– To już historia – mruknął Conklin, popijając ze szklanki.
– Ale można ją ożywić. W przeciwieństwie do mojej, twoja pamięć jest bez zarzutu. Potrzebuję informacji i odpowiedzi.
– O czym? Na co?
– Zabrali mi żonę – powiedział Dawid. – Zabrali mi Marie! – powtórzył podniesionym tonem.
Conklin zamrugał raptownie powiekami.
– Mógłbyś to jeszcze raz powtórzyć? Mam wrażenie, że się przesłyszałem.
– Nie przesłyszałeś się! Jestem pewien, że w y maczaliście w tym palce!
– Nie ja! Nigdy bym… Nie mógłbym tego zrobić! Co ty wygadujesz? Marie zniknęła?
– Jest teraz w samolocie lecącym nad Pacyfikiem. Mam za nią wyruszyć. Do Koulunu.
– Oszalałeś!
– Posłuchaj mnie, Aleks. Posłuchaj uważnie wszystkiego, co ci powiem…
Słowa popłynęły ponownie, lecz tym razem znacznie spokojniejszym strumieniem niż wtedy, gdy rozmawiał przez telefon z Pa-novem. Pijany Conklin miał bystrzejszy umysł niż większość trzeźwych, inteligentnych ludzi i Webb nie mógł sobie pozwolić, żeby do jego relacji wkradły się choćby najdrobniejsze nieścisłości. Wszystko musiało być jasne od samego początku, od chwili, gdy rozmawiał z Marie przez telefon i usłyszał jej słowa:,,Dawidzie, wracaj do domu. Jest tu ktoś, z kim musisz się spotkać. Szybko, najdroższy”.
Podczas gdy mówił, Conklin przekuśtykał niepewnie przez pokój i usiadł na kanapie, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Kiedy Dawid na zakończenie wspomniał o hotelu za rogiem, w którym zamieszkał, Aleks potrząsnął głową i sięgnął po swego drinka.
– Niesamowite – odezwał się po długim milczeniu wypełnionym bolesną koncentracją, która pomogła mu pokonać opary alkoholu. Odstawił szklankę na stół. – Wygląda to tak, jakby przygotowano pewną strategię, która nagle się zawaliła.
– Zawaliła?
– Wymknęła spod kontroli.
– W jaki sposób?
– Tego nie wiem – odparł oficer wywiadu z lekkim yhachnięciem ręki. Mówił powoli, starannie wymawiając słowa. – Zaznajamiają cię ze scenariuszem, prawdziwym lub nie, a potem dokonują zamiany ról – twoja żona zamiast ciebie – i przystępują do realizacji. Początkowo zachowujesz się zgodnie z przewidywaniami, ale kiedy wspominasz o „Meduzie”, dają ci jasno do zrozumienia, żebyś siedział cicho, bo jak nie, to możesz się poważnie sparzyć.
– Nic dziwnego.
– Ale tak się nie robi. Nagle twoja żona schodzi na drugi plan, a na jej miejscu pojawia się niebezpieczeństwo zdemaskowania,,Meduzy”. Ktoś się przeliczył.
– Masz resztę dzisiejszej nocy i cały jutrzejszy dzień na to, żeby zdobyć informacje, których potrzebuję. Jutro o siódmej wieczorem lecę do Hongkongu.
Conklin pokręcił powoli głową i wyciągnął trzęsącą się dłoń w kierunku szklanki.
– Trafiłeś pod zły adres – powiedział, przełknąwszy spory łyk. – Myślałem, że wiesz, bo sam przecież to zauważyłeś. Jestem dla ciebie całkowicie bezużyteczny. Zostałem odstawiony na boczny tor i nikt mi o niczym nie mówi, bo i po co? Mało tego: nikt w ogóle nie chce mieć ze mną do czynienia. Jeszcze trochę, a powiedzą o mnie „nie do uratowania”. Przypuszczam, że pamiętasz, co znaczy to słowo?
– Owszem. „Zabijcie go, za dużo wie”.
– A może właśnie na tym ci zależy? Chcesz mnie podpuścić, żebym obudził śpiącą „Meduzę” i dostał za swoje? W ten sposób wyrównałbyś rachunki.
– To ty doprowadziłeś do tej sytuacji – powiedział Dawid, wyjmując pistolet z ukrytej pod marynarką kabury.
– Zgadza się. – Conklin pokiwał głową, zerkając na broń. – Dlatego, że znałem Deltę i wiedziałem, że wszystko jest możliwe. Nie zapominaj, że oglądałem cię w akcji. Mój Boże, w Tam Ouan rozwaliłeś głowę jednemu z naszych ludzi, bo podejrzewałeś – nie wiedziałeś, tylko podejrzewałeś – że przekazuje meldunki komunistom! Żadnych zarzutów, żadnej obrony, tylko jeszcze jedna pospieszna egzekucja w dżungli. Okazało się, że miałeś rację, ale przecież mogłeś się mylić! Sam ustalałeś dla siebie prawa. Było więc bardzo prawdopodobne, że wtedy w Zurychu nas zdradziłeś.
– Nie pamiętam, co zdarzyło się w Tam Quan, ale dowiedziałem się o tym od innych – odparł gniewnie Dawid. – Miałem wyprowadzić dziewięciu ludzi. Nie było miejsca dla dziesiątego, który zwalniałby marsz albo informował nieprzyjaciela o naszej pozycji.
– Znakomicie! To są właśnie twoje prawa! Jesteś taki pomysłowy, więc znajdź teraz szybko jakieś uzasadnienie i pociągnij za spust, tak jak zrobiłeś to wtedy! Mówiłem ci już w Paryżu, żebyś to zrobił! – Oddychając gwałtownie Conklin utkwił w Dawidzie spojrzenie swoich nabiegłych krwią oczu i wyszeptał błagalnie: – Prosiłem cię wtedy i proszę cię teraz: Zrób to! Mam już dosyć!
