Выбрать главу

– Twoja pomoc zaczyna być odczuwalna – rzekł podsekretarz stanu z nikłym uśmiechem na twarzy. – Dziękuję ci.

Człowiek z „Meduzy” spojrzał surowo na człowieka z Waszyngtonu.

– Jeżeli cała ta cholerna mistyfikacja się uda, czy będziesz mógł, analityku, to wykonać? Czy potrafisz błyskawicznie wyjąć broń i pociągnąć za spust? Bo jeśli nie, to obaj jesteśmy martwi.

– Potrafię – stwierdził McAllister spokojnie. – Dla Dalekiego Wschodu. Dla świata.

– I dla twojego dnia w słońcu. – Jason ruszył w stronę stolika. – Wyjdźmy stąd. Nie chcę używać tego telefonu po raz drugi.

Spokój Góry Nefrytowej Wieży został naruszony wskutek szalonego ożywienia, jakie zapanowało w willi Sheng Chou-yanga. Zamieszanie to spowodowane było nie tyle dużą liczbą znajdujących się ludzi, gdyż przebywało tam zaledwie pięć osób, ile napięciem, w jakim ci ludzie się znajdowali. Minister wysłuchiwał swoich podwładnych, którzy wchodzili i wychodzili z ogrodu przynosząc najświeższe wiadomości, nieśmiało podsuwali swoje rady i natychmiast się z nich wycofywali, gdy tylko dostrzegli u swego przywódcy najmniejszą oznakę niezadowolenia.

– Nasi ludzie potwierdzili tę historię, sir – krzyknął umundurowany mężczyzna w średnim wieku, wybiegając z domu. – Rozmawiali z dziennikarzami. Wszystko odbyło się tak, jak przedstawił to zabójca, a zdjęcie zabitego człowieka zostało podane do gazet.

– Zdobądź je – rozkazał Sheng. – Niech nam je natychmiast prześlą telegraficznie. To nie do wiary.

– Już to robią – oświadczył żołnierz. – Konsulat wysłał attache do „South China News”. Powinno nadejść w ciągu kilku minut.

– Nie do wiary – powtarzał Sheng cicho, spoglądając ku pływającym liściom lilii wodnej w najbliższym z czterech sztucznych stawów. – Symetria jest zbyt doskonała, zbieżność w czasie również, to zaś oznacza, że coś nie gra. Ktoś złamał porządek.

– Zabójca? – zapytał jeden z doradców.

– W jakim celu? On nie wie, że miał zostać zabity w rezerwacie, zanim skończy się noc. Myślał, że jest uprzywilejowany, a tymczasem my użyliśmy go tylko jako pułapki na jego poprzednika, którego wykrył nasz człowiek z Wydziału Specjalnego.

– W takim razie kto? – zapytał inny doradca.

– To jest właśnie dylemat. Kto? Oferta wydaje się nęcąca, a jednocześnie wyczuwa się w tym jakąś nieudolność. To wszystko jest zbyt oczywiste, tchnie amatorszczyzną. Zabójca, o ile mówi prawdę, powinien być przekonany, że nie ma się czego obawiać z mojej strony, a mimo to grozi porzuceniem najlepszego klienta. Zawodowcy tego nie robią i to mnie właśnie niepokoi.

– Czy sugeruje pan jakieś osoby trzecie, panie ministrze? – podsunął trzeci z kolei doradca.

– Jeżeli tak – rzekł Sheng, a jego wzrok przykuł tym razem pojedynczy liść lilii wodnej – to jest to ktoś bez żadnego doświadczenia lub o inteligencji wołu. To jest dylemat.

– Mam je, sir! – krzyknął młody człowiek wbiegając do ogrodu ze zdjęciem w ręku.

– Daj mi to. Szybko! – Sheng chwycił fotografię i ustawił tak, by padało na nią światło reflektora. – To jest on! Nie zapomnę tej twarzy, dopóki będę żył. Wszystko przygotuj! Powiedz kobiecie w Makau, żeby podała naszemu mordercy numer i włączyła elektroniczne urządzenia zabezpieczające przed podsłuchem. Niepowodzenie oznacza śmierć.

– Natychmiast, panie ministrze. – Telefonista pobiegł z powrotem do domu.

– Moja żona i dzieci – rzekł Sheng Chouyang w zamyśleniu – mogą być zaniepokojeni tym całym poruszeniem. Proszę, żeby ktoś z was do nich poszedł i wyjaśnił, że sprawy państwowe zatrzymują mnie z dala od ich najmilszego towarzystwa.

– To dla mnie zaszczyt, sir – rzekł jeden z doradców.

– Oni tak wiele tracą z powodu mojego zaangażowania w pracę. To prawdziwe anioły. Pewnego dnia zostaną za to wynagrodzeni.

Bourne dotknął ramienia łącznika i wskazał na zapalony neon hotelu po prawej stronie ulicy. – Wpiszemy się tu na listę gości, a potem pojedziemy do automatu na drugi kraniec miasta. W porządku?

– Tak będzie rozsądnie – rzekł Chińczyk. – Jest ich wszędzie pełno.

– A poza tym należy nam się trochę snu. Francuz ciągle mi mówił, że odpoczynek to również broń. Chryste, czemu ja się powtarzam?

– Ponieważ cię to prześladuje – odezwał się McAllister z tylnego siedzenia.

– Powiedz mi coś o tym. Nie. Nie mów.

