Nie dysponując żadnymi innymi dowodami, Conklin uwierzył w najgorsze. Otoczony legendą Bourne zdradził; życie w nierzeczywistym świecie stało się dla niego nie do zniesienia, a pokusa, by powrócić z pięcioma milionami dolarów, zbyt silna, aby się jej oprzeć. Szczególnie dla kogoś określanego mianem „kameleona” – władającego wieloma językami, świetnie wyszkolonego specjalisty, potrafiącego bez najmniejszego wysiłku zmieniać zewnętrzny wygląd i sposób zachowania, dzięki czemu błyskawicznie wtapiał się w każde nowe tło. Nie szczędząc trudów przygotowano pułapkę na najgroźniejszego terrorystę wszystkich czasów, lecz w ostatniej chwili przynęta zniknęła bez śladu. Dla okaleczonego Aleksandra Conklina stanowiło to akt niewybaczalnej zdrady. Biorąc pod uwagę wszystko, co o n musiał przeżyć – zamiast stopy kawałek martwego drewna, wrzynający się boleśnie w kikut, wspaniała kariera w gruzach, osobiste życie wypełnione pustką, jaką przynieść może jedynie całkowite oddanie się Agencji – nie mieściło mu się w głowie, by ktoś inny mógł zdradzić. Czy tamten doświadczył chociaż w połowie tego co on?
W taki właśnie sposób Dawid Webb, niegdyś serdeczny przyjaciel, przemienił się w Jasona Bourne'a, wroga, a właściwie w obsesję. Conklin pomógł stworzyć legendę, a teraz robił wszystko, żeby przyczynić się do jej zniszczenia. Pierwszą próbę podjął przy pomocy dwóch wynajętych morderców na przedmieściach Paryża.
Dawid zadrżał na wspomnienie przygarbionej, utykającej postaci, która ucieka z linii strzału.
Drugiej próby nie pamiętał dokładnie i prawdopodobnie nigdy sobie nie przypomni jej wszystkich okoliczności. Miała miejsce na nowojorskiej Siedemdziesiątej Pierwszej ulicy, w siedzibie Treadstone. Przemyślna, zastawiona przez Conklina pułapka zatrzasnęła się bez zdobyczy, przede wszystkim dzięki histerycznym wysiłkom walczącego o życie Dawida, a także, co wydaje się dosyć dziwne, dzięki obecności Carlosa.
Kiedy później okazało się, że „zdrajca” nie był wcale zdrajcą, tylko dotkniętym amnezją nieszczęśnikiem, Conklin całkowicie się załamał. Podczas wielomiesięcznej rekonwalescencji, jaką Dawid przechodził w Wirginii, Aleks wielokrotnie próbował się z nim skontaktować, wszystko wytłumaczyć, błagać o przebaczenie.
Jednak Webb nie miał dla niego przebaczenia.
– Zabiję go, jeśli wejdzie przez te drzwi – powiedział.
Teraz to się zmieni, pomyślał Dawid, zmierzając szybkim krokiem w kierunku domu. Bez względu na błędy i potknięcia Conklina chyba nikt w całej CIA nie mógł się z nim równać, jeśli chodzi o dojścia i kontakty, nawiązane w czasie wieloletniej służby. Dawid prawie o nim zapomniał, lecz teraz przywołał na pamięć słowa, które wypowiedział kiedyś Mo Panov:
„Nie mogę mu pomóc, bo on sam tego nie chce. Przeniesie się na tamten świat z butelką whisky pod pachą. Bardzo bym się zdziwił, gdyby dożył emerytury, czyli do końca roku. A z drugiej strony, jeśli jednak się nie wykończy, to ma wielkie szansę, żeby wylądować u czubków. Nie mam pojęcia, w jaki sposób udaje mu się codziennie dotrzeć do pracy. Freudowi nawet nie śniło się o tym, co ten facet teraz przechodzi”.
Rozmowa ta miała miejsce nie dalej niż pięć miesięcy temu, a więc Conklin powinien jeszcze pracować w Agencji.
Przykro mi, Mo, ale jego przeżycia mało mnie obchodzą. Dla mnie jest on już martwy.
Teraz się to zmieni, pomyślał Dawid, wbiegając po schodkach na werandę. Aleks Conklin żyje, wszystko jedno, pijany czy trzeźwy, a nawet gdyby miało się okazać, że jest przesiąknięty bourbonem jak gąbka, to przecież nadal istniały powiązania i kontakty, wypracowane przez niego podczas wielu lat służby dla spowitego cieniem świata, k\óry ostatecznie go odrzucił. W tym rządzonym przez strach świecie obowiązywała zasada spłacania długów.
Aleksander Conklin, numer l na liście Jasona Bourne'a.
Otworzył drzwi i ponownie znalazł się w hallu, lecz jego oczy nie dostrzegały już rumowiska sprzętów. Jakiś spokojny, rozsądny głos kazał mu pójść do gabinetu i rozpocząć logiczne działanie. Bez porządku, choćby narzuconego siłą, powstawało zamieszanie, to zaś stwarzało problemy, na które nie mógł sobie teraz pozwolić. W ramach tworzonej przez niego rzeczywistości wszystko musiało być jak najbardziej zwyczajne, by odwrócić uwagę ciekawskich od tej rzeczywistości, która istniała naprawdę.
