Osiem sekund później to nastąpiło. Limuzyna zwana Czerwoną
Gwiazdą Jeden eksplodowała dwanaście metrów od otwartej bramy. Płonący metal i odłamki szkła wyleciały w górę wśród deszczu, a orkiestra umilkła w pół taktu.
Pekin, 23.25
Za północnymi przedmieściami Pekinu znajduje się ogromne osiedle, o którym rzadko się wspomina i z pewnością nie jest ono dostępne dla zwykłych ludzi. I choć jest to głównie podyktowane względami bezpieczeństwa; niemniej w tym egalitarnym społeczeństwie stanowi ono zjawisko nieco ambarasujące. Bo wewnątrz tej rozległej zalesionej enklawy wśród wzgórz znajdują się wille najpotężniejszych ludzi w Chinach. Osiedle otoczone jest wysokim murem z szarego kamienia, bram wejściowych strzegą zahartowani weterani armii, a gęsty las wewnątrz nieustannie patrolowany jest przez agresywne psy. A gdyby ktoś chciał się zastanawiać nad istniejącymi tutaj związkami politycznymi czy towarzyskimi, musiałby zauważyć, że żadnej z tych willi nie widać z okien innych, ponieważ każda jest otoczona własnym murem wewnętrznym, a wszyscy strażnicy ochrony osobistej wybierani spośród ludzi, którzy przez wiele lat musieli wykazać się posłuszeństwem i ślepym oddaniem. Jeśli nazwa osiedla jest kiedykolwiek wymieniana, to mówi się o nim jako o Górze Nefrytowej Wieży, co nie odnosi się do góry pochodzenia geologicznego, lecz do ogromnego pagórka, wznoszącego się nad innymi. W swoim czasie, w miarę przypływów i odpływów powodzenia politycznego, przemieszkiwali tam tacy ludzie, jak Mao Tse-tung, Liu Szao-ci, Lin Piao czy Czou En-laj. Obecnym mieszkańcem osiedla był człowiek kształtujący przyszłość ekonomiczną Republiki Ludowej. Prasa światowa określała go tylko nazwiskiem Sheng, lecz wszyscy wiedzieli natychmiast, kogo ono oznacza. Pełne jego nazwisko brzmiało Sheng Chouyang.
Czterodrzwiowy brązowy samochód pędził drogą biegnącą wzdłuż imponującego szarego muru. Zbliżył się do Bramy Numer Sześć i w tym momencie kierowca, jakby czymś zaabsorbowany, nagle wcisnął hamulec i wóz z poślizgiem zakręcił ku bramie, zatrzymując się tuż przed jaskrawopomarańczową barierą, odbijającą światła przednich reflektorów. Podszedł wartownik.
– Kim jest ten, do którego przyjechałeś, i jak się nazywasz? Chcę zobaczyć twoją legitymację służbową.
– Do ministra Shenga – oświadczył kierowca. – A moje nazwisko nie jest istotne i żadne papiery nie są potrzebne. Poinformuj rezydencję ministra, że przybył jego wysłannik z Koulunu.
Żołnierz wzruszył ramionami. Tego rodzaju odpowiedzi były wręcz standardowe na Górze Nefrytowej Wieży, a dalsze wypytywanie mogło tylko spowodować przeniesienie z tego rajskiego miejsca, gdzie ilości zbywającego mieszkańcom jedzenia przekraczały wszelkie wyobrażenie, a za posłuszeństwo i lojalną służbę można było nawet dostać zagraniczne piwo. Niemniej wartownik posłużył się telefonem. Gość musiał być wpuszczony zgodnie z przepisami. Inne postępowanie mogło spowodować, że winny musiałby uklęknąć w polu, by otrzymać strzał w potylicę. Wartownik wszedł więc do kordegardy i nakręcił numer willi Sheng Chouyanga.
– Wpuść go. Szybko!
Nie podchodząc do samochodu wartownik nacisnął guzik i pomarańczowa bariera uniosła się. Auto wpadło-na teren, o wiele za szybko jak na jazdę po żwirowanej drodze, pomyślał wartownik. Wysłannikowi niezmiernie się spieszyło.
– Minister Sheng jest w ogrodzie – oświadczył oficer armii stojący w drzwiach. Spoglądał w przestrzeń za gościem, przeszukując wzrokiem ciemność. – Idź do niego.
Wysłannik popędził przez pierwszy pokój zapełniony meblami z czerwonej laki w stronę korytarza, za którym znajdował się otoczony murem, przepiękny ogród z czterema połączonymi stawami pełnymi lilii wodnych, które delikatnie podświetlały żółte lampy ukryte pod wodą. Dwie przecinające się ścieżki wysypane białymi kamykami tworzyły „X” między basenami, a na końcu każdej z nich ustawione były w półkole czarne wiklinowe fotele i stoły. Na końcu wschodniej ścieżki, pod ceglaną ścianą, siedział samotny mężczyzna. Był to człowiek średniego wzrostu, szczupły, z krótko przystrzyżonymi, przedwcześnie posiwiałymi włosami i zmizerowaną twarzą. Jedyne, co mogło zaskoczyć kogoś widzącego go po raz pierwszy, to jego oczy, czarne oczy martwego człowieka o nigdy nie mrugających powiekach.
Ale mimo tego wrażenia były to także oczy fanatyka, którego ślepe oddanie jednej sprawie stanowiło istotę jego siły; źrenice tliły się białym żarem, a oczy ciskały błyskawice. Takie były oczy Sheng Chouyanga i w tej chwili płonęły.
– Gadaj! – ryknął, chwytając obu rękami czarne poręcze plecionego fotela. – Kto to robi?
