Выбрать главу

I kocham go, pomyślała. Jestem jego żoną. Noszę jego dziecko.

Ale nie potrafię dbać o jego bezpieczeństwo.

Krzywdzę go teraz tak jak wszyscy. Nie mam już jego czepka. A gdybym miała, też by mu to nie pomogło. On doskonale rozumie swój talent. Zna zasady działania wszechświata o wiele lepiej ode mnie. Nawet kiedy w niego spoglądam, nie potrafię zrozumieć, co widzi i w jaki sposób.

Więc zamiast nad nim czuwać, wykorzystuję go. Znalazłam własny cel w życiu: walkę z niewolnictwem, a także z tą straszną wojną, którą widzę w każdym płomieniu serca. Byłam wszędzie, zrobiłam wszystko, a on tymczasem się miotał, nie wiedząc, co ma robić.

A dlaczego nie wiedział?

Bo mu nie powiedziałam.

Wiem, jak wielkie dzieło jest mu pisane. Ale nie mogę mu powiedzieć, bo kiedy raz wstąpi na tę drogę, nie będzie dla niego ratunku. Zginie straszną śmiercią z rąk ludzi, którzy go nienawidzą, zdradzony przez tych, których kocha. Straszna, zła śmierć przerwie jego dzieło w połowie. A mnie przy nim nie będzie. Na niektórych ścieżkach jest sam, na innych są przy nim przyjaciele. Niektórzy umrą, inni będą żyć. Ale żaden nie może go uratować. To jego śmierć ich ocali.

Ale dlaczego? Dlaczego ma zginąć? Przecież to człowiek, który sprawia, że kule rozpływają się w powietrzu. Potrafi przeniknąć przez ścianę, kiedy znajdzie się w ślepym zaułku. Może sprawić, że podłoga rozstąpi się pod napastnikami. Może ich oślepić, wypełnić bezrozumną paniką, kazać uciekać.

Jednak na żadnej ze ścieżek nie robi nic podobnego. Przyjmuje śmierć, którą mu przynoszą. A ja nie mogę tego znieść. Jak Alvin, tak pełen życia i radości, może wybrać śmierć, kiedy życie stoi przed nim otworem?

Uklękła przy małym okienku na strychu, tak jak wtedy gdy miała pięć lat i przyglądała się, jak rodzina Alvina odjeżdża na zachód, gdzie zbudowała młyn, początek miasta Vigor Kościół. I zdała sobie sprawę: jeśli Alvin zapragnie śmierci, nie mogę się oszukiwać, że to nie będzie miało nic wspólnego ze mną.

Mężczyzna, który ma żonę i dzieci, nie chce umierać. Nie chce — jeśli ich kocha, a oni kochają jego. Nie chce, jeśli ma nadzieję. Mogłabym go ocalić moją miłością. Zawsze to wiedziałam.

A co zrobiłam? Wysłałam go do Nueva Barcelona. Wiedząc, że jeśli tam pojedzie, niechcący uśmierci setki ludzi. Ocali tysiące, tak, ale setki stracą życie i nie pomoże mu świadomość, że ja ponoszę winę. To go tylko zaboli, bo wtedy przestanie mi ufać. Pomyśli, że coś jest mi droższe od niego. Że wykorzystałam jego zaufanie dla wyższej sprawy.

To nieprawda. Alvinie, kocham cię nad życie.

Tylko nie kocham cię tak, jak chciałeś być kochany. Kocham cię jak tamta pięcioletnia dziewczynka, która czuwała nad twoim bezpieczeństwem. Która zawracała cię ze strasznej drogi. Dawała ci wolność, byś mógł dokonać dobrych wyborów, które na ciebie czekały w dorosłym życiu.

Potem odebrałam ci wolność, nie mówiąc ci wszystkiego, co wiem o konsekwencjach twoich czynów. Prawie słyszę, jak mówisz: Mężczyzna nie jest wolny, jeśli nie wie wszystkiego, co może wiedzieć o swoim wyborze.

Ale gdybym ci powiedziała, nie zrobiłbyś tego, co trzeba zrobić. Próbowałbyś wszystkich ratować. A ja widzę te ścieżki. To by się nie udało. Poniósłbyś klęskę i całkiem możliwe, że byś umarł, porzucając wielkie dzieło.

Tymczasem zmieniasz je w coś wspaniałego. Tych ścieżek nie widziałam. Kiedy korzystasz ze swojej mocy, zawsze otwierasz drzwi do przyszłości, która przedtem nie istniała. Więc nie widziałam mostu, który zrobisz z wody, nie widziałam pięciu tysięcy płomieni serc, które wyszły za tobą z miasta na pustkowie. Czyli skończyło się dobrze, nie rozumiesz?

