Выбрать главу

Żołnierz. Znowu żołnierz! Ale teraz, zamiast ataku, wywiązała się rozmowa. Wojskowy kiwnął głową i gestem wskazał w lewo. Zdumiony Jason popatrzył w tamtą stronę. Niski Chińczyk w cywilu, z teczką urzędnika państwowego, stał u stóp szerokich kamiennych schodów prowadzących do wejścia ogromnego budynku otoczonego granitowymi kolumnami podtrzymującymi podwójny, pagodowy dach. Gmach znajdował się zaraz za Pomnikiem Bohaterów; rzeźbiony kaligraficzny napis na olbrzymich drzwiach informował, że jest to Sala Pamięci Przewodniczącego Mao. Uformowani w dwie kolejki ludzie wspinali się po schodach, a strażnicy dzielili ich na odrębne grupy. Cywil stał między kolejkami. Jego teczka była oznaką władzy; pozostawiono go w spokoju. Nagle, nie zdradziwszy się żadnym wcześniejszym ruchem, wysoki morderca chwycił żołnierza za ramię, popychając go przed sobą. Oficer wygiął się do tyłu, a ramiona podskoczyły mu do góry: wepchnięto mu broń w kręgosłup, wydając precyzyjne rozkazy.

Podczas gdy narastało ogólne podniecenie, gdy tłum ludzi wraz z policją biegł w stronę leżącego żołnierza, morderca ze swym jeńcem maszerowali równym krokiem w kierunku cywila stojącego na schodach mauzoleum Mao. Urzędnik nie śmiał zrobić najmniejszego ruchu i znowu Bourne zrozumiał przyczynę. Zabójca znał tych ludzi; należeli do ścisłego kręgu elity otaczającej klienta mordercy, a sam klient był niedaleko. To nie byli chłopcy na posyłki; gdy tylko pojawili się na scenie, mniej ważne figury stały się jeszcze mniej ważne, ponieważ tacy ludzie rzadko pokazywali się publicznie.

Dywersja, która teraz skurczyła się do rozmiarów drobnego zakłócenia porządku, ponieważ policjanci szybko opanowali panikę i zabrali ciało, dała samozwańcowi sekundy potrzebne, by uchwycić ogniwo łańcucha prowadzącego do jego klienta. Gdyby żołnierz, którego trzymał zabójca, okazał nieposłuszeństwo, w tym samym momencie byłby trupem. A każdy w miarę wyćwiczony strzelec potrafiłby zabić człowieka na schodach jednym strzałem. Spotkanie było więc dwuetapowe, a dopóki morderca miał drugi etap pod kontrolą, gotów był posuwać się do przodu. Najwidoczniej klient znajdował się gdzieś we wnętrzu ogromnego mauzoleum nie wiedząc, co się stało na zewnątrz, a prosty pachołek nie ośmieliłby się podążyć za przełożonymi na miejsce spotkania.

Nie było już czasu na analizę i Jason to wiedział. Musiał działać. Szybko. Musiał dostać się do mauzoleum Mao Tse-tunga i patrzeć, czekać, aż spotkanie zakończy się w taki lub inny sposób. I nagle przyszła mu na myśl odrażająca ewentualność, że być może będzie musiał chronić mordercę. A przecież było to całkiem prawdopodobne;

jedynym plusem sytuacji z punktu widzenia Jasona był fakt, że samozwaniec zachowuje się ściśle według scenariusza, który mógłby być dziełem samego Bourne'a.

A jeśli spotkanie zakończy się pokojowo, wszystko sprowadzało się do nader prostego zadania: śledzenia mordercy, który w tym momencie bez wątpienia będzie się upajał sukcesem własnej taktyki, jak również ofertą otrzymaną od klienta. A wtedy Jason schwyta niczego nie podejrzewającego, niebotycznego zarozumialca na placu Tiananmen.

Bourne obejrzał się, wypatrując d'Anjou. Francuz stał z brzegu grupy turystów. Kiwnął głową, jakby czytając w myślach Delty, a potem skierował palec wskazujący w dół i zakreślił nim kółko. Był to ich bezgłośny sygnał z czasów „Meduzy”. Oznaczał, że na razie nie zmieni miejsca, ale jeśli będzie zmuszony stąd się ruszyć, pozostanie w zasięgu wzroku z tego punktu. To wystarczyło. Jason przeszedł za plecami mordercy i jego jeńca i podążył na ukos przez tłum, szybko przedostając się przez przerwę w kolejce stojącej po stronie schodów. Podszedł do strażnika, zwracając się doń uprzejmie, choć także prosząco w mandaryńskim.

– Panie komendancie, jestem w najwyższym stopniu zaambara-sowany! Tak zapatrzyłem się na kaligrafię na Pomniku Bohaterów, że zgubiłem moją grupę, która przeszła tędy ledwie przed paroma minutami.

– Bardzo dobrze mówi pan naszym językiem – odparł zdziwiony strażnik, najwyraźniej spotykający się na co dzień z dziwnym brzmieniem języków, których ani nie znał, ani nie pragnął poznać. – Jest pan wielce uprzejmy.

