Wyjechał swym sponiewieranym samochodem z pobocza. Nie było potrzeby go ukrywać. Nie będzie wracał. Nie zależało mu na tym, by wrócić. Nie było Marie i wszystko się skończyło. Jakiekolwiek były kolejne etapy jego życia – były skończone. Dawid Webb. Delta. Jason Bourne. To była przeszłość. Chciał tylko spokoju. Ból przekroczył granice jego wytrzymałości. Spokój. Ale najpierw musi zabić. Swoich wrogów. Wrogów Marie. Wrogów wszystkich ludzi, gdziekolwiek się znajdują, którzy są sterowani przez bezimiennych manipulatorów bez twarzy. Wszyscy oni dostaną nauczkę. Oczywiście niewielką nauczkę, jako że znawcy udzielą odpowiednich wyjaśnień, które będą możliwe do przyjęcia dzięki zawiłym słowom i zafałszowanym półprawdom. Kłamstwa. Odrzuć wątpliwości, wyklucz pytania, czuj się znieważony, tak jak czują się ludzie, i podążaj, aż zabrzmią werble pojednania. Celem jest wszystko, nieważni gracze to tylko konieczne cyfry w śmiertelnych równaniach. Wykorzystaj ich, wyciśnij, zabij, jeżeli będziesz musiał. Wykonaj to, ponieważ my tak mówimy. My rozumiemy – inni nie. Nie zadawaj nam pytań. Nie masz dostępu do naszej wiedzy.
Jason wyskoczył z samochodu, otworzył tylne drzwi i nożem przeciął więzy krępujące nogi zamachowca. Zdjął mu z oczu opaskę, knebla nie ruszał. Chwycił więźnia za ramię i…
Cios był paraliżujący! Zabójca obrócił się w miejscu, jego prawe kolano huknęło Bourne'a w lewą nerkę, a w chwili gdy Delta się wygiął, związane ręce wylądowały mu na gardle. Drugie kolano trafiło Bourne'a w klatkę piersiową; upadł na ziemię, a komandos puścił się drogą. Nie. To nie może się stać! Potrzebuję jego karabinu, jego ognia. To jest częścią mojej strategu.
Delta podniósł się i z rozsadzającym piersi i bok bólem rzucił się w pogoń za biegnącą drogą sylwetką. Za parę sekund morderca zniknie w ciemnościach! Człowiek z „Meduzy” biegł szybciej, zapomniawszy o bólu, a funkcjonująca jeszcze część jego umysłu skoncentrowana była wyłącznie na zabójcy. Szybciej, szybciej! Nagle u podnóża góry rozbłysły reflektory oświetlając postać uciekiniera. Komandos rzucił się w bok, aby uniknąć światła. Bourne do ostatniej chwili trzymał się prawej strony drogi, wiedząc, że w czasie gdy przejeżdża tamtędy samochód, jego odległość od przeciwnika zmniejsza się o cenne metry. Mając unieruchomione ręce oszust potknął się o niewielki występ na drodze, jednak wyczołgał się szybko na asfalt, stanął na nogi i znowu zaczął biec. Ale było za późno. Ramię Delty opadło na kark więźnia, obaj mężczyźni zwalili się na ziemię. Gardłowe krzyki komandosa były rykami zwierzęcia opętanego pasją. Jason obrócił mordercę na plecy i brutalnie przycisnął mu brzuch kolanem.
– Słuchaj, ty wyrzutku! – mówił bez tchu, a pot spływał mu po twarzy. – To, czy zginiesz, czy nie, jest dla mnie bez znaczenia. Za parę minut nie będziesz mnie w ogóle obchodził, ale do tego czasu jesteś częścią planu, mojego planu! Czy umrzesz później, będzie już zależało od ciebie, nie ode mnie. Daję ci szansę, która jest czymś więcej, niż ty kiedykolwiek zrobiłeś dla człowieka, na którego polowałeś. Teraz wstawaj! Rób wszystko, co ci każę, bo inaczej twoja szansa zostanie zdmuchnięta razem z twoją głową – dokładnie to im obiecałem.
Zatrzymali się znowu przy samochodzie. Delta podniósł swój plecak, wyjął strzelbę, którą zdobył w Pekinie, i wyciągnął ją w stronę komandosa.
– Błagałeś mnie o broń na lotnisku w Jinan, pamiętasz? – Morderca skinął głową, jego oczy były szeroko otwarte, a w rozciągniętych ustach tkwił szmaciany knebel. – Jest twoja – ciągnął Jason Bourne matowym, obojętnym głosem. – Kiedy znajdziemy się za tamtym murem – a ty będziesz szedł przede mną – dam ci ją. – Zabójca zmarszczył brwi, jego oczy zwęziły się. – Zapomniałem – rzekł Delta. – Nie mogłeś zobaczyć. Jest tam dobrze strzeżony dom, niecałe dwieście metrów stąd, idąc wzdłuż tej drogi. Pójdziemy tam. Ja zostanę na zewnątrz i wyciągnę stamtąd, kogo będę mógł. A ty? Masz dziewięć naboi, dostaniesz jeszcze coś. Jedną „bombkę”. – Meduzyjczyk wyjął z plecaka ładunek plastiku i pokazał go swemu więźniowi. – Tak jak ja to widzę, nigdy nie wydostaniesz się z powrotem przez mur, oni cię wykończą. I tak możesz się wydostać tylko przez bramę, to będzie gdzieś w prawo na skos. Żeby tam dotrzeć, będziesz musiał torować sobie drogę bronią. Zapalnik czasowy na plastiku można nastawić na minimum dziesięć sekund. Radź sobie z tym, jak chcesz. Nie obchodzi mnie to. Capisce?