Ale mógłbyś powiedzieć: „Skoro nie widzisz drzwi, które otwieram moją mocą, dlaczego nie zaufałaś mi, że postąpię w Barcy jak trzeba?”.

A może by tak nie powiedział. Na niektórych ścieżkach tego nie mówił.

Dotknęła brzucha tam, gdzie biło serce jej dziecka. Zdrowego dziecka, o mocnym, jasnym płomieniu serca.

Ale nie przypominało płomienia serca Alvina. To dziecko było zwyczajne. Utalentowane, lecz nie ponad przeciętność. Ten mały chłopiec nie będzie miał wroga ścigającego go w każdym dniu jego życia. I nie będę musiała czuwać nad nim tak jak nad Alvinem. Będę mogła być dla niego zwyczajną matką. I dla jego braci i sióstr, jeśli Bóg pozwoli.

Bóg i Alvin. Bo Alvin może już nigdy do mnie nie wrócić. Kiedy się dowie, że go wykorzystałam, zwiodłam, zmusiłam… że nie zaufałam mu na tyle, by pozwolić mu podjąć decyzję…

Usiadła plecami do okna i zaczęła cicho płakać w fartuch. A płacząc, myślała: Czy moja matka też tak płakała, kiedy umarły moje dwie starsze siostry? Nie, ja znam te łzy. Choć moje pierwsze dziecko nie żyło na tyle długo, bym zdążyła je poznać, złożyłam to małe ciałko do ziemi i w tym poczułam się podobna do matki.

Nie płaczę też tak, jak mogłaby płakać matka, gdyby dowiedziała się o miłości mojego ojca do pani Modesty. Zataiłam przed nią ten sekret, bo zobaczyłam straszne konsekwencje jego wyjawienia — zniszczyłby ich oboje.

Nie, teraz płaczę tak, jak płakałby mój ojciec, gdyby zrozumiał, że matka dowie się o jego zdradzie, a on nie będzie mógł w tym przeszkodzić. Moim grzechem nie jest zdrada, to pewne. Pod tym względem byłam wierna Alvinowi. Ale i tak go zdradziłam, zawiodłam to głębokie zaufanie między mężczyzną i kobietą, którzy stają się jednością.

Gorzkie łzy nadchodzącego wstydu.

W tej samej chwili przestała płakać. Szlocham nad samą sobą, pomyślała. Nad sobą się użalam.

Nic z tego. Zmierzę się z konsekwencjami moich czynów. I spróbuję jak najlepiej wykorzystać to, co między nami zostało. Może dziecko nas uzdrowi. Może.

Nienawidziła tych wszystkich „może”. Także pod tym względem mgła zasnuwała wiele ścieżek w przyszłości Alvina. Peggy dokładnie wiedziała, co się wydarzy w życiu byle pasterza, którego mijała na drodze, ale przyszłość męża, człowieka najważniejszego dla niej na świecie, pozostała niebezpiecznie odkryta, a jednocześnie nieprzenikniona.

Wszystkie nadzieje spoczywały w ukrytych rejonach jego płomienia serca — ponieważ te widoczne nie dawały żadnej nadziei. Na żadnej z tych dróg nie czekało jej szczęście. Ponieważ życie bez Alvina nie miało dla niej radości.

* * *

Calvin stał w doku i patrzył, jak statki kolejno odbijają od brzegu. Pułkownik Adan zadbał o organizację. Parowce wyruszały w rejs zgodnie z planem; nie było obawy, że się ze sobą zderzą.

Niestety, niektórzy postanowili za wszelką cenę wyrwać się z miasta, czy to w ramach oficjalnej ekspedycji, czy też nie. Dlatego podczas manewru przemieszczania parowców nagle na rzece pojawiły się dwie duże łodzie z sześcioma mężczyznami przy wiosłach i jakimś tuzinem pod bronią. Wielu z nich stało i popisywało się brawurą.

Na ich widok Calvin wybuchnął śmiechem. Głupcy. Strasznie im się spieszy w objęcia śmierci, w które z pewnością trafią.

I to szybciej niż się spodziewał, choć jeśli się zastanowić, wypadek wydawał się niemal nieunikniony. Zbyt wielki porządek zawsze zdaje się nudzić Boga, Los, Opatrzność, czy kto tam decyduje o takich rzeczach. Zawsze pojawia się element chaosu, choćby po to, żeby ożywić sytuację.

Oczywiście jedna z łodzi, której pilot wrzeszczał na parowiec, żądając usunięcia się na bok, usiłowała się wcisnąć między dwa statki. Jednak parowce nie mogą się szybko zatrzymywać, a podpici wioślarze nie charakteryzują się precyzją ruchów. Kapitan parowca dostrzegł niebezpieczeństwo; hiszpańscy żołnierze na pokładzie wystrzelili w stronę wiosłujących.