Выбрать главу

— No to chyba nie zauważyła.

— Albo zauważyła, ale jej to nie obeszło.

Abe zastanawiał się przez chwilę.

— Chcesz powiedzieć, że warto by zajrzeć do tego portfela?

— Warto by.

Abe otworzył go.

— Jestem wstrząśnięty. — Oczywiście portfel był pusty.

— I masz odstające uszy — powiedział Alvin — ale prawdziwi przyjaciele ci tego nie wytykają.

— Więc już go dopadła.

— Och, pewnie go nawet nie dotknęła — odparł Alvin — ale ta kie dziewczyny na ogół nie pracują same. Ona robi słodkie oczy…

— A jej partner obrabia klienta — dodał Arthur Stuart.

— Mówicie z doświadczenia — domyślił się Abe.

— Przyglądamy się. Lubimy ich łapać na gorącym uczynku.

— To dlaczego nie złapaliście tamtych?

— Nie wiedzieliśmy, że trzeba się wami opiekować — wyjaśnił Arthur Stuart.

Abe obrzucił go spojrzeniem pełnym wykalkulowanej urazy.

— Jak będziesz go lał następnym razem, zechcesz mu dołożyć i ode mnie?

— Adoptuj sobie własnego pół-Czarnego szwagra, jak chcesz mieć kogoś do bicia — odparł Alvin.

— Poza tym — dodał Arthur Stuart — tobą także warto by się zaopiekować.

— Dlaczego tak myślisz?

— Bo nawet ci nie przyszło do głowy, że nie tylko Coza urzekły jej wielkie figlarne oczy.

Abe poklepał się po kieszeni. Z ulgą przekonał się, że nadal ma portfel, ale zaraz potem przypomniał sobie, że portfel Coza także był na swoim miejscu. Po chwili stało się oczywiste, że obaj padli ofiarą rabunku.

— I jeszcze oddali portfele, bezczelni — rzekł Abe z podziwem.

— Nie przejmuj się — poradził Arthur Stuart. — Mieli pewnie talent. I tak byś nic nie poradził.

Abe usiadł na ziemi, co było procesem skomplikowanym, biorąc pod uwagę jego wysoką, kościstą sylwetkę. Podczas zajmowania pozycji siedzącej omal nie wepchnął do wody trzech czy czterech osób.

— Ale ubaw, niech skonam — powiedział. — Ależ jestem śmieszny. Najpierw zrobiłem tratwę, którą nie można było sterować, więc musiałeś mnie ratować. Potem, kiedy sprzedałem towar i dostałem pieniądze, po które tu przybyłem, z punktu pozwoliłem je sobie odebrać.

— Śmieszne — zgodził się Alvin. — Zjedzmy coś.

— Jakim cudem? Nie mam ani grosza. Nawet na powrót.

— Zapraszamy cię. — Nie mogę na to pozwolić.

— Dlaczego?

— Bo byłbym twoim dłużnikiem — Uratowaliśmy ci to twoje głupie życie — przypomniał mu Alvin. — Masz u mnie taki dług, że od każdego twojego oddechu powinienem sobie liczyć odsetki.

Abe zadumał się przelotnie nad tą kwestią.

— Za grosz zrozumienia — podsumował.

— Amerykanie mówią „za centa” — podsunął życzliwie Arthur Stuart.

— Mama mnie nauczyła mówić „za grosz” — warknął Abe. — A skoro mam dokładnie tyle samo groszy, ile centów, wolę te z przekleństwa.

— To było przekleństwo?

— W duchu kląłem tak strasznie, że każdy marynarz wolałby sobie wepchnąć patyki w uszy, niż to słyszeć. Głośno powiedziałem tylko to o groszu.

Oczywiście przez cały czas Alvin szukał złodziei przenikaczem. Najpierw znalazł Coza, częściowo dlatego, że kobieta mogła jeszcze z nim być, częściowo by się upewnić, że nic mu się nie stało. Znalazł płomień jego serca, akurat gdy Coz dostawał pałką w głowę w jakimś zaułku. Nie było problemem sprawienie, by pałka nie zrobiła mu krzywdy. Upadł na tyle przekonująco, że tamci dwoje nie poczuli potrzeby przyłożenia mu ponownie. Ocknie się bez bólu głowy.

