Выбрать главу

Ale kiedy wstał, okazało się, że czekają go obowiązki, których nie sposób uniknąć. Wiele spraw powinien załatwić jeszcze przed załatwieniem swojej potrzeby. Ale jego umysł nie pracował jak należy, oczy nadal same się zamykały, a kiedy ludzie zaczęli go bombardować pytaniami, nie potrafił się zmusić do odpowiedzi.

— Nie wiem — powiedział, kiedy jakaś kobieta spytała, gdzie znajdą coś do jedzenia w tym zapomnianym przez Boga miejscu.

— Nie wiem — powiedział, kiedy jakiś mężczyzna spytał drżą cym głosem w łamanej angielszczyźnie, czy zjawią się żołnierze w łodziach.

A kiedy Papa Łoś podszedł i spytał, czy jego zdaniem po tej stronie jeziora także jest żółta febra, Alvin tak głośno warknął „nie wiem”, że Papa Łoś drgnął.

Nieopodal leżał Arthur Stuart. Wyglądał jak aligator wygrzewający się na brzegu jeziora. Albo jak trup. Alvin ukląkł przy nim. Dotknął go, bo tylko tak mógł dostrzec jego płomień serca, nie wytężając sił. Jeszcze nigdy przedtem nie czuł tak ogromnego zmęczenia, że samo patrzenie w czyjś płomień serca zdawało się nieznośnym ciężarem.

Arthur był zdrowy, tylko zmęczony. Co najmniej tak jak Alvin. Różnica polegała na tym, że jego nikt nie gnębił pytaniami.

— Dajcie mu spokój! — krzyknęła La Tia. — On zmęczony jak pies!

Alvin poczuł na swoim ramieniu dłonie — małe dłonie na masywnym ramieniu. Próbowały go podnieść. W pierwszym odruchu chciał je odtrącić, ale usłyszał ciche pytanie:

— Chcesz pić? Jeść?

To była Maria od Zmarłych. Alvin pozwolił się jej dźwignąć z ziemi.

— Muszę się wysiusiać — powiedział cicho.

— Kazaliśmy ludziom wykopać latryny. Jedna jest niedaleko.

Oprzyj się o mnie.

— Dziękuję.

Zaprowadziła go krótką ścieżką w zaroślach do śmierdzącej dziury z przerzuconą deską.

— Łatwo znaleźć w ciemnościach — rzekł.

— Ciało musi zrobić to, co musi. Zostawiam cię samego.

Odeszła, a on poradził sobie sam. W zasięgu ręki czekało mnóstwo liści, a także woda w wiadrach. Po chwili musiał przyznać, że czuje się lepiej. Trochę oprzytomniał. Nabrał wigoru. I poczuł głód.

Kiedy wrócił, przekonał się, że La Tia potrafi uspokoić ludzi. Stali w kolejce do niej, a ona odpowiadała cierpliwie na wszystkie pytania. Ale nie miała planu i nie przygotowywała wymarszu. I chyba nikt nie zajął się zorganizowaniem jedzenia.

Na brzegu jeziora tłum ciągnął się na pół mili w obu kierunkach. Alvin poszukał aligatorów, które porwałyby każde dziecko, jeśli weszłoby do wody. Na razie nie dostrzegł żadnych, a nabrał już tyle sił, że szukanie płomieni serc nie wymagało wysiłku.

Mama Wiewiórka i Papa Łoś byli nieopodal. Alvin ruszył ku nim. Maria od Zmarłych natychmiast znalazła się u jego boku. Podsunęła mu ramię.

— Jestem za duży, żeby się na tobie opierać — powiedział.

— Już to zrobiłeś i wytrzymałam.

— Czuję się lepiej. — Jednak się oparł, bo nadal miał nieco zachwianą równowagę, a piaszczyste wybrzeże było wyboiste i zdradzieckie, mokra trawa zaś śliska i podmokła. — Dziękuję — powtórzył. Starał się nie przygniatać jej ciężarem.

Papa Łoś podszedł do niego zamaszystym krokiem — naprawdę zamaszystym, bez śladu dawnego utykania.

— Przepraszam, że nękałem cię w chwili, gdy dopiero się obudziłeś.

— Cieszę się, że się czujesz lepiej — odpowiedział Alvin. — I dobrze chodzisz.

Papa Łoś chwycił go w objęcia.

— To boskie błogosławieństwo, lecz dziękuję rękom, które sprawiły ten cud.

Alvin odwzajemnił uścisk, ale przelotnie, ponieważ czekało go zadanie.

— Spakowaliście wiele jedzenia — zwrócił się do Mamy Wie wiórki.

