Wyszedł z nieznośnie zatłoczonego pasażu i skręcił w prawo, przedzierając się przez równie gęsty tłum wypełniający chodnik. Złota Mila Tsimshatsui, podobnie jak on, szykowała się do nocnego życia. Teraz wróci do hotelu; zastępca dyrektora jest już zapewne daleko stąd i rezerwuje sobie lot na Tajwan, jeżeli w ogóle w jego histerycznych oświadczeniach było jakieś ziarno prawdy. Webb pojedzie na swoje piętro windą towarową, w razie gdyby ktoś jeszcze oczekiwał go w hotelowym holu, w co zresztą wątpił. Snajper w opuszczonym biurze Centrum „Nowy Świat” nie miał prawa podejmować samodzielnych decyzji; nie był dowódcą, lecz wynajętym mordercą, teraz obawiającym się o własne życie.
Z każdym krokiem oddech Dawida stawał się coraz krótszy, coraz mocniej waliło mu serce. Za dwanaście minut usłyszy głos Marie. O, Boże, jak bardzo chciał ją usłyszeć! Musiał ją usłyszeć! Tylko to się liczyło, tylko to mogło go uchronić przed popadnięciem w szaleństwo.
Twoje piętnaście minut minęło – oświadczył Webb siedząc na skraju łóżka, starając się opanować łomot serca i zastanawiając się, czy słychać jego walenie po drugiej stronie linii. Miał nadzieję, że nie drży mu głos.
– Zadzwoń pod numer pięćdziesiąt dwa, sześćset pięćdziesiąt trzy.
– Pięćdziesiąt… – Dawid rozpoznał centralę. – Trzymacie ją w Hongkongu, nie w Koulunie.
– I tak zostanie natychmiast przeniesiona w inne miejsce.
– Zadzwonię do ciebie ponownie, kiedy z nią porozmawiam.
– Nie ma takiej potrzeby, Jasonie Bourne. Pod tamtym numerem znajdziesz ludzi, którzy udzielą ci wszelkich wyjaśnień. Moja robota jest skończona. Nigdy mnie nie widziałeś i nie zobaczysz.
– Nie muszę. Kiedy będziesz wychodzić ze swej kryjówki, ktoś zrobi ci zdjęcie. Nie będziesz wiedział, kto i w którym miejscu cię sfotografuje. Ujrzysz prawdopodobnie mnóstwo ludzi – na korytarzu, w windzie i w holu – ale nie będziesz wiedział, który z nich jest wyposażony w aparat podobny do guzika w męskiej marynarce albo do ozdóbki na damskiej torebce. Życzę ci dobrego samopoczucia, sługusie. I przyjemnych rozważań.
Webb przycisnął widełki aparatu; odczekał trzy sekundy, puścił widełki, a gdy usłyszał sygnał centrali, wystukał numer. Wydawało mu się, że słyszy dzwonek. Chryste, nie był w stanie tego wytrzymać!
– Wei?
– Tu Bourne. Chcę mówić z moją żoną.
– Jak pan sobie życzy.
– Dawid?
– Czy dobrze się czujesz?! – krzyknął Webb czując, że jest bliski histerii.
– Tak, jestem tylko zmęczona, to wszystko, kochanie. Czy u ciebie wszystko w porządku…
– Czy cię skrzywdzili… czy któryś z nich cię dotknął?
– Nie, Dawidzie, są właściwie całkiem mili. Ale wiesz, jaka czasem bywam zmęczona. Pamiętasz ten tydzień w Zurychu, kiedy chciałeś obejrzeć Fraumunster, zwiedzić muzea i popływać żaglówką po Limmacie, a ja powiedziałam, że po prostu nie jestem w formie?
Nie było żadnego tygodnia w Zurychu. Byl tylko trwający jedną noc koszmar, kiedy oboje omal nie stracili życia. On maltretowany przez swoich niedoszłych katów, ona prawie zgwałcona, skazana na śmierć na opuszczonym parkingu przy Guisan Quai. Co takiego starała się mu przekazać?
– Tak, pamiętam.
– Więc nie powinieneś się o mnie martwić, kochanie. Dzięki Bogu, że tam jesteś! Wkrótce będziemy razem, obiecali mi to. Wszystko będzie tak jak w Paryżu, Dawidzie. Pamiętasz Paryż, kiedy myślałam, że cię utraciłam? Wtedy było to straszne, ale teraz takie nie będzie. Przyszedłeś do mnie i oboje wiedzieliśmy, dokąd pójść. Pamiętasz tę uroczą ulicę, wzdłuż której rósł szpaler ciemnozielonych drzew i…
– Wystarczy, pani Webb – przerwał jej męski głos. – Czy może powinienem raczej powiedzieć, pani Bourne – dodał mężczyzna mówiąc wprost do słuchawki.
– Pomyśl, Dawidzie, i bądź ostrożny! – krzyknęła z oddali Marie. – I nie przejmuj się, kochanie! Ta urocza ulica, wzdłuż której rosły zielone drzewa, moje ulubione drzewa…
– Tingzhi! – wrzasnął męski głos, wydając po chińsku rozkazy. – Zabierzcie ją stąd! Ona przekazuje mu informacje! Szybko! Nie pozwólcie jej mówić!
– Jeśli zrobicie jej jakąkolwiek krzywdę, będziecie tego żałować do końca waszego krótkiego życia – odezwał się lodowatym tonem Webb. – Przysięgam na Chrystusa, że was znajdę.
– Jak dotąd nie było powodu, byśmy traktowali się w nieuprzejmy sposób – odparł powoli mężczyzna; w jego tonie brzmjała szczerość. – Słyszał pan swoją żonę. Jest dobrze traktowana. Na nic się nie skarży.