Tymczasem kobieta i mężczyzna ruszyli przed siebie jakby nigdy nic. Alvin przenikaczem ich przeszukał i po chwili znalazł pieniądze. Rozluźnienie splotu nitek w kieszeni mężczyzny i torbie kobiety nie było trudne — podobnie jak nadanie złotym monetom odpowiedniego poślizgu. Jak również sprawienie, by upadły bez najmniejszego brzęku. Cały dowcip polegał na tym, żeby monety nie prześliznęły się pomiędzy deskami i nie wpadły w wodę pod pomostem.

Oczywiście Arthur Stuart był już odpowiednio doświadczony i wykształcony, by wiedzieć, co robi Alvin. Dlatego przeciągał rozmowę, by dać mu czas.

Na swój sposób, pomyślał Alvin, sami jesteśmy jak złodzieje. Arthur Stuart wystawia Abe’a, zagaduje go, żeby rozproszyć jego uwagę, a ja kradnę. A właściwie odkradam to, co zostało skradzione.

— No to chodźmy jeść — powiedział Arthur Stuart — zamiast gadać o jedzeniu.

— Gdzie znajdziemy jedzenie zdatne do spożycia? — spytał Alvin.

— Chyba tutaj — odparł Arthur Stuart, ruszając bez wahania w stronę zaułka z rozsypanymi monetami.

— E, nie wydaje mi się — mruknął Abe.

— Zaufaj mi — zapewnił go Arthur Stuart. — Mam nosa do dobrego jedzenia.

— To prawda. On ma nosa, a ja usta, zęby i język — dodał Alvin.

— Dorzucam do puli mój brzuch — zgłosił Abe.

Zaprowadzili go w zaułek — i niech to, minąłby pieniądze, nie widząc ich!

— Abe — napomniał go Alvin — co, nie widzisz tych złotych monet?

— To nie moje.

— Kto znajduje, ten skacze, kto gubi, ten płacze — rzekł sentencjonalnie Arthur Stuart.

— Może i coś straciłem, ale nie płaczę — przyznał Abe.

— A teraz znalazłeś — dodał Arthur. — Więc o co chodzi?

Abe rzucił im spojrzenie z ukosa.

— Powinniśmy zabrać te pieniądze i oddać właścicielowi.

Ktoś zaraz gorzko zapłacze z powodu dziury w kieszeni.

— Być może — mruknął Alvin i zaczął zbierać monety. Arthur Stuart poszedł w jego ślady. Okazało się, że suma jest całkiem spora.

— W coś to trzeba włożyć — oznajmił Alvin. — Może w te puste portfele, co?

Alvin spodziewał się, że teraz Abe zrozumie, że dokładnie tyle stracił.

Ale pieniędzy było więcej. O wiele więcej.

Arthur Stuart zaczął się śmiać. Śmiał się tak, że aż po policzkach popłynęły mu strugi łez.

— I kto teraz płacze? — mruknął Abe.

— On się śmieje. Ze mnie — wyjaśnił Alvin.

— Dlaczego?

— Bo całkiem po prostu nie pomyślałem, że zapewne nie byliście ich pierwszymi ofiarami.

Abe przyjrzał się wypchanym portfelom, a także monetom, które Alvin i Arthur Stuart nadal trzymali w dłoniach. Wreszcie zaświtała mu nowa myśl.

— Okradliście złodziei?

Alvin pokręcił głową.

— Miałeś pomyśleć, że upuścili te pieniądze i uciekli, coś w tym guście. Ale to dość trudne, kiedy znajdujesz więcej pieniędzy, niż zgubiłeś.

Abe pokręcił głową.

— No, panie Smith… Zaczynam rozumieć, że masz jakiś ta lent.

— Umiem się obchodzić z metalami — przyznał Alvin.

— Zwłaszcza takimi, które znajdują się w cudzej kieszeni albo torbie.

— Poszukajmy Coza — powiedział Alvin. — Wkrótce się obudzi.

— Zasnął?

— Pod wpływem subtelnej sugestii. Ale nic mu nie jest.

Abe spojrzał na niego uważnie, ale nie powiedział ani słowa.

— Co będzie z tą nadwyżką? — spytał Arthur Stuart.

— Ja tego nie wezmę — oznajmił Abe. — Zabiorę to, co mi się należy, ale resztę zostawimy na deskach. Niech złodzieje po nie wrócą.

— Te pieniądze nie należą do nich.

— To już pozostanie między nimi i ich Stwórcą w dniu Sądu Ostatecznego. Ja się do tego nie mieszam. Nie chcę żadnych pieniędzy, z których nie będę się mógł wytłumaczyć.