— Dla dzieci — odparła obronnym tonem.

— Wiem, wiem. Ale rozważ — jeśli ludzie staną się zdesperowani, czy zdołacie obronić zapasy? Niedaleko są gospodarstwa, tam nie brak jedzenia, ale musimy iść razem. Podzielcie się prowiantem, przynajmniej z dziećmi, a ja obiecuję, że do jutrzejszego wieczora znajdzie się jedzenie dla wszystkich.

Mama Wiewiórka zastanowiła się. Widział, że myśl o dzieleniu się zapasami sprawia jej ból, lecz taki sam ból sprawi jej widok głodujących obcych dzieci, podczas gdy jej są syte.

— Dobrze, podzielimy się z wszystkimi dziećmi. Przynajmniej chlebem i serem. Z surowymi ziemniakami i suchym ziarnem nic na razie nie zrobimy.

— Słuszna decyzja — pochwalił Alvin. Spojrzał na Marię od Zmarłych. — Czy La Tia może powiedzieć Czarnym, a twoja matka Francuzom, żeby przyprowadzili tu dzieci? Niech się po cichu ustawią w kolejce.

— Ty śnisz, jeśli myślisz, że potrafią stać cicho — powiedziała Maria od Zmarłych.

— Ale jeśli poprosimy, niektórzy posłuchają.

— Prosić łatwo — mruknęła Maria od Zmarłych. Ruszyła truchtem, unosząc spódnicę przy przeskakiwaniu przez przeszkody.

Ludzie ustawili się całkiem sprawnie — lecz ci, którzy nie mieli dzieci, zaczęli się burzyć. Jeden z mężczyzn krzyknął do Alvina idącego pod prąd w tłumie ludzi z dziećmi:

— A nam to się nie chce jeść?!

— Dziękuję za zrozumienie — odpowiedział Alvin.

— Też mi wolność! Zaraz umrzemy z głodu! — odezwała się jakaś zażywna czarnoskóra kobieta.

— Zostało pani jeszcze parę ładnych godzin życia! — odkrzyknął Alvin.

W tłumie rozległy się śmiechy. Kobieta wycofała się, burcząc coś pod nosem.

Wkrótce wróciły La Tia, Maria od Zmarłych i jej matka.

— Musimy się zorganizować — rzekł Alvin. — Podzielcie ludzi na grupy i wybierzcie przywódców.

— Dobry pomysł — pochwaliła La Tia i zamilkła, czekając na dalsze instrukcje.

— Ja ich nie znam — ciągnął Alvin. — To ty musisz podzielić ludzi, którzy mówią po angielsku. — Odwrócił się do Marii od Zmarłych i jej matki. — A wy tych, którzy mówią po francusku. Niech każda grupa, złożona z dziesięciu rodzin, wybierze swojego przywódcę. Jeśli nie zdołają dojść do porozumienia, ja to zrobię.

— Oni mnie nie lubią — zaprotestowała Maria od Zmarłych.

— Ale cię znają. I boją się ciebie. Na razie to wystarczy. Po wiedz, że ja cię o to poprosiłem. I że im szybciej się zorganizuje my, tym szybciej wyruszymy w drogę i znajdziemy świeżą wodę i dobre jedzenie. Powiedz, że nic nie zjem, dopóki wszyscy się nie najedzą.

— Ty możesz zgłodnieć bardzo — mruknęła La Tia.

Trwało to o wiele dłużej, niż spodziewał się Alvin. Zadanie wydawało się proste, ale słońce było już wysoko na niebie, kiedy La Tia i Maria od Zmarłych odraportowały, że wszystko gotowe. Ludzie podzielili się na grupy, jeden na pięciu przywódców otrzymał dowodzenie nad grupą pięćdziesięciu rodzin, jeden na dwóch dowódców pięćdziesiątek — dowodzenie nad oddziałem stu rodzin.

W ten sposób na brzegu Pontchartrain zasiadła rada złożona z dziesięciu przywódców stu rodzin, by wraz z Alvinem, La Tia, Marią od Zmarłych i Arthurem Stuartem, który się wreszcie obudził, zaplanować podróż. Rien, matka Marii, została ku swemu zdumieniu przywódczynią setki. Papa Łoś i Mama Wiewiórka znaleźli się poza wszystkimi grupami, ponieważ ich rodzina była nietypowo liczna.

Alvin wiedział, że ludzie uwielbiają tytuły, dlatego przywódców setek nazwał pułkownikami, pięćdziesiątek — majorami, a dziesiątek — kapitanami.

— Czyli ty jesteś generałem — zauważył Arthur Stuart.