Выбрать главу

– Co zrobiliście?

– I w dalszym ciągu będziemy niszczyć wrogów Chrystusa, gdziekolwiek zdołamy ich znaleźć! Przyniesiemy na nowo światu Jego posłannictwo miłości, nawet gdybyśmy musieli w tym celu zabić każdą zarażoną owcę w owczarni, która myśli inaczej! Będzie to chrześcijański świat albo nie będzie go w ogóle.

– Z całą pewnością musi jednak istnieć możliwość jakichś negocjacji. Proszę pomyśleć o pieniądzach, o możliwości wsparcia finansowego.

– Ale nie od Szatana! – Bourne wstał z krzesła, wziął ze stolika pistolet, wsunął go za pasek, a następnie zapiął marynarkę i obciągnął ją, jakby to była kurtka munduru. Podszedł do zdezorientowanego biznesmena. – Nie jest pan jeszcze wrogiem, ale niewiele panu do tego brakuje, monsieur. Proszę o pański portfel i dokumenty handlowe, a także nazwiska tych, z którymi prowadzi pan pertraktacje.

– Pieniądze…

– Nie przyjmujemy datków. Nie potrzebujemy ich.

– To dlaczego?

– Dla pańskiego bezpieczeństwa, jak również dla naszego. Nasze tutejsze komórki muszą sprawdzić poszczególne osoby, żeby ustalić, czy przypadkiem nie został pan wyprowadzony w pole. Istnieją dowody, że wróg mógł przeniknąć w nasze szeregi. Wszystko zostanie panu zwrócone w dniu jutrzejszym.

– Doprawdy, muszę zaprotestować…

– Dość – przerwał mu kameleon. Jego ręka wsunęła się pod marynarkę i pozostała tam. – Pytał pan, kim jestem? Musi panu wystarczyć, co powiem. Wiadomo, że nasi nieprzyjaciele korzystają z usług takich sił, jak OWP, różne Czerwone Armie, fanatycy ajatoiłaha, grupa Baader-Meinhof. A więc i my zorganizowaliśmy nasze własne brygady. Nie dajemy ani nie prosimy o zmiłowanie. To walka na śmierć i życie.

– Mój Boże!

– Walczymy w Jego imieniu. Niech pan nie opuszcza pokoju. Niech pan wyda polecenie, żeby posiłki przynoszono panu tutaj. Niech pan nie dzwoni do swoich kolegów ani partnerów tu, w Pekinie. Inaczej mówiąc, ma pan pozostać w ukryciu i modlić się. Muszę panu powiedzieć, że jeżeli mnie śledzono i wyjdzie na jaw, iż przyszedłem do pańskiego pokoju, po prostu zniknie pan bez śladu.

– Niewiarygodne!… – Oczy Ardissona nagle zmatowiały. Całe jego ciało zaczęło drżeć.

– Proszę o pański portfel i dokumenty.

Posługując się całym zestawem dokumentów Ardissona oraz jego spisem osób reprezentujących w negocjacjach rząd chiński, Jason wynajął samochód rzekomo w imieniu konsorcjum Francuza. Ku wyraźnej uldze ekspedytora w Chińskim Międzynarodowym Biurze Obsługi Podróżnych przy ulicy Cha-oyangmen Bourne wyjaśnił, że włada biegle mandaryńskim, a ponieważ wynajęty samochód będzie prowadzić jeden z chińskich urzędników, kierowca jest zbyteczny. Ekspedytor poinformował go, że samochód zostanie podstawiony pod hotel o siódmej wieczorem. Jeżeli wszystko się uda, pomyślał Bourne, to przez dwadzieścia cztery godziny będę miał taką swobodę ruchów, na jaką mógł liczyć w Pekinie Europejczyk. A to już coś. W ciągu pierwszych dziesięciu godzin tej doby okaże się, czy ta zrodzona z rozpaczy strategia pozwoli mu wydostać się z ciemności, czy też wtrąci Marie i Dawida Webba w otchłań. Ale Delta Jeden znał orientalny sposób myślenia. Pod jednym względem nie zmienił się on od stuleci. Zachowanie tajemnicy warte jest dziesięć tysięcy tygrysów albo nawet królestwo.

Wracając do hotelu, Bourne zatrzymał się na zatłoczonej ulicy handlowej Wangfujing, która znajdowała się tuż obok wschodniego skrzydła hotelu. Pod numerem 255 mieścił się Główny Dom Towarowy, w którym Jason kupił niezbędną odzież i sprzęt. Pod numerem 261 znalazł sklep o nazwie Tuzhang Menshibu, co można było przetłumaczyć jako Zakład Grawerowania Pieczęci, gdzie nabył najbardziej oficjalnie wyglądający papier listowy, jaki mógł znaleźć. (Z zaskoczeniem i radością stwierdził, że lista Ardissona zawierała nazwiska nie jednego, lecz dwóch generałów. Ale cóż w tym dziwnego? Francuzi produkowali Exocety i chociaż raczej nie należały one do asortymentu domów mody, zajmowały czołową pozycję na wszystkich listach sprzętu wojskowego o wysokim stopniu technologicznej doskonałości). Wreszcie pod numerem 265 na Wangfujing, w tak zwanym „Sklepie Artystycznym”, Bourne kupił pióro do kaligrafii, plan Pekinu i jego okolic oraz mapę, na której zaznaczone były drogi prowadzące z Pekinu do miast na południu kraju.

Zaniósł zakupy do hotelu, usiadł przy biurku w holu i rozpoczął przygotowania. Najpierw napisał po chińsku notatkę uwalniającą kierowcę wynajętego samochodu od wszelkiej odpowiedzialności za przekazanie pojazdu cudzoziemcowi. Notatka była podpisana przez generała i stanowiła właściwie rozkaz. Następnie rozłożył mapę i zakreślił kółko wokół niewielkiej, zielonej plamki na północno-zachodnich przedmieściach Pekinu.