– Byliśmy przyjaciółmi, Aleks! – wykrzyknął Dawid. – Przychodziłeś do nas do domu! Jedliśmy razem kolację, a potem bawiłeś się z dziećmi! Pływałeś z nimi w rzece…
Boże, wszystko zaczęło znowu wracać! Obrazy, twarze… Twarze! dala unoszące się bezwładnie w czerwonej wodzie… Opanuj się! Zapomnij o tym! Natychmiast!
– To było w innym kraju, Dawidzie. A poza tym… Nie wiem, czy chcesz, żebym dokończył zdanie.
– „A poza tym, dziewka nie żyje”. Nie, lepiej tego nie powtarzaj.
– Obydwaj byliśmy prawdziwymi erudytami, nie uważasz? – zapytał ochryple Conklin, niemal opróżniając do końca szklankę. – Naprawdę, nie mogę ci pomóc.
– Właśnie, że możesz. I zrobisz to.
– Nie widzę sposobu.
– Ludzie mają u ciebie zaciągnięte długi. Powołaj się na nie, tak jak ja powołuję się teraz.
– Przykro mi. Możesz pociągnąć za spust, kiedy tylko zechcesz, ale ja z własnej woli nie podstawię się do skreślenia ani nie zrezygnuję z tego, na co sobie zapracowałem. Jeśli już mam iść na zieloną trawkę, to chcę, żeby pastwisko było możliwie najbujniejsze. Wystarczająco dużo mi zabrali, teraz chcę część odzyskać z powrotem.
Oficer CIA wstał z kanapy i pokuśtykał przez pokój w kierunku chromowanego baru. Utykał bardziej niż kiedyś, ciągnąc za sobą prawą stopę, równie użyteczną jak kawałek martwego drewna, którym w istocie była.
– Z nogą jest gorzej, prawda? – zapytał Dawid.
– Jakoś to przeżyję.
– Powiem ci nawet, że z tym umrzesz – wycedził Webb, unosząc pistolet. – Dlatego, że ja nie mogę żyć bez mojej żony, a ciebie to gówno obchodzi. Czy wiesz, kim jesteś, Aleks? Po tym wszystkim, co nam zrobiłeś, po tych kłamstwach, pułapkach i brudach, które wylewałeś na nasze głowy…
– Na twoją, nie na jej! – przerwał mu Conklin, napełniając szklankę i spoglądając na pistolet.
– To na jedno wychodzi, ale ty i tak tego nie zrozumiesz.
– Nigdy nie miałem okazji się nauczyć.
– Bo nie pozwoliło ci to wszawe użalanie się nad samym sobą! Nie pragniesz niczego innego, jak zamknąć się w skorupie, zalać w trupa i o niczym nie myśleć. „I tak oto przez głupią minę rozpoczął się upadek człowieka, który mógł osiągnąć największe zaszczyty”. Jesteś żałosny. Masz przecież życie, masz umysł…
– Jezu, więc je sobie weź! Strzelaj! Pociągnij za ten cholerny spust, ale daj mi wreszcie spokój! – Conklin raptownie wlał w siebie całą zawartość szklanki; jego ciałem wstrząsnął długotrwały, chrapliwy kaszel. Kiedy atak minął, ponownie skierował na Dawida spojrzenie nabiegłych krwią, załzawionych oczu. – Myślisz, że bym ci nie pomógł, gdybym tylko mógł, ty sukinsynu? – wyszeptał z wysiłkiem. – Myślisz, że tak lubię się zalewać? To ty niczego nie rozumiesz, nie ja! – Oficer wywiadu wyciągnął przed siebie pustą szklankę i upuścił ją na podłogę; naczynie rozbiło się w drobny mak. Kiedy ponownie przemówił, jego wysoki głos nabrał me-lodyjności, a na twarzy pojawił się blady uśmiech. – Po prostu nie zniósłbym kolejnej porażki, przyjacielu, a tak by się to skończyło, możesz mi wierzyć. Zabiłbym was oboje, a nie wydaje mi się, żebym potrafił potem z tym żyć.
Webb opuścił broń.
– Na pewno nie z tym, czego się dowiedziałeś. Tak czy inaczej, zaryzykuję. Mam niewielki wybór, więc decyduję się na ciebie. Szczerze mówiąc, nie znam nikogo innego. Mam trochę pomysłów, może nawet plan, ale trzeba go szybko dopracować.
– Hę? – wystękał ze zdumieniem Conklin, przytrzymując się baru.
– Zaparzyć ci kawy, Aleks?
ROZDZIAŁ 7
Czarna kawa podziałała na Conklina trzeźwiąco, lecz nie tak bardzo jak fakt, że Dawid postanowił mu zaufać. Były Jason Bourne doceniał umiejętności swego do niedawna śmiertelnego przeciwnika i dał mu to do zrozumienia. Rozmawiali do czwartej nad ranem, szkicując zarysy strategii opierającej się na teraźniejszości, lecz wybiegającej daleko w przyszłość. W miarę jak słabł wpływ alkoholu, Conklin zaczynał działać coraz sprawniej, nadając konkretny kształt podsuwanym przez Dawida, nie do końca sprecyzowanym myślom. Sposób, w jaki Webb podszedł do sprawy, nie budził w nim zastrzeżeń.
– Chodzi ci o stworzenie nagłej, kryzysowej sytuacji związanej ze zniknięciem Marie i nadanie jej odpowiedniego rozgłosu. Sam jednak powiedziałeś, że musimy ją zmontować w szybkim tempie, by uderzyć mocno i celnie, nie dając im czasu na domysły.