wleczono ją na miejsce rozprawy, płakała i wymiotowała.
– Nie pragniemy twej choroby i łez, dziecko – rzekł mówca najbardziej ojcowskim tonem, na jaki mógł się zdobyć. – Zawsze pragnęliśmy cię oszczędzić, gdyż wymagano od ciebie spełniania obowiązków, które cię przerastały ze względu na twój młody wiek i dowiadywałaś się tajemnic przekraczających twoje możliwości zrozumienia. Młodość często mówi, gdy powinna milczeć… Widywano cię w towarzystwie dwóch braci z Hongkongu… ale nie byli to nasi bracia. Są to ludzie pracujący dla brytyjskiej korony, tego słabego, dekadenckiego rządu, który sprzedał Ojczyznę naszym gnębicielom. Dawali ci błyskotki, ładną biżuterię, szminki i francuskie perfumy z Koulunu. A teraz powiedz, dziecko, co ty im dałaś?
Młoda dziewczyna wymiotująca histerycznie przez zatykający jej usta knebel, potrząsnęła gwałtownie głową. Łzy strumieniami spływały jej po twarzy.
– Trzymała rękę pod stołem między nogami mężczyzny w kawiarni na Guangqu! – zawołał jeden z oskarżycieli.
– To jedna z tych świń pracujących dla Anglików! – dodał następny.
– Młodość podatna jest na podniety – rzekł mówca spoglądając na oskarżycieli. Jego oczy płonęły, jakby nakazując milczenie. – Nasze serca mogą wybaczyć młodzieńczą wylewność uczuć – dopóki tej łatwości ulegania podnietom, tej wylewności nie towarzyszy zdrada.
– Była przy bramie Oianmen!…
– Ale nie była na Tiananmen. Ja sam to ustaliłem! – krzyknął mężczyzna z mieczem. – Twoje informacje są fałszywe. Pozostaje tylko jedno proste pytanie. Dziecko! Czy mówiłaś o nas? Czy twoje słowa mogły zostać przekazane naszym wrogom tu lub na południu?
Dziewczyna wiła się na ziemi, gwałtownie wyginała całe ciało w tył i w przód, starając się zaprzeczyć oskarżeniu.
– Uznaję twą niewinność, tak jak uczyniłby to ojciec, ale głupota zasługuje na skarcenie, dziecko. Byłaś zbyt swobodna w zawieraniu znajomości, zbyt lubiłaś błyskotki. Kiedy nie służy to naszej sprawie, może stać się niebezpieczne.
Młodą kobietę oddano pod nadzór znajdującego się wśród zgromadzonych tęgiego, pewnego siebie mężczyzny w średnim wieku, z zaleceniem, by ją „pouczał i skłaniał do medytacji”. Z wyrazu twarzy przyszłego opiekuna łatwo było wyczytać, że powierzone mu obowiązki będzie rozumiał o wiele szerzej. A kiedy już będzie miał jej dosyć, to dziecko, które wydobywało tajemnice od przedstawicieli pekińskiej hierarchii, domagających się, by sprowadzano im młode dziewczynki, w przekonaniu, że takie związki odnawiają ich siły witalne, po prostu zniknie.
Dwóm z pozostałych trzech Chińczyków dosłownie wytoczono proces. Oskarżono ich o handel narkotykami za pośrednictwem siatki działającej między Szanghajem a Pekinem. Ich przestępstwem nie było jednak rozprowadzanie narkotyków, lecz nagminne podkradanie zysków i przekazywanie poważnych sum na prywatne konta w bankach w Hongkongu. K-ilka ze zgromadzonych osób wystąpiło, by potwierdzić te ciężkie zarzuty. Oznajmili oni, że jako podlegli braciom dystrybutorzy wręczali obu „szefom” duże sumy w gotówce, które nie zostały nigdy zarachowane w tajnych księgach organizacji. Był to wstępny, ale nie najważniejszy punkt oskarżenia. Wypowiedział go dopiero główny mówca swym wysokim, przenikliwym głosem.
– - Podróżowaliście na południe do Koulunu. Raz, dwa albo i trzy razy w miesiącu. Port lotniczy Kai Tak… Ty! – wrzasnął fanatyk z mieczem wskazując więźnia stojącego po lewej stronie. – Przyleciałeś z powrotem tego popołudnia. Byłeś ubiegłej nocy w Koulunie. Ubiegłej nocy! Kai Tak! A właśnie ubiegłej nocy zostaliśmy zdradzeni na Kai Tak! – Mówca wyszedł poza krąg światła wokół pochodni i złowieszczo zbliżył się do klęczących, zmartwiałych z przerażenia mężczyzn. – Wasza miłość do pieniędzy przytłumiła waszą miłość do naszej sprawy – zaintonował jak przepełniony smutkiem, ale rozgniewany patriarcha. – Bracia poprzez krew i bracia w złodziejstwie. Wiedzieliśmy o tym już od wielu tygodni, wiedzieliśmy, gdyż wasza chciwość wzbudziła wiele zaniepokojenia. Wasze pieniądze musiały mnożyć się jak szczury w śmierdzącym ścieku, a więc zwróciliście się do przestępczych triad w Hongkongu. Jakie to pomysłowe, oryginalne i jakże głupie! Czy sądzicie, że nie mamy powiązań z niektórymi triadami?