– To wszystko kłamstwo, panie ministrze! Sprawdziliśmy przez naszych ludzi w Tel Awiwie. Taki człowiek, jakiego nam opisano, nie istnieje. W Koulunie nie ma żadnego agenta Mosadu! To k ł a m s t w o!
– Jakie działania podjąłeś?
– To niezwykle zawikłana…
– Jakie działania?
– Poszukujemy w Mongkoku Anglika, o którym, jak się wydaje, nikt nic nie wie.
– Durnie i idioci! Idioci i durnie! Z kim rozmawiałeś?
– Z naszym najważniejszym człowiekiem w kouluńskiej policji. Jest zdezorientowany, a także, co z przykrością stwierdzam, przestraszony. Parę razy mówił o Makau i nie podobał mi się ton jego głosu.
– Jest trupem.
– Przekażę tę instrukcję.
– Obawiam się, że nie możesz. – Shang uczynił gest lewą dłonią, a prawą, ukrytą w cieniu, sięgnął pod niski stolik.
– Podejdź, by wyrazić swe posłuszeństwo Kuomintangowi – rozkazał.
Wysłannik podszedł do ministra. Skłonił się głęboko, sięgając po lewą rękę wielkiego człowieka. Sheng uniósł prawą. Trzymał w niej pistolet.
Rozległ się wystrzał, który rozerwał głowę wysłannika. Kawałki czaszki i mózgu doleciały aż do basenów z liliami. W korytarzu pojawił się oficer armii. Od uderzenia pocisku trup zwalił się do tyłu na biały żwir.
– Pozbądź się go – rozkazał Sheng. – Za wiele słyszał, za wiele wiedział… za wiele się domyślał.
– Tak jest, panie ministrze.
– I skontaktuj się z człowiekiem w Makau. Mam dla niego instrukcje, które mają być wykonane natychmiast, póki ognie w Koulunie ciągle jeszcze oświetlają niebo. Chcę go widzieć tutaj.
Oficer zbliżył się do martwego kuriera. Sheng nagle wstał z fotela, a następnie wolnym krokiem podszedł do najbliższego basenu. Jego twarz rozjaśniło światło padające spod wody. Znowu przemówił, głosem głuchym, lecz pełnym stanowczości.
– Wkrótce cały Hongkong i terytoria – powiedział, wpatrując się w liść lilii wodnej. – Wkrótce potem całe Chiny.
– Ty prowadzisz, ministrze – odrzekł oficer, nie odrywając od Shenga oczu płonących fanatycznym oddaniem. – My idziemy za tobą. Marsz, który obiecałeś, rozpoczął się. Wracamy do naszej Matki i kraj znowu będzie nasz.
– Tak jest, będzie – potwierdził Sheng Chouyang. – Nam się nie można sprzeciwić. Mnie się nie można sprzeciwić.
ROZDZIAŁ 20
Około południa owego dnia, gdy wszystko miało się dopiero rozegrać, gdy K-ai Tak było jeszcze zwykłym lotniskiem, a nie sceną planowanego zabójstwa, ambasador Havilland opowiedział pokrótce oszołomionej Catherine Staples o spisku Shenga, sięgającym korzeniami Kuomintangu. Ceclass="underline" konsorcjum taipanów skupione wokół jednego przywódcy, którego syn Sheng przejmuje władzę nad Hongkongiem, by go przekształcić w prywatne imperium finansowe konspiratorów. Nieuchronny wynik: spisek poniesie fiasko, a rozwścieczony olbrzym, jakim jest Republika Ludowa, uderzy i wkroczy do Hongkongu, zrywając Porozumienia i wtrącając cały Daleki Wschód w chaos. Absolutnie w to nie wierząc Catherine zażądała dowodów i do godziny 14.15 dwukrotnie przeczytała obszerne i ściśle tajne dossier Departamentu Stanu na temat Sheng Chouyanga. Ale nadal zawzięcie podtrzymywała swoje obiekcje, ponieważ rzetelności sprawozdania w żaden sposób nie można było sprawdzić. O 15.30 zaprowadzono ją do radiocentrali i tam, za pośrednictwem kodowanego radiotelefonu satelitarnego usłyszała od człowieka o nazwisku Reilly z Rady Bezpieczeństwa Narodowego w Waszyngtonie cały szereg „faktów”.
– Panie Reilly – odrzekła Catherine – pan jest tylko głosem. Skąd mogę wiedzieć, czy nie znajduje się pan u podnóża Yictoria Peak w Wanchai?
Rozległ się trzask na linii i do Catherine przemówił głos dobrze znany jej i całemu światu: – Pani Staples, mówi prezydent Stanów Zjednoczonych. Jeśli pani w to wątpi, proponuję, by pojechała pani do konsulatu. Proszę zażądać, by połączyli się z Białym Domem linią dyplomatyczną, i poprosić o potwierdzenie naszej rozmowy. Będę czekać. Otrzyma pani potwierdzenie. W tej chwili nie istnieje dla mnie nic ważniejszego, n i c.
Catherine potrząsnęła głową i na moment przymknęła oczy, po czym odpowiedziała spokojnym głosem: – Wierzę panu, panie prezydencie.
– Nie chodzi o mnie, proszę uwierzyć w to, co pani powiedziano. To jest prawda.
– Ale tak niewiarygodna… nieprawdopodobna.
– Nie jestem ekspertem od tych spraw i nigdy się za takiego nie uważałem. Ale koń trojański też nie był szczególnie wiarygodny. Oczywiście może to być tylko legendą, a żona Menelaosa jedynie tworem imaginacji bajarza, ale sam pomysł jest trafny; stał się symbolem wroga, niszczącego przeciwnika od wewnątrz.