– Jestem zwykłym, źle płatnym nauczycielem z Zachodu, żywiącym głębokie uwielbienie dla waszego wielkiego narodu, panie komendancie.

Strażnik roześmiał się. – Nie jestem komendantem, ale nasz naród rzeczywiście jest wielki. Moja córka chodzi po ulicy w dżinsach.

– Przepraszam?

– To bez znaczenia. Gdzie jest identyfikator pańskiej grupy turystycznej?

– Moje co?

– Plakietka z nazwiskiem, którą należy nosić na wierzchniej odzieży.

– Ciągle odpadała – poskarżył się Bourne, bezradnie potrząsając głową. – Nie chciała się trzymać. Pewnie ją zgubiłem.

– Gdy pan dołączy do grupy, proszę zwrócić się do przewodnika, to dostanie pan nową. Proszę udać się na początek kolejki na schodach. Coś się dzieje. Być może następna grupa będzie musiała poczekać. Może pan rozminąć się ze swoją.

– O? Czy powstał jakiś problem?

– Nie wiem. Urzędnik z państwową teczką wydaje nam rozkazy. Przypuszczam, że liczy juany, które można by tu zarobić, bo sądzi, że to święte miejsce powinno stać się podobne do pekińskiej kolei podziemnej.

– Jest pan niezwykle uprzejmy.

– Proszę się pospieszyć, sir.

Bourne popędził schodami w górę, pochylając się za stłoczonymi ludźmi i ponownie poprawiając doskonale trzymające się sznurowadło. Głowę trzymał tak, by widzieć, co robi morderca. Samozwaniec spokojnie przemawiał do cywila, nadal trzymając żołnierza jak w kleszczach… ale coś było nie tak. Niski Chińczyk w ciemnym garniturze skinął głową, ale wzrok skierował nie na komandosa, lecz gdzieś w przestrzeń za nim. A może Jason się pomylił? Jego punkt obserwacyjny nie był najlepszy. To zresztą bez znaczenia, scenariusz był realizowany, dotarcie do klienta miało nastąpić na warunkach podyktowanych przez mordercę.

Wszedł przez drzwi do pogrążonego w półmroku wnętrza, okazując takie przejęcie, jak wszyscy stojący przed nim na widok gigantycznej marmurowej rzeźby siedzącego Mao, wznoszącej się tak wysoko i tak majestatycznie, że niemal zapierało dech. Snopy światła skierowane na wspaniały, jakby przeświecający marmur wywoływały nieziemski efekt, wyodrębniając ogromną siedzącą postać z aksamitnego obicia w tle panujących wkoło ciemności. Masywny posąg o przenikliwych oczach zdawał się żywy i świadomy.

Jason oderwał od niego oczy i rozejrzał się w poszukiwaniu wyjść i korytarzy. Nie było żadnych. To tutaj właśnie znajdowało się mauzoleum, sala poświęcona narodowemu bożyszczu. Były tu jednakże filary, szerokie i wysokie marmurowe słupy, tworzące ustronne zakątki. Spotkanie mogło się odbyć w cieniu któregoś z nich. Jason mógł poczekać. Mógł skryć się w innym cieniu i obserwować.

Cała grupa przeszła do następnej wielkiej sali, a ta wywierała, jeśli w ogóle było to możliwe, jeszcze większe wrażenie. Naprzeciw nich znajdowała się kryształowa trumna z ciałem Przewodniczącego Mao Tse-tunga, okrytym Czerwonym Sztandarem – woskowe ciało spoczywające w pełnym spokoju, choć jego zamknięte oczy wyglądały tak, jakby w każdej chwili mogły się otworzyć i miotać błyskawice potępienia. Wysoko ustawiony sarkofag otaczały kwiaty, a pod przeciwległymi ścianami w ogromnych ceramicznych donicach stały dwa szeregi ciemnozielonych sosen. I znowu krzyżujące się snopy światła grały dramatyczną symfonię kolorów, oświetlając ciemne zakątki, omywając blaskiem jaskrawą żółć, czerwień i błękit bogactwa kwiatów.

Wśród pełnego grozy milczenia zgromadzonych dało się słyszeć poruszenie w pierwszej sali, ale ucichło równie nagle, jak powstało. Jako ostatni w kolejce Jason oddalił się nie zauważony. Wślizgnął się za filar, ukrył w ciemnościach i wyjrzał zza błyszczącego, białego marmuru.

To, co ujrzał, sparaliżowało go. Wiele sprzecznych myśli kłębiło mu się w głowie, lecz wszystkie zdominowało jedno słowo: pułapka! Za jego grupą nie było następnej! Była ostatnią grupą, którą wpuszczono, on zaś był ostatnią wpuszczoną osobą, zanim zamknięto ciężkie drzwi. To właśnie ten dźwięk usłyszał: zamykanie bramy i pomruki rozczarowania ludzi czekających na zewnątrz.

Cos się dzieje… Być może następna grupa, będzie musiala poczekać… Uprzejmy wartownik na schodach.