Zabójca podniósł związane ręce, a następnie wskazał na knebel. Wydając tłumione jęki dawał Jasonowi do zrozumienia, że powinien uwolnić jego ręce i usunąć tampon.
– Przy murze – powiedział Delta. – Kiedy będę gotowy, przetnę ci te liny. Ale kiedy już to zrobię, gdybyś spróbował usunąć knebel, zanim ci pozwolę, będzie po twojej szansie. – Zabójca popatrzył na niego i skinął głową.
Jason Bourne i morderca samozwaniec poszli drogą na Yictoria Peak w kierunku zakonspirowanego domu.
Conklin kuśtykając zbiegał po schodach szpitala najszybciej jak mógł, trzymając się środkowej poręczy i gorączkowo rozglądając się po podjeździe za taksówką. Nie było żadnej. Zamiast niej zobaczył pielęgniarkę w fartuchu, która stojąc samotnie czytała South China Times korzystając z oświetlenia nad drzwiami wejściowymi. Co pewien czas wzrok jej kierował się w stronę wjazdu na parking.
– Przepraszam panią – wysapał z trudem Aleks. – Czy mówi pani po angielsku?
– Trochę – odpowiedziała kobieta, najwyraźniej zauważając jego ułomność i podniecony głos. – Czy ma pan jakieś trudności?
– Wiele trudności. Muszę znaleźć taksówkę. Muszę natychmiast do kogoś dotrzeć, a nie mogę załatwić tego telefonicznie.
– Wezwą taksówkę dla pana z recepcji. Wzywają co wieczór dla mnie, kiedy wychodzę.
– Pani czeka?…
– Właśnie nadjeżdża – rzekła kobieta, gdy zbliżające się światła reflektorów pojawiły się przy wjeździe na parking.
– Proszę pani! – krzyknął Conklin. – To jest pilne. Człowiek umiera, a inny może umrzeć, jeżeli się do niego nie dostanę. Proszę! Czy mógłbym…
– Bie zhaoji – krzyknęła kobieta, prosząc, aby się uspokoił. – Panu się spieszy. Mnie nie. Niech pan weźmie moją taksówkę. Sprowadzę sobie inną.
– Dziękuję – rzekł Aleks, gdy taksówka zatrzymała się przy krawężniku. – Dziękuję! – dodał otwierając drzwi i wsiadając do samochodu. Kobieta uprzejmie skinęła głową i wzruszyła ramionami odwracając się, by wejść z powrotem po schodach. Szklane drzwi na górze otworzyły się szeroko i Conklin widział przez tylną szybę, jak kobieta omal nie zderzyła się z dwoma ludźmi Lina. Jeden z nich zatrzymał ją i coś do niej mówił, drugi dobiegł do krawężnika i zmrużył oczy wpatrując się w ciemność.
– Pospiesz się – powiedział Aleks do kierowcy, gdy przejeżdżali przez bramę. – Kuai yidiar, jeżeli wyrażam się poprawnie.
– Zrobię to – odparł taksówkarz płynną angielszczyzną. – ffurry brzmi jednak lepiej.
Nathan Road stanowiła iście galaktyczny wjazd do mieniącego się barwami świata, jakim była Golden Mile. Jaskrawo kolorowe światła, światła, które tańczyły, mrugały i iskrzyły się na murach tej zatłoczonej, miejskiej doliny ludzkości, gdzie kupujący wciąż czegoś poszukiwali, a handlarze krzykiem zachwalali swe towary. Był to bazar bazarów, z dziesiątkami języków i dialektów przekrzykujących się nawzajem, z nieustannie płynącymi tłumami ludzi. Tutaj właśnie, w tym zakątku handlowego zgiełku, Aleks Conklin wysiadł z taksówki. Mimo bólu – kalectwo dawało mu się we znaki, żyły na nodze pozbawionej stopy nabrzmiały – ruszył spiesznie wzdłuż wschodniej strony ulicy, błądząc wzrokiem w różnych kierunkach; przypominał żbika szukającego swych młodych na terytorium opanowanym przez hieny.
Dotarł do końca czwartego kwartału, ostatniego kwartału. Gdzie oni są? Gdzie jest szczupły, niepozorny Panov i wysoka, uderzająco piękna, kasztanowłosa Marie? Jego instrukcje były jasne, bezdyskusyjne. Pierwsze cztery kwartały w kierunku północnym po prawej stronie, wschodniej stronie. Mo Panov powtórzył je z pamięci. O, Chryste! Szukał dwóch osób, a jedna z nich mogła przypominać setki ludzi w tych czterech zatłoczonych kwartałach. Jego oczy szukały więc wysokiej, ciemnorudej kobiety – a przecież ona wyglądała już inaczej. Miała włosy przemalowane na siwo, z białymi pasemkami! Aleks zawrócił w stronę Salisbury Road, jego oczy wypatrywały teraz tego, czego powinien szukać, a nie tego, co chciałby znaleźć, a co podsuwały mu jego wspomnienia.
Są! Na skraju tłumu otaczającego ulicznego sprzedawcę, na którego straganie leżały stosy jedwabi różnych gatunków – tkaniny niepewnego pochodzenia, z metkami równie autentycznymi jak sfałszowane podpisy.
– Chodźmy – powiedział Conklin biorąc oboje pod ręce.
– Aleks! – krzyknęła Marie.
– Czy u ciebie wszystko w porządku? – spytał Panov.
– Nie – powiedział agent CIA. – Ani u nikogo z nas.
– Dawid, tak? – Marie mocno chwyciła Conklina za ramię.