Usiadł przy biurku, próbując zebrać myśli. Przed nim jak zawsze leżał gruby notes, kupiony w uniwersyteckim sklepie. Otworzył go i sięgnął po długopis… Nie mógł go podnieść! Drżała mu nie tylko ręka, lecz całe ciało. Wstrzymał oddech i zacisnął z całej siły dłoń, aż poczuł, jak paznokcie wbijają mu się w ciało. Zamknął oczy, a następnie otworzył je i ponownie wyciągnął rękę, nakazując jej robić to, co chciał. Powoli, niezgrabnie, palce ujęły długopis i przesunęły go nad otwartą stronę. Słowa były ledwo czytelne, ale były.
Uniwersytet – zadzwonić do rektora i dziekana. Kłopoty rodzinne, ale nie Kanada, bo mogą sprawdzić. Na przykład brat w Europie. Tak, Europa. Krótkie zwolnienie. Będę w kontakcie.
Dom – zadzwonić do agenta, ta sama historia. Poprosić Jacka, żeby wpadał od czasu do czasu. Ma klucz. Przestawić termostat na 15°. Korespondencja – zawiadomić pocztę, żeby przechowali wszystkie przesyłki. Gazety – odwalać.
Drobnostki, te wszystkie cholerne drobnostki; nieistotne, niezauważalne na co dzień szczegóły, którymi trzeba było się zająć, tak by nic nie świadczyło o nagłym wyjeździe bez określonej choćby w przybliżeniu daty powrotu. Było to niezwykle ważne i musiał o tym pamiętać przez cały czas. Pytania należało ograniczyć do minimum, a domysły sprowadzić do rozsądnych proporcji, co oznaczało, iż będzie musiał zapobiec spekulacjom, że jego zniknięcie ma jakiś związek ze wzmożoną ochroną, jaka ostatnio towarzyszyła jego osobie. Aby to osiągnąć, należało przede wszystkim podkreślać krótki okres okolicznościowego zwolnienia, a także, kiedy tylko się da, brać byka za rogi, mówiąc coś w rodzaju: „Na pewno myślisz, że to ma jakiś związek z… no, wiesz z czym. Otóż nie, nic z tych rzeczy. Tamto to już zamknięty ROZDZIAŁ”. W wyborze właściwego sposobu zachowania powinna mu pomóc rozmowa z rektorem i dziekanem. Musi uważnie obserwować ich reakcje i wyciągać z nich właściwe wnioski, o ile, rzecz jasna, będzie do tego zdolny. Weź się w garść! Pisz dalej! Zapełnij jeszcze jedną stronę, a potem jeszcze jedną! Pisz o wszystkim, co musisz zrobić! Paszporty, inicjały na portfelach lub koszulach, rezerwacje biletów lotniczych – z przesiadkami, nie bezpośrednio – o, Boże! Dokąd? Marie, gdzie jesteś?
Przestań! Opanuj się! Dasz radę, musisz dać radę. Nie masz wyboru, więc stań się znowu tym, kim kiedyś byłeś. Bądź zimny jak lód.
Nagle rozległ się brzęczyk stojącego na biurku telefonu, roztrzaskując na drobne kawałki cienką skorupę, jaką zdołał już wokół siebie wybudować. Z przerażeniem spojrzał na telefon, zastanawiając się w popłochu, czy potrafi nadać swemu głosowi choćby w miarę normalne brzmienie. Dzwonek rozległ się ponownie, jakby mówił: Nie masz wyboru.
Podniósł słuchawkę, zaciskając na niej palce z taką siłą, że aż zbielały mu kostki.
– Tak? – wykrztusił z trudem.
– Tu centrala łączności satelitarnej…
– Słucham? Że co, proszę?
– Mamy rozmowę z pokładu samolotu do pana Webba. Czy pan nazywa się Webb?
– Tak.
I wtedy świat rozpadł się na tysiące odłamków luster, w każdym zaś odbijała się cząstka jego udręki.
– Dawid!
– Marie?
– Tylko się nie denerwuj, kochanie! Słyszysz mnie? Tylko się nie denerwuj! – Jej głos dobiegał poprzez gęsty szum. Starała się nie krzyczeć, ale nie bardzo jej to wychodziło.
– Nic ci się nie stało? W liście było napisane, że jesteś ranna!
– Nic mi nie jest. Kilka zadrapań, to wszystko.
– Skąd dzwonisz?
– Znad oceanu. Na pewno sami ci to powiedzą. Nic więcej nie wiem, bo mnie uśpili.
– Boże, nie zniosę tego! Zabrali mi ciebie!
– Weź się w garść, Dawidzie. Wiem, co czujesz, ale zapewniam cię: to nie to, o czym myślisz! Rozumiesz mnie? To nie jest to, o czym myślisz!
Przesyłała mu wiadomość. Nietrudno było ją rozszyfrować: Musiał znowu stać się człowiekiem, którego nienawidził. Musiał stać się Jasonem Bourne'em, zabójcą ukrywającym się w ciele Dawida Webba.
– Tak, oczywiście. Cały czas odchodziłem od zmysłów…
– Twój głos jest wzmacniany przez głośniki.
– Domyślam się.
– Pozwolili mi porozmawiać z tobą, żebyś wiedział, że żyję.
– Zranili cię?
– Nie mieli takiego zamiaru.
– Więc co to za „zadrapania”, do cholery?
– Broniłam się, a jak wiesz, wychowałam się na farmie.
– Boże…
– Dawidzie, proszę! Nie pozwól, żeby ci to zrobili!
– Mnie? Tu chodzi o ciebie!
– Wiem, najdroższy. Mam wrażenie, że chcą cię wypróbować, rozumiesz?