– Coś jest z nią nie w porządku. Co takiego, u diabła, jej zrobiliście, o czym nie może mi powiedzieć?
– To tylko napięcie, panie Bourne. A jednak przekazała panu jakąś wiadomość, starając się niewątpliwie opisać w podnieceniu miejsce, w którym się znajduje – całkowicie mylnie, powinienem dodać – a nawet jeśli wiernie, to i tak informacja ta będzie dla pana równie bezużyteczna jak numer telefonu. Pańska żona jest już w drodze do innego apartamentu, jednego z milionów, jakie się znajdują w Hongkongu. Po cóż zresztą mielibyśmy ją krzywdzić? To byłoby sprzeczne z naszymi zamiarami. Chce się z panem spotkać wielki taipan.
– Yao Ming?
– Podobnie jak pan, używa wielu nazwisk. Może się wam uda zawrzeć ugodę.
– Albo się nam uda, albo on umrze. Razem z tobą.
– Wierzę w to, co mówisz, Jasonie Bourne. Zabiłeś kiedyś mojego bliskiego krewnego, który schronił się przed tobą we własnej twierdzy na wyspie Lantau. Jestem pewien, że sobie przypominasz.
– Nie przechowuję żadnych wspomnień. Yao Ming. Kiedy?
– Tej nocy.
– Gdzie?
– Musi pan zrozumieć, że taipana łatwo rozpoznać, więc na spotkanie trzeba wybrać jakieś naprawdę niezwykłe miejsce.
– Przypuśćmy, że to ja je wybiorę?
– Propozycja nie do przyjęcia. Proszę nie nalegać. Mamy pańską żonę.
Dawid zastygł; tracił kontrolę, której tak desperacko teraz potrzebował.
– Co to za miejsce? – spytał.
– Miasto za Murami. Sądzimy, że pan je zna.
– Ze słyszenia – sprostował Webb, próbując sobie uprzytomnić, co pamięta. – O ile sobie dobrze przypominam, to najbardziej plugawy zakątek na powierzchni Ziemi.
– A czego innego można się spodziewać? To jedyny w całej kolonii obszar będący legalną własnością Republiki Ludowej. Obmierzły Mao Tse-tung dał nawet naszym policjantom pozwolenie na zaprowadzenie tam porządku. Ale oni nie dostają z rządowej kasy aż tyle pieniędzy. Więc w zasadzie nic się tam nie zmieniło.
– O której godzinie?
– Po zmierzchu, ale jeszcze przed zamknięciem bazaru. Pomiędzy dziewiątą trzydzieści a za kwadrans dziesiąta, nie później.
– Jak znajdę tego Yao Minga, który nie jest Yao Mingiem?
– Przy pierwszym straganie jest kobieta, która sprzedaje wnętrzności węży, przede wszystkim kobry, jako afrodyzjaki. Niech pan podejdzie do niej i zapyta, gdzie jest wielki wąż. Ona panu powie, gdzie skręcić i którymi zejść schodami. Ktoś spotka pana po drodze.
– Mogę się tam nigdy nie dostać. Biały człowiek nie jest tam chętnie widziany.
– Nikt nie zrobi panu nic złego. Niemniej, jeśli wolno mi coś zasugerować, lepiej niech pan się nie ubiera w nic krzykliwego ani nie pokazuje drogiej biżuterii.
– Biżuterii?
– Jeśli ma pan przypadkiem kosztowny zegarek, niech go pan zostawi w domu.
Obetną ci rękę dla zegarka. Meduza. Niech będzie.
– Dziękuję za cenną radę.
– Jeszcze jedno. Niech pan nie próbuje zawiadamiać miejscowych władz ani pańskiego konsulatu. Wtedy pańska żona umrze, a panu i tak nie uda się skompromitować taipana.
– Ta uwaga była niepotrzebna.
– Wobec Jasona Bourne'a żadna uwaga nie jest niepotrzebna. Będzie pan obserwowany.
– Między dziewiątą trzydzieści a dziewiątą czterdzieści pięć – powtórzył Webb odkładając słuchawkę i wstając z łóżka. Podszedł do okna i wyjrzał na port. Co to było? Co starała się mu przekazać Marie?
…wiesz, jaka czasami bywam zmęczona.
Nie, wcale tego nie wiedział. Jego żona była silną, wiejską dziewczyną z Ontario. Nigdy nie słyszał, by narzekała, że jest zmęczona.
…nie powinieneś się o mnie martwić, kochanie.
Głupia prośba, musiała chyba zdawać sobie z tego sprawę. Marie nie marnowałaby drogocennego czasu na głupstwa. Chyba… że mówi od rzeczy?
Nie, nie mówiła wcale od rzeczy, udawała tylko, a w tym udawaniu zawarta była jakaś istotna informacja. Ale jaka? Co to za urocza ulica wysadzana szpalerem ciemnozielonych drzew? Nic mu się nie nasuwało, mimo że wychodził z siebie. Zawiódł ją. Przesyłała mu informację, a on nie potrafił jej odszyfrować.
…Pomyśl, Dawidzie, i bądź ostrożny!…nie przejmuj się, kochanie. Ta urocza ulica, wzdłuż której rosly zielone drzewa, moje ulubione drzewa…
Co to za urocza ulica? Co to za cholerne drzewa, jej ulubione drzewa] Nie potrafił tego połączyć w sensowną całość, a przecież powinien! Powinien jej odpowiedzieć, a nie gapić się na port, grzebiąc w pustej pamięci. Pomóż mi, pomóż mi! – szeptał cicho sam nie wiedząc do kogo.