Выбрать главу

Z niektórych sonoran Glanton zrobił niewolników i podzielonych na ekipy zapędził do robót przy fortyfikacjach na wzgórzu. W obozie trzymano także siłą grupkę kilkunastu indiańskich i meksykańskich dziewcząt, niektóre były jeszcze niemal dziećmi. Z pewnym zainteresowaniem nadzorował wznoszenie murów, lecz poza tym dał swoim ludziom całkowitą swobodę w obsługiwaniu przeprawy. Wydawało się, że nie zwraca większej uwagi na gromadzone bogactwa, choć każdego dnia otwierał w swojej kwaterze mosiężny zamek zabezpieczający wielki kufer z drewna i skóry, podnosił wieko i wsypywał całe worki kosztowności, w środku zaś były już tysiące dolarów w złotych i srebrnych monetach, jak również biżuteria, zegarki, pistolety, złoty kruszec w małych skórzanych sakiewkach, srebro w sztabach,

noże, zastawy i srebra stołowe oraz zęby.

Drugiego kwietnia David Brown z Długim Websterem i Toadvine'em wyprawili się do miasteczka San Diego na starym wybrzeżu meksykańskim w celu uzupełnienia zapasów. Wyruszyli o zachodzie słońca z karawaną zwierząt jucznych, wyjeżdżając spomiędzy drzew, zerkając na rzekę, a potem sprowadzając konie w poprzek wydm w objęcia chłodnego niebieskiego zmierzchu.

W ciągu pięciu dni przebyli bez przygód pustynię, wdrapali się na nadmorskie wzgórza, przeprowadzili muły przez zaśnieżoną przełęcz, zeszli stokiem od zachodu i wjechali do miasta w leniwej mżawce. Ich skórzane ubrania były nasiąknięte deszczówką, a z uwalanych zwierząt i uprzęży skapywał muł. Na błotnistej ulicy minęli oddział amerykańskiej kawalerii i usłyszeli w oddali huk morza tłukącego się o szary kamienny brzeg.

Brown zdjął z łęku siodła płócienną sakwę pełną monet, po czym cała trójka zsiadła z koni, weszła do składu towarów i bez słowa wysypała zawartość na kontuar.

W sakwie były dublony z Hiszpanii i Guadalajary, półdublony, złote dolary, małe złote półdolarówki, francuskie monety dziesięciofrankowe, złote orły i półorły, „dziurawe” dolary i te bite w Karolinie Północnej i Georgii – dwudziestodwukaratowe. Sklepikarz obliczył wartość zapłaty na wadze, usypując na szalkach kopczyki monet wedle ich pochodzenia, potem odkorkował butelkę i nalał porcje do małych blaszanych kubków

z zaznaczoną pojemnością ćwierci kwarty. Wypili, odstawili kubki, a on pchnął ku nim butelkę po surowych tartacznych deskach.

Mieli listę zapasów, które należało poczynić, a gdy już dogadali się co do ceny mąki, kawy i innych artykułów, wyszli na ulicę, każdy z butelką w garści. Ruszyli po kładce z desek, przeszli przez błoto, minęli rzędy ruder i placyk, za którym zobaczyli przetaczające się niskie morze, małe skupisko namiotów i ulicę, gdzie przysadziste chatki ze skór ciągnęły się nad plażą skrajem obiedki jak dziwne łodzie rybackie, całkiem czarne i błyszczące w deszczu.

To właśnie w jednej z nich obudził się nazajutrz Brown. Niewiele pamiętał z poprzedniego wieczoru, a w środku prócz niego nie było nikogo. Resztka pieniędzy znajdowała się w torbie, którą miał zawieszoną na szyi. Pchnął na oścież drzwi ze skóry i wyszedł wprost w mrok i mgłę. Nie rozkulbaczyli ani nawet nie nakarmili swoich zwierząt, więc wrócił do składu, przed którym wciąż stały przywiązane, usiadł na dechach i patrzył, jak zza wzgórz za miastem wyłania się świt.

W południe, kaprawooki i śmierdzący, stanął przed drzwiami alcalde, żądając uwolnienia swoich towarzyszy. Alcalde ulotnił się tylnym wejściem i wkrótce zjawił się amerykański kapral z dwoma żołnierzami i przepędził Browna. Godzinę później Brown zaszedł do kuźni. Stanął ostrożnie w progu i patrzył w półmrok, póki nie dostrzegł zarysów rzeczy w środku.

