Выбрать главу

— Mam nadzieję, że za darmo. Niewiele się wzbogaciłem na mojej profesji. Dla przyjaciół pracuję bez wynagrodzenia.

— Nie wiem, jak trzeba będzie zapłacić. Wiem tylko, że jeśli pan nie pojedzie na spotkanie z panem Lincolnem, prawie wszystkie ścieżki poprowadzą Alvina i jego podopiecznych ku katastrofie. Ale jeśli pan pojedzie…

— Niech zgadnę — znajdą się jakieś ścieżki prowadzące w bezpieczne miejsce.

— Najpierw rzeczy najważniejsze. Alvin potrzebuje miejsca, w którym bezdomni znajdą na jakiś czas schronienie i coś do jedzenia. Na terenach niewolników nie ma nic takiego, to pewne.

Verily usiadł przy stole i spojrzał Margaret w oczy.

— Wolałbym zostać tutaj i raz na zawsze zakończyć sprawę tego testamentu. Może pani pojedzie porozmawiać z panem Lincolnem.

Westchnęła i wbiła wzrok w miskę.

— Przez pięć lat usiłowałam tłumaczyć ludziom, by robili to, co ich uchroni przed straszną, krwawą wojną. Wie pan, co osiągnęłam gadaniem?

— Na razie wojny nie ma.

— Odsunęłam ją o rok lub dwa, może trzy. A wie pan, jak?

— Jak?

— Wysyłając mojego męża do Nueva Barcelona.

— To on zapobiegł wojnie?

— Tak, nie wiedząc, że to robi. Wojna została odsunięta dzięki wybuchowi żółtej febry. Ale potem mój mąż zrobił krok dalej i dopuścił do tej… tej niemożliwej ucieczki. Tego wyzwolenia niewolników.

Horacy zachichotał.

— Chyba wreszcie złapał bakcyla abolicjonizmu.

— Zawsze tego pragnął — odparła. — Dlaczego zrobił to akurat teraz? Ta ucieczka niewolników doprowadzi do wybuchu wojny jak amen w pacierzu.

— Więc usunął jedną przyczynę wojny, a potem wywołał następną — odezwał się Verily.

Margaret pokiwała głową i zjadła łyżkę potrawki.

— Bardzo smaczne, tato.

— Proszę mi wybaczyć, że zachowam się jak prawnik — powie dział Verily Cooper — ale dlaczego pani tego nie przewidziała, wysyłając go z domu?

Margaret jadła, więc odpowiedział stary Horacy.

— W przypadku Alvina moja córka nie widzi tak wyraźnie jak zawsze. Nie wie, jaką decyzję on podejmie. Widzi niektóre sprawy, ale nie wszystkie. Według mnie to czyste błogosławieństwo.

Mężczyzna, którego żona zna wszystkie jego czyny, myśli i pragnienia, właściwie może się od razu zabić.

Horacy żartował, dlatego zaczął się śmiać, ale Margaret nie dostrzegła w tym nic śmiesznego. Verily zauważył, że do potrawki padają łzy.

— No, no — odezwał się — to już i tak słone. Wiem dobrze, bo jadłem na kolację.

— Ojciec ma rację — szepnęła. — Och, biedny Alvin. Nie powinnam była za niego wychodzić.

Ta myśl przyszła Verily’emu do głowy już parę razy, a ponieważ wiedział, że Margaret potrafi czytać w płomieniu jego serca, nie silił się na obłudne zapewnienia.

— Może i tak — powiedział — ale jak pani już wie, Alvin sam decyduje o sobie. Wybrał panią tak, jak większość ludzi wybiera sobie partnera, nie widząc końca, lecz pragnąc do niego dojść, trzymając się za ręce.

Położyła mu rękę na dłoni i uśmiechnęła się blado.

— Oto słowa prawdziwego prawnika.

— Słowa prawdy. Alvin wybrał panią, bo jest pani, kim jest, a on czuje to, co czuje. Nie dlatego że według niego zawsze dokonuje pani właściwych wyborów.

— Czuje to, co czuje — powiedziała i zadrżała. — A jeśli się do wie, że wysłałam go do Nueva Barcelona, wiedząc, że sprowadzi śmierć na setki dusz?

— Dlaczego miałby się dowiedzieć? — spytał Verily, choć już znał odpowiedź.

— Bo mnie spyta. A ja odpowiem.

— To on spowodował epidemię żółtej febry, prawda?

— Niechcący, ale… tak., — A pani o tym wiedziała.