•Fason nakręcił numer w Makau i przez stację przekaźnikową w Chinach uzyskał połączenie z zabezpieczonym przed podsłuchem telefonem na Górze Nefrytowej Wieży. Potem spojrzał na analityka. – Czy Sheng mówi po francusku? – zapytał pospiesznie.

– Oczywiście – odparł podsekretarz. – Ma do czynienia z francuskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych; zresztą włada językiem każdego, z kim prowadzi pertraktacje. To jedna z jego mocnych stron. Czemu jednak nie miałbyś mówić w dialekcie mandaryńskim? Przecież go znasz.

– Ale zabójca go nie znał, a jeżeli będę mówił po angielsku, Sheng może się zdziwić, gdzie się podział mój brytyjski akcent. Francuski to ukryje, tak jak to było w przypadku Su Jianga, a ja jednocześnie przekonam się, czy to jest rzeczywiście Sheng. – Bourne zasłonił mikrofon chusteczką i usłyszał drugi, odbijający się echem sygnał telefonu oddalonego o tysiąc pięćset mil. Zabezpieczenie przed podsłuchem działało.

– Wei?

– Comme le colonel, je prefere parter francais.

– Shenma? – odezwał się donośny, pełen zakłopotania głos.

– Fawen – Jason podał mandaryński odpowiednik francuskiego.

– Fawen? Wo buhui! – odpowiedział podekscytowany mężczyzna stwierdzając, że nie zna francuskiego. Spodziewano się telefonu. Wmieszał się jakiś inny głos; był oddalony i zbyt cichy, aby można było cokolwiek usłyszeć. Po chwili odezwał się w słuchawce.

– Mais pourauoi parlez-vous francais? – To był Sheng! Bez względu na język Bourne nigdy nie zapomniałby zawodzącego głosu mówcy. Był to zaślepiony wyznawca jakiegoś bezlitosnego boga mamiący swe audytorium przed przystąpieniem do właściwego ataku z użyciem ognia i siarki.

– Powiedzmy, że tak mi jest wygodniej.

– Dobrze. Cóż to za nieprawdopodobną historię masz do opowiedzenia? Mam na myśli to szaleństwo, w trakcie którego padło pewne nazwisko?

– Powiedziano mi również, że pan mówi po francusku – przerwał Jason.

Nastąpiła przerwa, podczas której słychać było jedynie równomierny oddech Shenga.

– Ty wiesz, kim ja jestem?

– Znam nazwisko, które mnie nic nie mówi, ma ono jednak znaczenie dla kogoś innego. Dla kogoś, kogo znał pan przed laty. On chce z panem rozmawiać.

– Co? – wrzasnął Sheng. – To zdrada!

– Nic w tym guście, a na pańskim miejscu posłuchałbym, co on ma do powiedzenia. On w lot się zorientował, że wszystko, co im mówiłem, było kłamstwem. Inni się nie połapali, tylko on jeden. – Bourne spojrzał na stojącego obok McAllistera; analityk pokiwał głową dając do zrozumienia, że Jason przekonywająco używa słów, które wcześniej podpowiedział mu podsekretarz. – Tylko raz na mnie spojrzał i skojarzył fakty. Ale wtedy prawdziwy chłopiec Francuza był już całkiem nieźle podziurawiony; jego głowa przypominała raczej zakrwawiony kalafior.

– Co ty zrobiłeś?

– Prawdopodobnie największą przysługę, jaką panu kiedykolwiek wyświadczono, i spodziewam się za to zapłaty. A oto pański przyjaciel. Będzie mówił po angielsku. – Bourne wręczył słuchawkę analitykowi, który natychmiast zaczął mówić.

– Tu Edward McAllister, Sheng.

– Edward…? – Oszołomiony Sheng Chouyang nie był w stanie dokończyć nazwiska.

– Ta rozmowa nie jest nagrywana i nie ma żadnego oficjalnego znaczenia. Nikt nie wie, gdzie się w tej chwili znajduję. Rozmawiając z tobą mam na uwadze jedynie swoje własne dobro – a także twoje.

– Ty… zadziwiasz mnie, mój stary przyjacielu – rzekł minister powoli opanowując strach.

– Przeczytasz o tym w porannych gazetach i niewątpliwie mówią już o tym w wiadomościach radiowych i telewizyjnych nadawanych z Hawajów. Konsulat życzył sobie, abym zniknął na kilka dni – im mniej pytań, tym lepiej – a ja wiedziałem tylko, z kim chcę zniknąć.

– Co się stało i w jaki sposób ty…

– Podobieństwo w ich wyglądzie było zbyt uderzające, by mogło być przypadkowe – przerwał mu podsekretarz stanu. – Sądzę, że d'Anjou chciał w maksymalnym stopniu wykorzystać legendę, a tu istotną rolę odgrywały cechy zewnętrzne, ze względu na tych, którzy widzieli Jasona Bourne'a w przeszłości. W moim przekonaniu było to zupełnie niepotrzebne, chociaż okazało się skuteczne. W całym tym zamieszaniu na Yictoria Peak nikt inny nie dostrzegł tego uderzającego podobieństwa, tym bardziej że z trudem można było rozpoznać twarz zabitego. Ale przecież nikt z nich nie znał Bourne'a. Ja go znałem.

– Ty?

– Ja go przepędziłem z Azji. To mnie chciał zabić i kierując się pragnieniem odwetu, a także z przekory, postanowił to uczynić zostawiając ciało twojego zabójcy na Yictoria Peak. Na szczęście dla mnie nie docenił możliwości twojego człowieka. Kiedy wybuchła strzelanina, nasz wspólny teraz znajomy obezwładnił go i pchnął prosto pod lufy karabinów.