Rezerwat Ptaków Jing Shan.

Zachowanie tajemnicy warte jest dziesięć tysięcy tygrysów albo nawet królestwo.

ROZDZIAŁ 25

Marie zerwała się z krzesła, gdy rozległ się ostry, brzęczący dzwonek telefonu. Krzywiąc się z bólu pobiegła kulejąc przez pokój i podniosła słuchawkę. – Halo?

– Czy to pani Austin?

– Mo?… Mo Panov! Dzięki Bogu. – Marie zamknęła oczy, czując, jak ogarnia ją ulga i wdzięczność. Od jej rozmowy z Aleksandrem Conklinem minęło już prawie trzydzieści godzin i oczekiwanie, napięcie, a przede wszystkim poczucie bezsilności doprowadziły ją niemal do histerii. – Aleks powiedział, że ma zamiar cię poprosić, abyś tu z nim przyjechał. Przypuszczał, że się zgodzisz.

– Przypuszczał? Czy mogła tu być jakaś wątpliwość? Jak się czujesz, Marie? I nie życzę sobie żadnych wykrętnych odpowiedzi.

– Odchodzę od zmysłów, Mo. Próbuję się opanować, ale odchodzę od zmysłów.

– Dopóki jednak nie zakończyłaś tej swojej podróży, to muszę ci powiedzieć, że byłaś wspaniała. A biorąc pod uwagę, z jakim trudem przychodzi ci robić każdy krok, jest to jeszcze większe osiągnięcie. Ale wcale nie potrzebujesz ode mnie jakiejś kuchennej psychologii. Po prostu szukałem pretekstu, żeby usłyszeć twój głos.

– I przekonać się, czy nie jestem już bełkocącą ruiną człowieka – stwierdziła Marie łagodnie, ale tonem nie dopuszczającym dyskusji.

– Zbyt wiele przeszliśmy wspólnie, żebym teraz uciekał się do takich trzeciorzędnych wybiegów. Nigdy by mi się to z tobą nie udało. I dlatego po prostu tego nie robię.

– Gdzie jest Aleks?

– Rozmawia z sąsiedniego automatu. Poprosił mnie, żebym do ciebie zadzwonił. Najwidoczniej chce z tobą pogadać, ale osoba, z którą w tym momencie rozmawia, ciągle wisi na telefonie… Poczekaj chwilkę. Kiwa głową. Następny głos, który usłyszysz i tak dalej, i tak dalej…

– Marie?

– Aleks? Dziękuję. Dziękuję, że przyjechałeś…

– Jak by powiedział twój mąż: „Nie ma na to czasu”. W co byłaś ubrana, kiedy cię ostatnio widzieli?

– Ubrana?

– Kiedy im umknęłaś.

– Uciekłam im dwukrotnie. Po raz drugi w Tuen Mun.

– Nie wtedy – przerwał jej Conklin, – Grupa była niewielka i panowało zbyt duże zamieszanie – jeżeli dobrze pamiętam to, co mi powiedziałaś. W zasadzie widziało cię tylko paru żołnierzy z piechoty morskiej i nikt poza tym. Tutaj. Tu w Hongkongu. Zaczną od opisu, który utrwalił się im w pamięci. Jak byłaś wtedy ubrana?

– Niech pomyślę. W szpitalu…

– Później – przerwał jej Aleks. – Powiedziałaś mi coś o zmianie ubrania i kupieniu paru rzeczy. Konsulat kanadyjski. Mieszkanie Staples. Możesz sobie przypomnieć?

– Na litość boską, jakim cudem to zapamiętałeś?

– Żaden sekret. Robię notatki. To jeden z ubocznych skutków alkoholu. Pospiesz się, Marie. Tylko w ogólnym zarysie, co miałaś na sobie?

– Plisowaną spódnicę… Tak, szarą, plisowaną spódnicę. I taką błękitnoszarą bluzkę z wysokim kołnierzykiem…

– Pewnie je zmienisz.

– Co?

– Mniejsza o to. Co jeszcze?

– Och, i kapelusz. Z dość szerokim rondem, żeby zasłaniało mi twarz.

– Doskonale!

– I podrabianą torebkę Gucciego, którą kupiłam na ulicy. O, a poza tym sandały, żeby robić wrażenie niższej.

– Chcę, żebyś miała swój normalny wzrost. Będziemy się trzymać butów na obcasie. Wspaniale, tego właśnie potrzebowałem.

– Po co, Aleks? Co ty właściwie robisz?

– Bawię się w chowanego. Doskonale zdaję sobie sprawę, że paszportowe komputery Departamentu Stanu mnie wyłowiły. A jeżeli weźmiemy pod uwagę mój płynny, sprężysty krok, to bez trudu można się domyślić, że nawet ich cerbery zdołały mnie rozpoznać w czasie kontroli celnej. Nie mają o niczym zielonego pojęcia, ale dostali od kogoś rozkaz, a ja bardzo chciałbym wiedzieć, kto się jeszcze pojawi.

– Chyba niezbyt cię rozumiem.

– Wyjaśnię ci później. Zostań tam, gdzie jesteś. Zjawimy się, gdy tylko uda nam się im urwać. Ale operację musimy przeprowadzić bardzo czysto, nawet sterylnie. Może to więc zająć nam godzinę albo coś koło tego.

– A co z Mo?

– Musi zostać ze mną. Jeżeli teraz się rozdzielimy, to w najlepszym razie pójdą za nim, a w najgorszym go zatrzymają.