— Tylko to mogło powstrzymać wojnę zaplanowaną przez króla. Gdyby zaatakował Nueva Barcelona, Stany Zjednoczone mu siałyby wejść na teren Kolonii Korony, by nie pozwolić odepchnąć się od morza. Ale wybuch żółtej febry odstraszył królewską armię.

Zanim febra ustąpi, znikną także wszyscy królewscy agenci w mieście. Ta droga do wojny jest już zamknięta.

— Więc za cenę życia tych, którzy umarli podczas zarazy, ocaliła pani życie tych, którzy zginęliby na wojnie.

Pokręciła głową.

— Tak mi się wydawało, ale Alvin nieświadomie znowu otworzył te drzwi. Teraz wojna, która nadejdzie, zmiecie tyle samo ofiar.

— Ale odsunęła ją pani o parę lat.

— Co z tego?

— To parę lat życia. Ludzie będą się kochali, żenili, rodzili dzieci. Kupowali i sprzedawali, orali, siali i zbierali, przenosili się i osiedlali. Za dwa, trzy lata to będzie inny świat, a ci, którzy umrą podczas wojny, coś przez ten czas przeżyją. Te lata to sporo.

— Może i tak, ale to za mało, żeby Alvin mnie nie znienawidził, kiedy się dowie, że wysłałam go, by spowodował śmierć setek ludzi w zamian za odwleczenie śmierci setek tysięcy innych.

— Ciii… — odezwał się Horacy. — On cię nie znienawidzi.

Ale Verily nie miał tej pewności. Alvin nie przyjmie z zachwytem wiadomości, że został sprowokowany do czegoś, co w jego pojęciu będzie bez wątpienia strasznym grzechem.

— Dlaczego nie mogła mu pani po prostu powiedzieć, co się stanie? On by sam podjął decyzję.

Pokręciła głową.

— Każda droga, na której mówiłam prawdę, prowadziła go do zrobienia czegoś innego, by zapobiec wojnie — i wszystkie te sposoby by zawiodły, a na końcu większości ścieżek widziałam jego śmierć.

Wybuchnęła płaczem.

— Za dużo wiem! Och! Boże, pomóż, to mnie tak męczy!

Horacy usiadł, otoczył ją ramieniem. Spojrzał na Verily’ego, który usiłował znaleźć słowa pocieszenia.

— Jest zmęczona, a pan też powinien się wyspać. Proszę wracać do łóżka. Ona także się położy. Jutro będzie dość czasu, by po rozmawiać.

Jak zwykle, Horacy wiedział, co zrobić, żeby wszyscy byli zadowoleni. Verily wstał.

— Pojadę. Spełnię pani prośbę. Może pani na mnie liczyć.

Znajdę schronienie dla ludzi Alvina.

Lekko skinęła głową, nadal kryjąc twarz w dłoniach.

Nie mógł liczyć na inne pożegnanie, więc poszedł korytarzem do swego pokoju. Początkowo irytowało go, że musi odłożyć na później uwolnienie Alvina od chciwych spadkobierców kowala, jednak zapomniał o wszystkim, zanim przekroczył próg pokoju. To już nie była jego sprawa. Miał inne zadanie, które jeszcze się nie zaczęło. Więc kiedy się położył, wkrótce zasnął, gdyż na razie nie miał żadnych zmartwień.

Rano jednak nie spotkał Margaret. Na podłodze pod drzwiami jego pokoju czekała na niego kartka, na której widniała nazwa miasta Springfield oraz wskazówki, jak dotrzeć do Abrahama Lincolna.

Przy śniadaniu stary karczmarz miał poważną minę.

— Martwię się o dziecko — powiedział. — W nocy zaczęła wymiotować. Zbyt nadszarpnęła siły, pochorowała się. Teraz śpi, ale jeśli straci i to dziecko, razem z nim chyba straci zdrowe zmysły.

— Czy mam jechać, nie zamieniwszy z nią ani słowa?

— Wszystko, co musi pan wiedzieć, znajduje się na tej kartce.

— Bardzo wątpię.

— No dobrze — zgodził się Horacy z bladym uśmiechem. — Wszystko, co według niej powinien pan wiedzieć.

Verily Cooper uśmiechnął się równie blado i wrócił do pokoju, by spakować się przed długą drogą na zachód. Gdyby został w Vigor Kościele, zamiast przyjeżdżać do Hatrack, miałby do pokonania tylko jedną trzecią tej drogi. Czasami wydawało mu się, że życie upływa mu na podróżach i nigdy nie udaje mu się dotrzeć tam, gdzie dzieje się coś ważnego.