– To nie peruka, doktorze.
– Mój dyplom nie obejmował kosmetyki.
– Tylko leczenie stóp.
– To prostsze niż leczenie głowy, możesz mi wierzyć. Telefon zadzwonił. Marie zamarła, a Panov wstrzymał oddech. Powoli odwrócił głowę w stronę znienawidzonego dźwięku.
Spróbujesz jeszcze raz wyciąć taki numer i jesteś martwy! – ryknął Bourne łapiąc się za grzbiet dłoni, na której szybko siniało stłuczone miejsce. Morderca miał związane przeguby ukryte w rękawach kurtki, ale udało mu się gwałtownie uderzyć ramieniem w drzwi taniego hotelu i przytrzasnąć Jasonowi rękę.
– A czego, u diabła, się po mnie spodziewasz? – wrzasnął były komandos. – Że grzecznie wyjdę na nocną przechadzkę uśmiechając się do mojego plutonu egzekucyjnego?
– Widzę, że lubisz sobie również poczytać w ubikacji – stwierdził Bourne patrząc, jak zabójca obmacuje sobie żebra, na których przed chwilą wylądował jego kopniak. – Może nadszedł czas, żeby cię zapytać, dlaczego zajmujesz się robotą, do której ja właściwie nigdy nie miałem serca. Co, majorze?
– Naprawdę cię to interesuje, panie Oryginalny? – mruknął sobowtór opadając na przysunięty do ściany fotel. – A więc teraz moja kolej zapytać: dlaczego?
– Być może dlatego, że nigdy sam siebie nie rozumiałem – odparł Dawid Webb. – Jestem o tym zupełnie przekonany.
– Och, wiem o tobie wszystko! To stanowiło część treningu, który prowadził ten Francuz. Wielki Delta był szurnięty! Jego żona i dzieciaki zginęli nad rzeką w Phnom-Penh, zastrzeleni przez zabłąkany myśliwiec. Ten jakże ucywilizowany naukowiec dostał fioła i nikt nie był w stanie nad nim zapanować. Nikogo to zresztą nie obchodziło, ponieważ wraz z grupą, którą dowodził, zadał przeciwnikowi więcej strat niż większość zespołów działających według taktyki,,rozpoznaj i zniszcz” razem wziętych. Sajgon uznał, że masz manię samobójczą i z ich punktu widzenia było to idealne rozwiązanie. Bardzo im zależało, żeby cię wraz z twoją bandą szlag trafił. Nigdy nie chcieli, żebyś wrócił. Byłeś dla nich tylko obciążeniem!
Damo z Wężem, Damo z Wężem… mówi przyjaciel, ty dupku. Nie macie ich tu zbyt wielu… Wycofajcie się! To beznadziejne!
– Wiem o tym albo zdaje mi się, że wiem – rzekł Webb. – Ale pytałem o ciebie.
Oczy mordercy rozszerzyły się, gdy siedział ze wzrokiem wbitym w związane dłonie. Kiedy wreszcie się odezwał, był to ledwie szept, niemal nierzeczywiste echo głosu.
– Bo jestem świrem, ty sukinsynu! Wiedziałem już o tym, kiedy byłem dzieciakiem. Paskudne, mroczne myśli, zwierzęta mordowane tylko po to, żeby widzieć ich oczy i pyski. Zgwałciłem córkę pastora, mojego sąsiada, bo wiedziałem, że nie będzie mogła się nikomu poskarżyć, a potem spotkałem ją na ulicy i odprowadziłem do szkoły. Miałem wtedy jedenaście lat. A potem w Oksfordzie, podczas klubowej balangi przytrzymałem chłopaka pod wodą, tuż pod powierzchnią, tak długo, aż się utopił – po to, żeby widzieć jego oczy, jego usta. A potem wróciłem na zajęcia i zakasowałem każdego głupka, który miał dość oleju w głowie, by uciec przed burzą z piorunami. Tam byłem facetem na właściwym miejscu, synem godnym swojego ojca.
– Nigdy nie próbowałeś się leczyć?
– Leczyć? Z takim nazwiskiem jak Allcott-Price?
– Allcott?… – oszołomiony Bourne wytrzeszczył oczy na swojego więźnia. – Generał Allcott-Price? Genialny chłopak Montgomery'ego w czasie drugiej wojny światowej? „Rzeźnik” Allcott, który dowodził oskrzydlającym atakiem na Tobruk, a potem przetoczył się swoimi czołgami przez Włochy i Niemcy? Angielski Patton?
– Przecież nie było mnie jeszcze wtedy na świecie, na miłość boską! O ile wiem, byłem dziełem jego trzeciej żony… a może czwartej. Był bardzo aktywny w tych sprawach, to znaczy męsko-damskich.
– D'Anjou powiedział, że nigdy nie podałeś mu swego prawdziwego nazwiska.
– No i miał rację! Pan generał, kołysząc swym kieliszkiem brandy, w swym jakże szacownym klubie na St. James, raczył rzec: „Zabijcie go! Zabijcie tę parszywą owcę i nie wspominajcie więcej o nim. To nie mój syn, ta kobieta była dziwką!” Ale jestem jego synem i on dobrze o tym wie. Ten sadystyczny sukinsyn wie, co mi sprawia przyjemność, i obaj zebraliśmy kupę dyplomów za to, co najbardziej lubimy robić.
– A więc wiedział?… Wiedział o twojej chorobie?
– Wiedział… I wie. Nie pozwolił mi wstąpić do Sandhurst – to nasze West Point, jeśli nie wiesz – ponieważ nie chciał, żebym się znalazł choćby w pobliżu jego drogocennej armii. Uznał, że się na mnie poznają i nadszarpnie to jego wspaniałą reputację. Omal go szlag nie trafił, kiedy się dowiedział, że wstąpiłem do wojska. Nie przespał chyba spokojnie ani jednej nocy, dopóki nie powiedziano mu po cichu, że już stamtąd zniknąłem, zniknąłem na dobre i wszelki ślad po mnie zaginął.
