Выбрать главу

— Nie będą musiały. Niech najmniejsze idą między starszymi.

I niech wszystkie trzymają się za ręce.

— Najmłodsze nie zajdą tak daleko — rzekł Papa Łoś.

Ktoś przedarł się na brzeg. La Tia.

— O to się nie martwcie. Mamy tu mnóstwo silnych ramion, poniosą tych, co nie mogą chodzić. — Wymieniła parę imion i obok niej stanęli młodzi, silni mężczyźni i kobiety, przeważnie Czarni, choć było między nimi paru Francuzów i innych Europejczyków.

— Nie bójcie się, małe — zwróciła się La Tia do dzieci. — Te wielkie ludzie was poniosą, nie bójcie się nic. Powiedz im, niech się cieszą — zwróciła się do Mamy Wiewiórki.

— Nie bójcie się — powiedziała Wiewiórka. — To teraz nasi przyjaciele, przeprowadzą nas przez most, który zrobił dla nas Alvin.

Parę dzieci pisnęło ze strachu, a kilka się rozpłakało, ale mocno trzymały się za ręce, posłuszne mimo lęku. Arthur Stuart ruszył przez most, uważając, żeby trzymać się środka. Gdyby się ześliznął do wody, przeraziłby ich.

— Chodźcie za mną! — zawołał. — Jak już zaczniemy iść, nie możemy się ociągać.

— Ja tu zostanę — oznajmiła La Tia. — Popilnuję, czy się wszystko toczy jak trzeba. Wy idźcie, tak. My potem.

Arthur odwrócił się i zrobił dobre dwadzieścia kroków po moście. Znowu się obejrzał. Parę starszych dzieci stąpało za nim ostrożnie. Wrócił do nich i wziął za rękę to, które szło pierwsze.

— Trzymajcie się wszyscy za ręce — rzekł. — Idźcie gęsiego. To daleka droga, ale sobie poradzicie.

— Słuchajcie muzyki — powiedział Alvin. — Muzyki wody, nieba i wszystkich żywych stworzeń wokół was. Zielona pieśń was poprowadzi.

Arthur Stuart dobrze znał zieloną pieśń, choć nigdy nie umiał sam jej znaleźć. Ale ledwie Alvin o niej wspomniał, pieśń stała się słyszalna, jakby rozbrzmiewała wokół od dawna, a tylko on nie raczył jej dotąd zauważyć. Ruszył dalej, trzymając za rękę idące za nim dziecko, i narzucił grupie tempo, które uznał za odpowiednie dla wszystkich.

W ciemnościach nie widział, jak daleko rozciąga się przed nim most — było tak, jakby szedł po tafli jeziora. Ale jego przenikacz widział most wyraźnie jak w słoneczny dzień.

Początkowo Arthur Stuart nie potrafił opanować lęku, że coś się nie uda. Ktoś spadnie. Jakoś zgubią drogę. Most skończy się, nie sięgając brzegu. Albo zacznie się uginać i przeciekać. Albo skręcać, tworząc spiralę prowadzącą donikąd. Wszystkie możliwe katastrofy.

Ale marsz, chlupot wody i krzyk ptaków zaczęły koić niepokój. To była zielona pieśń. Ogarnęła go niczym trans. Jego nogi zaczęły poruszać się jakby z własnej woli, nie myślał już o tym, by iść, sunął naprzód, jakby stanowił część mostu, jak podmuch wiatru. Ten most stanowił jedność z Alvinem, teraz to zrozumiał. Ten most był żywy. Arthur Stuart czuł, jakby Alvin niósł go na rękach nad wodą, jakby woda i wiatr go ciągnęły.

Tylko czasami uświadamiał sobie, że śpiewa. Nie nuci, lecz śpiewa na całe gardło dziwną pieśń, którą znał od zawsze, choć dotąd tego nie wiedział. Dziewczynka za nim podchwyciła melodię i także zaczęła śpiewać, w jej ślady poszło następne dziecko i wkrótce rozległa się pieśń zwielokrotniona przez wiele głosów. Śpiewali także dorośli, ale ich głosy brzmiały nikło, niczym nitki w tkaninie tej wielkiej, rozległej pieśni wiatru, fal, ryb w wodzie i ptaków na niebie, i zwierząt po drugiej stronie jeziora, i ludzi na jeziorze, pochodu ciągnącego się przez pół mili, a potem milę.

Szedł coraz szybciej, nie zdając sobie sprawy, że narzuca tempo, ale dzieci nie narzekały. Nogi niosły je tak szybko, jak trzeba. A dorośli z dziećmi na rękach przekonali się, że wcale nie tracą sił. Dzieci zasnęły, wtulone w swoich tragarzy; ich oddechy stopiły się z rytmem pieśni. Szli i szli, a drugi brzeg był coraz bliżej.

