Выбрать главу

Damo z Wężem, Damo z Wężem! Wycofajcie się! Jeżeli mnie słyszycie, wynoście się stamtąd i wracajcie do bazy. To na nic! Czy mnie słyszysz? Wycofajcie się!

– Co chcesz zrobić. Delta?

– Leć dalej, szefie. Jeszcze trzy minuty i możesz się stąd wynosić.

– Ja to ja. A co z tobą i twoimi ludźmi?

– Załatwimy to.

– Jesteś samobójcą. Delta.

– Mów do mnie jeszcze… Dobra, wszyscy sprawdzić spadochrony i przygotować się do skoku. Niech ktoś pomoże Echu i położy mu rękę na uchwycie linki wyzwalającej.

– Deraisonnable!

Prędkość samolotu utrzymywała się ciągle w granicach 600 kilometrów na godzinę. Trasa wybrana przez Jasona – na niedużej wysokości przez Cieśninę Tajwańską, nad Longhai i Shantou na wybrzeżu chińskim i Xinzhu oraz Fengshan na Tajwanie – liczyła ponad 2350 kilometrów. Tak więc przewidywany przez niego czas przelotu – jakieś cztery godziny, z dokładnością do paru minut – był obliczony prawidłowo. Zewnętrzne wyspy położone na północ od Hongkongu powinny być widoczne za niecałe pół godziny.

Podczas lotu dwukrotnie zostali wezwani przez radio. Raz przez garnizon na Quemoy, a drugi raz przez samolot patrolowy koło Raopingu. W obu wypadkach odpowiadał Bourne. Za pierwszym razem wyjaśnił, że prowadzi poszukiwania uszkodzonego statku przewożącego towary z Tajwanu na kontynent, za drugim zaś oznajmił tonem pogróżki, że są jednostką Ludowych Sił Bezpieczeństwa i poszukują statków przemytniczych, które niewątpliwie wymknęły się patrolom z Raopingu. Podczas ostatniego kontaktu radiowego był nie tylko obcesowo arogancki, ale wykorzystał również nazwisko i oficjalny, ściśle tajny numer identyfikacyjny martwego spiskowca, który obecnie leżał pod radziecką limuzyną w rezerwacie ptaków Jing Shan. Tak jak przewidywał, to czy mu uwierzono, czy nie, było bez znaczenia. Nikt nie miał ochoty zakłócać status quo ante. Życie i tak jest wystarczająco skomplikowane. Niech będzie, niech sobie lecą. Czym to może grozić?

– Gdzie jest pański sprzęt? – zapytał Jason pilota.

– Lecę nim! – odparł lotnik wpatrując się w przyrządy i wyraźnie podskakując przy każdym trzasku w głośniku, każdym meldunku z cywilnego samolotu. – Nie wiem, czy pan się orientuje, czy nie, ale nie mamy planu lotu. Możemy być na kolizyjnym kursie z tuzinem innych samolotów!

– Lecimy na to zbyt nisko – rzekł Jason – i mamy doskonałą widoczność. Wierzę, że pański wzrok nie pozwoli panu w coś trzepnąć.

– Pan zwariował! – krzyknął drugi pilot.

– Wręcz przeciwnie. Właśnie mam zamiar wrócić do normalnego świata. Gdzie macie sprzęt ratunkowy? Zważywszy na to, w jaki sposób produkujecie różne rzeczy, nie mogę sobie wyobrazić, żebyście bez tego latali.

– O co panu chodzi?

– Tratwy ratunkowe, urządzenia sygnalizacyjne… spadochrony.

– Wielkie duchy!

– Gdzie?

– W przedziale z tyłu samolotu, drzwi na prawo od kuchenki.

– Wszystko dla funkcjonariuszy państwowych – dodał kwaśno drugi pilot. – W razie jakichś kłopotów cały sprzęt przeznaczony jest wyłącznie dla nich.

– To rozsądne – stwierdził Bourne. – W przeciwnym wypadku, jaką mielibyście motywację?

– Szaleństwo!

– Idę na tył, panowie, ale mój pistolet będzie wciąż skierowany w tę stronę. Niech pan trzyma kurs, kapitanie. Jestem bardzo doświadczony i bardzo wrażliwy. Potrafię wyczuć nawet najdrobniejszą zmianę kursu i jeżeli coś takiego zauważę, jesteście martwi. Zrozumiano?

– Wariat!

– Mów do mnie jeszcze. – Jason wyszedł z kabiny i ruszył w głąb kadłuba. Przestąpił swojego związanego, rozkrzyżowanego więźnia, który zrezygnował już z prób uwolnienia się. Warstwa zaschniętej krwi pokrywała ranę na jego skroni.

– Jak tam, majorze?

– Popełniłem błąd. Czego jeszcze chcesz?

– Ciebie. Żywego w Koulunie, nic więcej.

– Po to żeby jakiś sukinsyn postawił mnie przed plutonem egzekucyjnym?

– To już twoja sprawa, ale ponieważ zaczynam porządkować pewne rzeczy, to jakiś sukinsyn może nawet dać ci medal, jeżeli tylko rozegrasz swoją partię tak, jak powinieneś.

– Jesteś cholernie tajemniczy, Bourne. O co ci chodzi?

– Przekonasz się, jeśli dopisze ci szczęście.

– Wielkie dzięki! – krzyknął Anglik.

– Nie masz mi za co dziękować, stary. To ty mi podsunąłeś ten pomysł, kiedy cię zapytałem, czy podczas swojego szkolenia uczyłeś się latać czymś takim. Pamiętasz, co mi odpowiedziałeś?

– Co?

– Powiedziałeś, że umiesz tylko z nich skakać.

– O, cholera!