– Dlaczego więc mówisz mnie, kim jesteś?
– To proste – odparł były komandos, świdrując Jasona wzrokiem. – Jak widzę, bez względu na rezultat, tylko jeden z nas wyjdzie z tego żywy. Uprzedzam cię, że zrobię wszystko, żebym to był ja. Ale może mi się nie udać, bo nie jesteś frajerem. Wtedy będziesz znał nazwisko, którym możesz zaszokować cały ten cholerny świat i niewykluczone, że zrobisz majątek na licencjach literackich i filmowych, czy coś w tym rodzaju.
– W takim razie generał do końca życia może spać spokojnie.
– Spać? Najprawdopodobniej strzeli sobie w łeb! Nie słuchałeś mnie uważnie. Powiedziałem, że poinformowano go po cichu, że wszystkie ślady zostały zatarte i żadne nazwisko nie wypłynie. Ale dzięki temu nic nie zostanie zatuszowane. Ta cała śmierdząca sprawa będzie się wlokła dalej jak dziad z odpustu, i wcale mi nie jest przykro z tego powodu, stary. Wiem, kim jestem, i godzę się z tym. Niektórzy ludzie są po prostu inni. Można powiedzieć, że są jednostkami aspołecznymi albo skłonnymi do przemocy, albo też zepsutymi. Jedyną różnicę w moim wypadku stanowi to, że jestem wystarczająco inteligentny, by zdawać sobie z tego sprawę.
– I godzić się z tym – powiedział spokojnie Bourne.
– Cieszyć się z tego. Być w euforii! I spójrzmy na to od innej strony. Jeżeli przegram i cała historia nabierze rozgłosu, iluż społecznych wyrzutków podniesie to na duchu? Ilu jest takich „odmieńców”, którzy byliby szczęśliwi mogąc zająć moje miejsce, tak jak ja zająłem twoje? Ten cholerny świat pełen jest Jasonów Bourne'ów. Wystarczy tylko wskazać im kierunek, podsunąć ideę, a natychmiast zaczną działać. To była ta podstawowa, genialna koncepcja Francuza. Czy tego nie widzisz?
– Widzę kupę draństwa i to wszystko.
– Wcale nie masz tak złego wzroku. Pan generał też to zobaczy – odbicie samego siebie – i będzie musiał żyć ze świadomością, że został zdemaskowany, dławić się nią.
– Jeżeli on nie chciał ci pomóc, to przecież sam mogłeś sobie pomóc, mogłeś się leczyć. Jesteś wystarczająco inteligentny, żeby zdawać sobie z tego sprawę.
– I stracić całą przyjemność, całą rozrywkę? To nie do pomyślenia, stary! Idziesz swoją drogą i trafiasz do najbardziej spisanej na straty formacji w całym wojsku w nadziei, że zdarzy się jakiś wypadek, który cię załatwi raz na zawsze, zanim cię rozpracują. Znalazłem taką formację, ale wypadek się nie zdarzył. Niestety, rywalizacja wyzwala w nas najlepsze cechy, prawda? Udaje nam się przeżyć dlatego, że ktoś inny sobie tego nie życzy… A poza tym, oczywiście, alkohol. Daje nam pewność siebie, a nawet odwagę do robienia rzeczy, co do których nie jesteśmy pewni, że możemy je zrobić.
– Ale nie wtedy, gdy jesteś w akcji.
– Oczywiście, że nie, ale nachodzą cię wspomnienia. Pijacka brawura, która podpowiada, że jesteś w stanie tego dokonać.
– Błąd – rzekł Jason Bourne.
– Niezupełnie – zaprotestował morderca. – Człowiek czerpie siły z czego tylko może.
– Są w tobie dwaj ludzie – stwierdził Bourne. – Jeden, którego znasz, i drugi, którego nie znasz – albo nie chcesz znać.
– Błąd! – powtórzył po nim komandos. – I nie oszukuj się, tego pierwszego by tu nie było, gdybym nie znajdował w tym przyjemności. I nie miej złudzeń, panie Oryginale. Lepiej wpakuj mi kulę w łeb, bo jeśli mi się uda, dopadnę cię. Zabiję cię, jeśli zdołam.
– Chcesz, żebym zniszczył to, z czym nie możesz już dłużej żyć.
– Przestań pieprzyć, Boume! Nie wiem jak ty, ale ja to lubiłem! Chcę tego! Nie mógłbym bez tego żyć.
– Już mnie o to prosiłeś.
– Strzelaj, palancie!
– I znowu prosisz.
– Przestań! – Morderca zerwał się z krzesła. Jason zrobił dwa kroki, jego prawa stopa ponownie wystrzeliła do przodu, trafiając w żebra zabójcy i odrzucając go na krzesło. Allcott-Price wrzasnął z bólu.
– Nie zabiję cię, majorze – oznajmił spokojnie Bourne. – Ale jeszcze będziesz żałował, że nie jesteś martwy.
– Spełnij moją ostatnią prośbę – wykrztusił zabójca przyciskając związane ręce do piersi. – Nawet ja dawałem moim celom taką szansę… Mogę znieść przygodną kulę, ale nie garnizonowe więzienie w Hongkongu. Powieszą mnie późną nocą, kiedy nikt nie będzie widział, tylko dlatego, żeby wszystko odbyło się oficjalnie, zgodnie z ich świstkar::; Założą mi na szyję gruby sznur i każą stanąć na platform l ' '-. zmcaę tego!