A kiedy wszyscy dołączyli do zielonej pieśni, wydało im się, że most zaczął świecić. Teraz wyraźnie widzieli jego krawędzie; pulsowała w nim zielona pieśń. Przy każdym kroku stawała się silniejsza, a kryształowy most jaśniał mocniej w mroku nocy. Arthur Stuart zdał sobie sprawę, że i oni stali się częścią mostu, ich kroki go wzmacniają, sprawiają, że staje się grubszy i bardziej odporny. A ponieważ most stanowił jedność z Alvinem, dodali sił także jemu, a przynajmniej sprawiali, że akt Stwarzania go nie osłabiał.

Arthur Stuart czuł serce Alvina bijące w kryształowym moście. I pojął, że światło, które z niego bije, to blady odblask płomienia serca Alvina.

Wydawało się, że idą przez wieczność. Nagle ujrzeli przed sobą brzeg i było tak, jakby minęła tylko chwila.

Arthur Stuart wysłał swój przenikacz i przekonał się, że most jeszcze nie dotknął brzegu. Dlatego, nie zwalniając kroku, zmierzył przenikaczem przestrzeń pomiędzy krańcem mostu i błotnistym brzegiem i powiedział mostowi Alvinowi: tutaj. Tu jest brzeg. Dojdź do tego miejsca i ani trochę dalej.

Most śmignął naprzód, tak jakby tylko czekał na sygnał. Po chwili zarył się w ziemię.

Arthur Stuart nie przyspieszył kroku, choć miał ochotę przebyć ten ostatni etap biegiem. Za nim szli ludzie, trzymali się za ręce, więc aż do końca utrzymał ten sam rytm kroków, a potem sprowadził idącą za nim dziewczynkę na brzeg.

Poszedł dalej, w stronę lasu. Po drodze mówił do dziecka:

— Wchodzimy do lasu. Inni pójdą za nami. Idź, idź, zejdź na prawo, żeby zrobić miejsce innym. I trzymajcie się wszyscy za ręce!

Puścił jej dłoń.

A wtedy zielona pieśń wypuściła go z objęć.

Zatoczył się i omal nie upadł.

Przez chwilę stał w nieprzyjemnej ciszy, łapiąc powietrze.

Szereg ludzi na moście ciągnął się milami, a wszyscy szli szybko, szybciej niż się spodziewał. Nawet Papa Łoś szedł bez trudu, dzielnie, nie wspierając się na nikim.

Łoś i Wiewiórka także się zachwiali, kiedy puścili ręce dzieci, ale natychmiast odzyskali równowagę, nie zapominając o swoich obowiązkach.

Ja też nie zapomnę o moich, pomyślał Arthur Stuart. Rozejrzał się wokół, szukając płomieni serc małych zwierząt. W przeciwieństwie do komarów, węże znalazły się łatwo, choć trudniej było je przekonać, żeby ich zostawiły. Tu niebezpieczeństwo, po wiedział im bez słów. Uciekajcie, ratujcie się. Usłuchały, choć niechętnie. Ogarnęła go radość. Może zachował jeszcze trochę mocy Alvina, dzięki której mógł więcej niż do tej pory. A może przejście po moście Alvina do rytmu zielonej pieśni obudziło w nim coś, co spało aż do tego dnia?

Czy wszyscy, którzy przeszli przez most, staną się Stwórcami?

Tu i ówdzie odciągnął wodę z trzęsawiska, by utworzyć twardą ścieżkę. Od czasu do czasu wysyłał swój przenikacz na most, by sprawdzić, jak sobie radzi Alvin. Most nadal był solidny, a to oznaczało, że płomień serca Alvina płonie jasnym płomieniem. Ale jego ciało było za daleko, żeby Arthur Stuart mógł je znaleźć; nie potrafił się zorientować, czy Alvin słabnie. Nie mógł także policzyć, ile osób zostało jeszcze na tamtym brzegu ani ile już przeszło.

Jego zadaniem było zapewnienie im bezpiecznego, suchego terenu, na którym mogliby się zebrać.

Wielu ludzi usiadło, potem się położyło i z wciąż rozbrzmiewającym w sercu echem zielonej pieśni zasnęło w bladym świetle księżyca. Ich sny wypełniała melodia życia.

* * *

Calvin nie potrafił pohamować ciekawości. W końcu nie musiał stać ciągle na grobli, żeby utrzymać mgłę na miejscu.

Właściwie mgła teraz radziła już sobie sama. A widząc rozgniewane i przerażone płomienie serc sunące ulicami Barcy, Calvin wolał nie stać tu samotnie. Kto wie, co ten tłum zamierza zrobić? A czy nie jest obowiązkiem Stwórcy zapobiegać takim sytuacjom?