Komandos ze spadochronem przypiętym na plecach leżał wyprostowany między dwoma fotelami. Nogi i ręce miał związane, a do prawej dłoni Jason przymocował mu linkę wyzwalającą.

– Wyglądasz jak ukrzyżowany, majorze, z tą tylko różnicą, że powinieneś mieć rozłożone ramiona.

– Na litość boską, czy możesz gadać z sensem?

– Proszę mi wybaczyć. To moje drugie ja usiłuje się wypowiedzieć. Nie zrób żadnego głupstwa, sukinsynu, bo wylecisz z tego luku! Słyszysz mnie? Rozumiesz?

– Rozumiem.

Jason wrócił do kabiny pilotów, usiadł na pokładzie, wziął mapę i odezwał się do drugiego pilota.

– Jaki namiar? – zapytał.

– Za sześć minut Hongkong, jeżeli w coś nie „trzepniemy”.

– W pełni panu ufam, ale niestety, pańska ucieczka na stronę wroga nie dojdzie do skutku. Nie możemy lądować na Kai Tak. Proszę lecieć na północ w stronę Nowych Terytoriów.

– Aiya! – wrzasnął pilot. – Znajdziemy się w zasięgu radaru! Ci zwariowani Gurkhowie strzelają do wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z kontynentem!

– Nie zrobią tego, jeżeli pana nie namierzą, kapitanie. Lecąc ku granicy, niech pan zejdzie poniżej dwustu metrów, a potem przeskoczy nad górami w Luowu. Tam pan może nawiązać kontakt radiowy z Shenzhen.

– I cóż ja im, na duchy przodków, powiem?

– Że zostaliście porwani. Widzi pan, nie mogę dopuścić, żeby pan zagrał w mojej sztuce. Nie możemy lądować w kolonii. Mógłby pan przyciągnąć uwagę wyjątkowo nieśmiałego człowieka – i jego towarzysza.

Spadochrony otworzyły się z trzaskiem nad ich głowami. Osiemnastometrowa lina łącząca obu skoczków naprężyła się pod naporem wiatru. Samolot z pełną szybkością odleciał w kierunku Shenzhen.

\Vodowali w stawie hodowlanym na południe od Lok Ma Chau. Bourne zwijał linę przyciągając do siebie związanego zabójcę, podczas gdy właściciele fermy rybnej wrzeszczeli na niego z brzegów prostokątnego stawu. Jason wyciągnął pieniądze – więcej pieniędzy, niż to małżeństwo mogło zarobić w ciągu roku.

– Jesteśmy uciekinierami! – zawołał. – Bogatymi uciekinierami! Kogo to obchodzi?

Nikogo to nie obchodziło, a już najmniej właścicieli stawu. I kiedy Bourne wyciągał mordercę z wody, powtarzali tylko: – Mgoi! Mgoi ssaai! – dziękując dziwnym, różowym istotom, które spadły z nieba.

Ody zdjęli już chińską odzież i Bourne skrępował byłemu komandosowi ręce na plecach, wyszli na drogę biegnącą na południe do Koulunu. Ich przemoczone ubrania szybko wysychały w palącym słońcu, ale ich wygląd nie zwracał uwagi kierowców nielicznych pojazdów. A już na pewno żaden z nich nie miałby ochoty zabierać takich autostopowiczów. Był to problem, który wymagał rozwiązania. I to rozwiązania szybkiego, dokładnego. Jason był u kresu sił, z trudnością mógł iść i chwilami zaczynał tracić świadomość. Jeden fałszywy ruch i może przegrać – ale przecież nie mógł przegrać właśnie teraz!

Chłopki, najczęściej stare kobiety, dreptały poboczem drogi. Ich wielkie, szerokie kapelusze osłaniały pomarszczone twarze przed słońcem, a na wspartych na ich leciwych ramionach nosidłach wisiały koszyki z produktami. Kilka z nich spojrzało z zaciekawieniem na Europejczyków w wymiętych ubraniach, ale tylko przez moment. Ich świat nie lubił niespodzianek. Trzeba było jedynie starać się przeżyć, ich wspomnienia wciąż były żywe.

Wspomnienia. Obserwuj wszystko. Znajdziesz cos, co ci się przyda.

– Kładź się – powiedział Jason do Anglika. – Przy drodze.

– Co? Dlaczego?

– Bo jeżeli tego nie zrobisz, będziesz oglądał ten świat jeszcze tylko przez trzy sekundy.

– Myślałem, że chcesz mnie dostarczyć żywego do Koulunu!

– Jeżeli będę musiał, zadowolę się zwłokami. Kładź się! Na plecach! Możesz krzyczeć, ile wlezie, i tak nikt cię nie zrozumie. W ten sposób mógłbyś mi nawet pomóc.

– Chryste, jak?

– Jesteś po wypadku.

– Co?

– Kładź się! Już!

Zabójca położył się na jezdni i obrócił na plecy. Patrzył w jasne światło słońca, a jego tors unosił się i opadał w rytm oddechu.

– Słyszałem, co mówił pilot – powiedział. – Ty rzeczywiście jesteś pieprzonym wariatem!

– Każdy ma prawo do własnej interpretacji, majorze. – Jason odwrócił się w stronę drogi i zaczął wołać do chłopek: – Jiuming! – krzyczał. – Qing bangmang!- Błagał te stare, doświadczone przez los kobiety, aby pomogły jego rannemu towarzyszowi, który ma złamane żebra albo uszkodzony kręgosłup. Sięgnął do plecaka i wyjął pieniądze, tłumacząc, że liczy się tu każda minuta i że ranny jak najszybciej powinien się znaleźć pod opieką lekarską. Jeśli mu pomogą, zapłaci im bardzo hojnie.