Kowal pracował przy stole. Brown wszedł i położył przed nim wypolerowany mahoniowy futerał z przytwierdzoną

tabliczką z nazwiskiem. Poluzował zatrzaski, otworzył wieko i wyjął z zagłębienia dwie lufy i osadę strzelby. Przypiął lufy do baskili, postawił dubeltówkę na ławie i zamocował czółenko. Napiął kciukami kurki i opuścił je z powrotem. Wykonana była w Anglii, miała lufy ze stali damasceńskiej i grawerowane zamki, a osadę zrobiono z guzowatego mahoniu. Podniósł głowę. Kowal patrzył na niego.

Naprawiasz broń?

Trochę.

Trzeba skrócić lufy.

Mężczyzna wziął strzelbę. Między lufami znajdowała się listwa łącząca oraz inkrustowane złotem nazwisko rusznikarza z Londynu. Baskilę ozdobiono dwoma platynowymi paskami, w stalowych ryglach i kurkach wyżłobiono głębokie ślimacznice, a po obu stronach nazwiska widniał wizerunek kuropatwy. Lufy, o fioletowym odcieniu, wykonane były z potrójnych arkuszy blachy, a kute żelazo i stal miały płynne kształty podobne do śladów dziwnego starożytnego węża, rzadkiego, pięknego i śmiertelnie niebezpiecznego, kolba zaś, wyfasonowana z ciemnoczerwonej czeczotki, kryła w stopce otwierany sprężyną srebrny schowek na kapiszony.

Kowal obrócił broń w dłoniach i spojrzał na Browna. A potem na futerał. Wyściełany zielonym rypsem z wyciętymi starannie przegródkami, zawierał kulę ćwiczebną, prochownicę z cyny, wyciory i firmowy cynowy kapiszonownik.

Że co trzeba?, spytał.

Uciąć lufy. Tak o tyle. Brown przyłożył palec do strzelby.

Nie mogę.

Spojrzał na kowala.

Nie możesz?

Nie, proszę pana.

Rozejrzał się po kuźni. Cholera jasna, a myślałem, że pierwszy lepszy dureń potrafi urżnąć lufę.

Coś z panem nie bardzo. Po co urzynać lufę w takiej broni?

Coś powiedział?, spytał Brown.

Mężczyzna nerwowo obracał dubeltówkę w dłoniach. Chodzi mi tylko o to, że nie rozumiem, po co psuć taką dobrą broń. Ile pan za nią chce?

Nie jest na sprzedaż. Twoim zdaniem coś ze mną nie bardzo, tak?

Nie. Nie o to mi chodziło.

Urżniesz te lufy czy nie?

Nie mogę.

Nie możesz czy nie chcesz?

Na jedno wychodzi.

Brown odebrał dubeltówkę i położył ją na stole.

Ile byś chciał za upiłowanie luf?, spytał.

Nie upiłuję.

A gdyby ktoś zgodził się to zrobić, jaka byłaby uczciwa cena?

Nie wiem. Dolar.

Brown sięgnął do kieszeni i wyjął garść monet. Położył pieniądze na stole. Masz, powiedział. Płacę dwa i pół dolara.

Kowal spojrzał niepewnie na monety. Nie trzeba mi pańskiej zapłaty, odrzekł. Nie wezmę pieniędzy za niszczenie takiej broni.

Już wziąłeś, bo ci zapłaciłem.

Nie.

Tu leży forsa. Albo zabierasz się do piłowania, albo odmawiasz, a w tym drugim wypadku upiłuję lufy twoim dupskiem.

Kowal wpatrywał się w Browna. Cofnął się o kilka kroków, a potem odwrócił się i uciekł.

Kiedy zjawił się sierżant straży, Brown rżnął lufy dubeltówki unieruchomionej w poprzek stołu. Żołnierz podszedł, żeby widzieć jego twarz.

Czego?, spytał Brown.

Ten człowiek twierdzi, że groził mu pan śmiercią.

Jaki człowiek?

Ten. Sierżant wskazał ruchem głowy wejście do szopy.

Brown piłował dalej. Coś takiego nazywasz człowiekiem?, odparł.

I jeszcze na dodatek bez pozwolenia włazi tu i używa moich narzędzi, odezwał się kowal.

I co pan na to?, spytał sierżant.